Выбрать главу

– Millie, kiedy ostatnio trochę odpoczęłaś? – pyta Kenzie.

– Nie wiem, chyba jakiś czas temu.

– Idź i połóż się. Wkoło jest pełno wolnych łóżek. Nie pozwolę, żeby coś się przydarzyło Faith.

– Wiem. Nie chcę przegapić chwili, kiedy odzyska przytomność. Ale może jeśli przymknę oczy na dziesięć minut…

– Nie śpiesz się – odpowiada Kenzie, ale nie dodaje tego, co myśli: że Faith może nigdy się nie obudzić.

Tej nocy śnię, że rozmawiam z Bogiem Faith.

Bez wątpienia jest kobietą. Siada w nogach mojego łóżka, a ja wpatruję się w jasne końce Jej włosów, w poświatę otaczającą Jej palce jak u dziecka trzymającego w dłoni latarkę. Usta ma opuszczone w kącikach, jakby Ona też tęskniła za Faith.

Na łóżko niczym dodatkowa kołdra opada spokój, ale ja czuję niepokój i oblewam się potem.

– Ty – mówię. W moich piersiach budzi się gniew. „Ona nie czuje bólu”.

– Myślisz, że przez to wszystko jest w porządku? – krzyczę. „Wierz w to, co robię”.

Nie ufam sobie na tyle, by od razu odpowiedzieć. Myślę o Ianie, o tym, co powiedział o Bogu.

– Jak mogę w Ciebie wierzyć – szepczę – kiedy robisz coś takie go małej dziewczynce?

„Nie robię tego jej, tylko dla niej”.

– Semantyka niewiele znaczy, kiedy umierasz.

Przez chwilę Bóg siedzi na skraju mojego łóżka, gładząc dłonią pościel i zostawiając smugę bladozłotej patyny, jak pozłotę minionych tysiącleci.

„Czy kiedykolwiek się zastanawiałaś – mówi na koniec łagodnie Bóg – że ja wiem, czym jest utrata dziecka?”

5 grudnia 1999 – druga w nocy

Godzinę później u Faith znowu dochodzi do zatrzymania akcji serca. Tym razem Kenzie stoi przy szklanej ścianie z Millie i patrzy na lekarzy walczących o ustabilizowanie stanu dziewczynki. Po kilku minutach zamętu i brutalnych interwencji, dokonywanych na ciele Faith doktor Blumberg podchodzi do nich. Wie o nakazie sądowym i nie pochwala go. Prosi Millie o chwilę rozmowy w cztery oczy, ale ona machnięciem dłoni odrzuca propozycję.

– Faith jakoś się trzyma, ale serce przestało na pewien czas bić i dopływ tlenu ustał. Nie dowiemy się, czy doszło do uszkodzenia mózgu, dopóki się nie obudzi.

– Co… – Kenzie próbuje zadać pytanie, ale ono tkwi jej w żołądku jak kamień.

– Nie potrafię powiedzieć na pewno. Dzieci mają o wiele większą tolerancję niż dorośli. Ale w przypadku Faith rzeczy nie następują zgodnie z logiką. – Lekarz chwilę się waha. – Nie ma żadnej widocznej przyczyny, dla której doszło do zatrzymania akcji serca, ale ciało odmawia jej posłuszeństwa. Dziewczynka jest w śpiączce. Utrzymujemy ją przy życiu za pomocą aparatury. I nie wiem, jak długo to jeszcze potrwa.

Millie usiłuje zapanować nad głosem.

– Mówi pan…

Blumberg pochyla głowę.

– Mówię, że przyjaciele i rodzina powinni pomyśleć o pożegnaniu – mówi łagodnie, po czym zwraca się do Kenzie: – A pani mówię, że powinna się pani zastanowić, czy kawałek papieru, podpisany przez sędziego, jest równie ważny.

Lekarz odwraca się i odchodzi. Kenzie stoi jak sparaliżowana. Jest wczesny niedzielny poranek. Tylko dwadzieścia cztery godziny dzielą ich od powrotu na salę sądową. O ile to jeszcze będzie konieczne.

Słysząc stłumione łkanie, odwraca się. Twarz Millie jest spokojna, kobieta nawet teraz próbuje być tą silną.

Kenzie obejmuje ją. Obie wiedzą, co trzeba zrobić.

– Nie dzwoń do Colina! – wybucha Millie. – To przez niego Mariah dostała zakaz zbliżania się. Nie zasługuje, żeby tu być.

Kenzie patrzy, jak starsza kobieta chwyta się swego gniewu niczym liny ratunkowej.

– Millie – mówi łagodnie – zaraz wracam.

