Выбрать главу

Dlaczego ukryła ją w takim dziwnym miejscu, w piwnicy? Jaką – jeśli w ogóle jakąś – rolę odgrywała w tym wszystkim Dina Levinsky? I najważniejsze, czy miało to coś wspólnego z napadem, czy też to podejrzenie było z mojej strony jedynie przejawem myślenia życzeniowego? Spojrzałem przez okno. Na ulicy było pusto i cicho. Przedmieście pogrążyło się we śnie. Dziś wieczorem nie uzyskam odpowiedzi. Rano jak co tydzień zabiorę ojca na spacer, a potem zadzwonię do MVD, a może nawet do Regana. Położyłem się do łóżka i czekałem na sen.

Telefon przy łóżku Edgara Portmana zadzwonił o trzeciej trzydzieści nad ranem. Edgar ocknął się, wyrwany z głębokiego snu, i po omacku znalazł słuchawkę, – Co jest? – warknął.

– Kazałeś zadzwonić, jak tylko się dowiem.

Edgar przetarł oczy.

– Masz wyniki.

– Mam.

– I co?

– Zgadzają się.

Edgar zamknął oczy.

– Na ile to pewne?

– To wstępne analizy. Gdybym miał przedstawić je w sądzie, potrzebowałbym jeszcze kilku tygodni, żeby dopracować szczegóły.

Jednak to byłaby tylko formalność.

Edgarowi trzęsły się ręce. Podziękował rozmówcy, odłożył słuchawkę na widełki i rozpoczął przygotowania.

12

O szóstej rano opuściłem dom i przeszedłem do następnej przecznicy. Kluczem, który miałem od czasów college'u, otworzyłem drzwi i wszedłem do domu rodziców. Czas nie był łaskawy dla tego domostwa, które, jak już mówiłem, nigdy nie nadawało się do zamieszczenia w czasopiśmie Dom i ogród (chyba że na zdjęciu opatrzonym podpisem „przed remontem”. Przed czterema laty wymieniliśmy wykładzinę (gdyż poprzednia, niebieska w białe ciapki, była tak wyblakła i wytarta, że praktycznie nieistniejąca) na jedną z tych twardych i szarych, która nie stawiała oporu kółkom inwalidzkiego fotela ojca. Poza tym nic się tu nie zmieniło. Na politurowanych stoliczkach wciąż stały porcelanowe figurki Lladro, przywiezione przed laty z wycieczki do Hiszpanii. Oleodruki przedstawiające skrzypce i owoce, chociaż nikt z nas nie jest muzykiem ani tym bardziej owocem, wciąż zdobiły pomalowaną na biało boazerię, jak w Holiday Inn. Na półce nad kominkiem stały fotografie. Zawsze zatrzymywałem się i spoglądałem na zdjęcie mojej siostry, Stacy. Nie wiem, czego wypatrywałem. A może wiem. (Szukałem śladów, przestrogi).

Chciałem odnaleźć coś, co zapowiadało, że ta młoda, delikatna, zagubiona dziewczyna pewnego dnia kupi na ulicy broń, postrzeli mnie i skrzywdzi moją córkę.

– Marc? – odezwała się mama. Wiedziała, co robię.

– Chodź i pomóż mi, dobrze?

Skinąłem głową i ruszyłem w kierunku sypialni na tyłach domu.

Tato śpi teraz na parterze. Dzięki temu nie trzeba wnosić fotela na piętro. Ubraliśmy go, co trochę przypominało wypełnianie ubrania mokrym piaskiem. Ojciec bezwładnie przetaczał się na boki. Jego ciało czasem w nieoczekiwany sposób zmienia środek ciężkości. Matka i ja przyzwyczailiśmy się do tego, lecz to bynajmniej nie ułatwia nam zadania. Kiedy mama pocałowała mnie na pożegnanie, popłynął od niej znajomy zapach mięty i papierosów. Wciąż namawiałem ją, żeby rzuciła palenie.

Obiecywała, ale wiedziałem, że nigdy tego nie zrobi. Zauważyłem, że skóra zwiotczała jej na szyi tak, iż złote łańcuszki prawie ginęły w jej fałdach. Nachyliła się i pocałowała ojca w policzek, kilka sekund za długo przyciskając wargi. – Uważajcie – powiedziała.

Zawsze tak mówiła.

