Выбрать главу

Żona nie żyła, a córka zaginęła – co jeszcze mogły mi zrobić? W rzeczy samej, powinienem je zbudzić i zmusić do działania w nadziei, że ujawnią mi, co naprawdę stało się z moją rodziną i Tarą. Wróciłem do punktu wyjścia. Tara. Wszystko kręciło się wokół niej. Nie wiedziałem, w jaki sposób ta sprawa się z nią łączyła. Nie miałem pojęcia, czy Dina Levinsky ma jakiś związek z porwaniem. Zapewne nie. Mimo to nie zamierzałem się wycofać.

Widzicie, Monica nigdy mi nie wspomniała o Dinie Levinsky.

Uznałem, że to dziwne. To prawda, że zbudowałem tę teorię na bardzo kruchych podstawach. Jeśli jednak Dina zadzwoniła do naszych drzwi i Monica naprawdę je otworzyła, można by sądzić, że moja żona powinna wcześniej czy później powiedzieć mi o tym.

Przecież wiedziała, że Dina Levinsky chodziła ze mną do szkoły.

Dlaczego zachowała w sekrecie jej wizytę i to, że się poznały?

Wszedłem na suszarkę. Musiałem jednocześnie przykucnąć i wyciągnąć szyję. Królestwo kurzu. Wszędzie mnóstwo pajęczyn.

Zobaczyłem otwór i wetknąłem weń rękę. Usiłowałem wymacać pamiętnik. Nie było to proste. W kanale tkwiła istna plątanina rur i z trudem zdołałem wepchnąć między nie rękę. Młodej i chudej dziewczynie na pewno było łatwiej. W końcu przepchnąłem dłoń między rurami. Przesunąłem palcami w prawo i w górę. Nic. Jeszcze kilka centymetrów w górę. Coś tam się poruszyło. Podciągnąłem rękaw i wepchnąłem rękę centymetr czy dwa głębiej. Wciskałem ją między dwie rury, lecz te rozstąpiły się odrobinę. Zdołałem sięgnąć głębiej. Pomacałem, znalazłem coś i wyciągnąłem.

Pamiętnik.

Typowy szkolny zeszyt z okładką w znajomy czarny marmurkowy wzorek. Otworzyłem go i przekartkowałem. Drobniutkie pismo.

Przypominało mi tego faceta z supermarketu, który pisze imiona na ziarnkach ryżu. Równiutkie pismo Diny – niewątpliwie nie przystające do treści – zapełniało wszystkie kartki, od góry do dołu. Nie było marginesów. Dina używała obu stron każdej kartki.

Nie czytałem. Powtarzam, że nie po to tam poszedłem. Ponownie wetknąłem rękę w otwór i odłożyłem pamiętnik na miejsce. Nie wiem, co na to powiedzieli bogowie – może wystarczyło dotknąć tego zeszytu, żeby wyzwolić klątwę Tutenchamona – ale i to mnie specjalnie nie obchodziło. Znów zacząłem gmerać w otworze.

Wiedziałem. Nie wiem skąd, po prostu wiedziałem. W końcu moje palce natrafiły na coś.

Serce zabiło mi mocniej. Coś gładkiego. Skóra. Wyciągnąłem to.

Razem z kłębem kurzu. Zamrugałem, gdy dostał mi się do oczu.

Notatnik Moniki.

Pamiętałem, że kupiła go w jakimś szykownym nowojorskim butiku.

Coś, co pomoże jej prowadzić zorganizowane życie, powiedziała mi.

Jak większość tych notesów, miał kalendarz i terminarz. Kiedy go kupiła? Nie pamiętałem. Chyba osiem, dziewięć miesięcy przed śmiercią. Próbowałem przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz go widziałem. Nie miałem pojęcia. Ścisnąłem notatnik między kolanami i wetknąłem kratkę wywietrznika na miejsce. Wziąłem zdobycz i zszedłem z suszarki. Pomyślałem, że powinienem obejrzeć go dopiero na górze, w lepszym świetle, ale nie, nie wytrzymałem.

Notes był zapięty na zamek błyskawiczny. Choć zakurzony, otworzył się gładko. Płytka CD wypadła z niego i wylądowała na podłodze.

W słabym świetle zabłysła jak brylant. Podniosłem ją, chwyciwszy za krawędzie. Nie była opisana. Wyprodukowana przez Memorex. „CD-R” – głosiła etykieta – „80 minut”. Co to jest, do diabła?

Był tylko jeden sposób, żeby się dowiedzieć. Pobiegłem na górę i włączyłem komputer.

11

Kiedy włożyłem płytkę do gniazda CD, na ekranie pojawił się następujący napis: Hasło: MVD Newark, NJ

Sześcioliterowe hasło. Wystukałem datę jej urodzin. Nic z tego.