Zaczęliśmy naszą podróż. Pchając fotel, przeszedłem obok stacji kolejowej. Mieszkamy w sypialni wielkiego miasta. W kolejce do kasy stali głównie mężczyźni, ale i kobiety w długich płaszczach, z teczką w jednej, a kubkiem kawy w drugiej ręce. Może to zabrzmi dziwnie, ale nawet przed dziewiątym listopada ci ludzie byli dla mnie bohaterami. Jeżdżą tym przeklętym pociągiem pięć dni w tygodniu. Jadą do Hoboken, gdzie przesiadają się do PATH. Ten wiezie ich do Nowego Jorku. Niektórzy z nich kierują się ku Trzydziestej Trzeciej Ulicy, gdzie przesiadają się i jadą do śródmieścia. Inni ruszają do centrum finansowego, które znowu jest otwarte. Składają codzienną ofiarę, poświęcając marzenia i sny, żeby zapewnić byt tym, których kochają. Mógłbym zająć się kosmetyczną chirurgią plastyczną i zarabiać krocie. Moich rodziców byłoby stać na lepszą opiekę dla ojca. Mogliby się przeprowadzić do ładniejszego domu, wynająć pielęgniarkę na całą dobę, znaleźć miejsce lepiej odpowiadające ich potrzebom. Jednak nie robię tego. Nie pomagam im, wybierając bardziej uczęszczany szlak, gdyż, prawdę mówiąc, taka praca byłaby dla mnie nudna. Tak więc wybrałem coś bardziej ekscytującego, co uwielbiam robić. Z tego powodu ludzie uważają mnie za bohatera, który poświęcił się dla innych. Powiem wam prawdę. Ludzie, którzy pracują dla innych, zwykle są egoistami.

Nie chcemy poświęcać naszych marzeń. Nie wystarcza nam praca, która zapewnia byt rodzinom. Dobrobyt bliskich ma dla nas drugorzędne znaczenie. Pragniemy zawodowej satysfakcji, nawet gdyby z tego powodu miały ucierpieć nasze rodziny. A ci urzędnicy, którzy teraz apatycznie wsiadają do pociągu jadącego do Nowego Jorku? Oni często nienawidzą tego miasta i swojej pracy, ale i tak ją wykonują. Robią to, żeby zapewnić byt rodzinom, lepsze życie małżonkom i dzieciom, a być może, tylko być może, postarzałym rodzicom. Tak więc kogo z nas naprawdę należy podziwiać?

W każdy czwartek podążaliśmy z ojcem tą samą trasą.

Spacerowaliśmy alejką wokół parku za biblioteką. W parku, jak na każdym przedmieściu, było mnóstwo boisk piłkarskich. Ile wspaniałych parceli budowlanych zajmowały tereny oddane pod ten, pozornie mało popularny, cudzoziemski sport? Mój ojciec sprawiał wrażenie zadowolonego z widoku i gwaru bawiących się dzieci.

Przystanęliśmy i oddychaliśmy świeżym powietrzem. Zerknąłem w lewo. Kilka zdrowych kobiet uprawiało jogging w wystrzałowych, obcisłych strojach z lycry. Tato siedział nieruchomo.

Uśmiechnąłem się. Może lubił tu bywać wcale nie z powodu dzieci grających w piłkę. Już nie przypominam sobie, jaki był kiedyś.

Gdy próbuję sięgnąć pamięcią tak daleko wstecz, moje wspomnienia są jak migawkowe ujęcia: basowy męski śmiech, chłopczyk wiszący na jego ramieniu, huśtający się nad ziemią. Mniej więcej tyle.

Pamiętam, że bardzo go kochałem, i chyba to wystarczało. Po drugim wylewie, który przeszedł szesnaście lat temu. ojciec mówił z najwyższym trudem. Często urywał w połowie zdania. Opuszczał wyrazy. Milczał całymi godzinami, a czasem kilka dni. Zapominało się o jego obecności. Nikt nie wiedział, czy coś rozumie, czy ma klasyczną „afazję ruchową” – rozumie, lecz nie jest w stanie porozumiewać się z otoczeniem – czy też znacznie gorszą jej odmianę. Jednak pewnego upalnego dnia w czerwcu, wtedy, kiedy kończyłem szkołę, ojciec niespodziewanie wyciągnął rękę i chwycił mnie za rękaw palcami jak kleszcze.

Właśnie wybierałem się na prywatkę. Lenny czekał na mnie przy drzwiach. Zaskakująco silny uścisk ojca sprawił, że stanąłem jak wryty. Spojrzałem na niego. Twarz miał białą jak chusta, ścięgna szyi napięte, a w jego oczach ujrzałem strach. Ten udręczony wyraz jego twarzy często śni mi się po nocach. Opadłem na krzesło obok niego, a on wciąż trzymał mnie za rękę. – Tato?

– Ja rozumiem – rzekł błagalnie. Jeszcze mocniej zacisnął palce.

– Proszę. – Z trudem wymawiał każde słowo. – Ja wciąż rozumiem.

Tylko tyle powiedział. Jednak to wystarczyło. Pojąłem, że chciał rzec: „Chociaż nie mogę mówić ani reagować, wszystko rozumiem.