Spróbowałem datę urodzin Tary. Też nic. Wprowadziłem datę naszego ślubu, a potem moich urodzin. Nadal bez skutku. Wyprostowałem się. I co teraz?

Zastanawiałem się, czy zadzwonić do detektywa Regana. Jednak dochodziła północ i nawet gdybym go złapał, co właściwie miałem mu do powiedzenia? „Cześć, znalazłem płytkę CD schowaną w mojej piwnicy, przyjedźcie zaraz”. Nie. Pośpiech nic nie da. Lepiej działać na zimno, racjonalnie. Cierpliwość odgrywa tu kluczową rolę. Przemyśl to. Do Regana można zadzwonić rano. Przecież w nocy i tak nie może, i nie zechce tym się zająć. Świetnie, ale jeszcze nie chciałem się poddać. Zalogowałem się do Internetu i wywołałem wyszukiwarkę. Wprowadziłem MVD w Newark. Na ekranie pojawiła się lista.

„MVD – Most Yaluable Detection”.

Co to takiego?

Obok był podany odnośnik do strony internetowej. Kliknąłem na nim i pojawiła się witryna internetowa MVD. Pospiesznie prześlizgnąłem się po niej wzrokiem. MVD była „zespołem zawodowych prywatnych detektywów”, którzy „świadczyli dyskretne usługi”. Oferowali zbieranie informacji na telefoniczne zlecenie za niecałe sto dolarów. Ich reklama głosiła: „Sprawdź, czy twój nowy chłopak nie był notowany!” oraz „Gdzie twoja dawna ukochana?

Może wciąż za tobą tęskni!”. Takie buty. Ponadto prowadzili „szersze, dyskretne dochodzenia” dla tych, którzy ich potrzebowali. Według winiety na górze strony byli „firmą świadczącą pełny zakres usług”. Zastanawiałem się, co też chciała sprawdzić Monica.

Podniosłem słuchawkę i wybrałem zaczynający się od 800 numer MVD.

Zgłosiła się automatyczna sekretarka – nic dziwnego, zważywszy późną porę – i powiedziała mi, iż cieszy się, że zadzwoniłem, a biuro otwierają o dziewiątej rano. W porządku. Zadzwonię do nich rano. Odłożyłem słuchawkę i nacisnąłem na przycisk „e:”. Płytka wysunęła się. Wziąłem ją za krawędzie i obejrzałem, szukając sam nie wiem czego – jakiegoś śladu. Nie znalazłem. Zastanówmy się.

Wydawało się oczywiste, że Monica wynajęła facetów z MVD, żeby zbadali coś i ta płytka zawierała wiadomości, które dla niej zdobyli. Nie trzeba być geniuszem, żeby to wydedukować, ale to zawsze coś. Idźmy dalej. Fakt, nie miałem pojęcia, czego Monica chciała się dowiedzieć ani w jakim celu. Jeśli jednak miałem rację i ta płytka rzeczywiście należała do Moniki, która z jakiegoś powodu wynajęła prywatnego detektywa, to nie ulegało wątpliwości, że musiała zapłacić MVD za wykonaną usługę. Skinąłem głową. No, to już lepiej.

Jednak – i tego nie mogłem zrozumieć – policja dokładnie sprawdziła nasze konta w banku i nasze rachunki. Przyjrzeli się wszystkim transakcjom, zakupom opłaconym kartą. wszystkim czekom i wypłatom z bankomatu. Czy znaleźli przelew na rzecz MVD? Jeśli tak, to albo nie odkryli niczego ciekawego, albo postanowili nic mi o tym nie mówić. Oczywiście, przecież sam mogłem na to wpaść. Moja córka zniknęła. Ja również sprawdziłem rachunki bankowe. Nie było w nich śladu po przelewie na rzecz agencji detektywistycznej ani żadnych nadzwyczajnych wypłat gotówki. Co to oznaczało?

Może ta płytka była stara.

Całkiem możliwe. Nie sądzę, żeby ktoś sprawdzał transakcje z okresu wcześniejszego niż sześć miesięcy przed napadem. Może Monica kontaktowała się z Most Valuable Detection wcześniej.

Zapewne powinienem sprawdzić stare rachunki. Jednak nie wierzyłem w tę wersję.

Ta płytka nie była stara. Byłem tego pewien. A poza tym, to nie miało większego znaczenia. Czas, kiedy dobrze się nad tym zastanowić, nie odgrywał roli. Czy płytkę nagrano dawno, czy nie, kluczowe pytania pozostawały takie same: Dlaczego Monica wynajęła prywatnego detektywa? Co było na zabezpieczonej hasłem płytce CD?