Idzie korytarzem do najbliższego telefonu. Wygrzebuje z kieszeni karteczkę i wybiera zapisany na niej numer.

Telefon dzwoni w środku nocy.

– Mariah – mówi Kenzie van der Hoven – posłuchaj mnie uważnie.

Prawie dwadzieścia minut później czuję się głupio, wchodząc do szpitala w zapasowych okularach do czytania mamy i starej peruce, której Faith używała do przebieranek. Zachowuję się, jakbym wiedziała, dokąd idę; tak jak obiecała, Kenzie czeka na mnie przy windach. Kiedy drzwi zamykają się za nami, z wdzięcznością ją obejmuję. Przez telefon powiedziała mi, że stan Faith wcale się nie poprawił. Jej serce znowu przestało bić. Moja córka może umrzeć.

– W tej chwili sędzia nic mnie nie obchodzi – oznajmiła Kenzie. – Powinnaś tu być.

Nie zwróciła uwagi na najważniejsze: że izolowanie mnie od Faith wcale nie przyniosło żadnych korzyści, wręcz przeciwnie, odkąd mnie przy niej nie ma, jej stan zaczął się gwałtownie pogarszać.

Cicho przemierzam z Kenzie szpitalne korytarze, przerażona, że w każdej chwili ktoś może wyskoczyć, pokazać mnie palcem, zidentyfikować, odwieźć do więzienia. Skupiam się na zachowaniu spokoju, jakby to był mały twardy orzeszek w moich piersiach, tak bym na widok Faith – niezależnie od tego, jak będzie źle – nie załamała się.

W windzie uświadamiam sobie, że coś jest nie tak. W szpitalu dosłownie nikogo nie ma. Nawet o drugiej w nocy powinni tu być lekarze z zaczerwienionymi oczami, zmęczeni krewni, kobiety rodzące dzieci. Jakby czytając mi w myślach, Kenzie mówi:

– Plotka głosi, że Faith uzdrowiła mnóstwo pacjentów – wyjaśnia po prostu. – Tylko przez samą obecność.

Przez krótką chwilę zastanawiam się, czy to prawda. A potem myślę: Jakim kosztem? Po przywróceniu życia mojej matce Faith zaczęła słabnąć. Ilu pacjentów weszło w kontakt z nią w czasie ostatnich dwóch dni? I nagle pojmuję, dlaczego Faith tym razem jest tak bardzo chora.

Zabija ją uzdrawianie innych.

Nim otwierają się drzwi windy, mówię to, o czym myślałam od chwili, gdy Kenzie do mnie zadzwoniła.

– Musisz zawiadomić Colina.

– Już to zrobiłam. Powiedział, żebym zatelefonowała do ciebie.

– Ale…

– Jego nakaz sądowy też nie obchodzi. Powiedział, że powinnaś tu być.

Jesteśmy na oddziale pediatrycznym. Idę za Kenzie do sali Faith – od ostatniego razu, kiedy tu byłam, przeniesiono ją. Przy szklanej ścianie przystaję. Na krześle koło łóżka siedzi moja matka; zaszokowana widzę, jak staro nagle zaczęła wyglądać. Faith… nie poznałabym jej. Z rurkami i bandażami sprawia wrażenie strasznie maleńkiej na wąskim łóżku.

Kiedy wchodzę, pielęgniarka przesuwa się niczym cień. Moja matka wstaje i obejmuje mnie. Bez słowa siadam na krześle, które opróżniła.

Teraz rozumiem matki, które potrafią podnieść samochody przygniatające ich dzieci, kobiety bohatersko stające na linii pocisku. Oddałabym wszystko temu leżącemu w kompletnym bezruchu ciałku. Oddałabym wszystko, by zająć jego miejsce.

Nachylam się, moje słowa padają na buzię Faith.

– Nigdy ci nie powiedziałam, jak bardzo mi przykro – szepczę. – Przez długi czas byłam tak zajęta sobą, że nie miałam czasu dla ciebie. Ale wiedziałam, że poczekasz, aż będę gotowa. – Dotykam dłonią jej policzka. – Teraz twoja kolej. Nie śpiesz się. Kiedy obejrzysz się przez ramię – za kilka dni, kilka miesięcy – zobaczysz, że bez ciebie nigdzie nie pójdę. – Zamykam oczy, słuchając ulotnego szumu aparatury podtrzymującej życie Faith. Jedna z maszyn zaczyna popiskiwać szybko, regularnie. Pielęgniarka podnosi głowę, marszczy brwi.

– Coś się dzieje – mówi, odczytując wydruk elektrokardiogramu. – Lepiej wezwę doktora Blumberga.

Zaraz po jej wyjściu Faith otwiera oczy. Wpierw skupia wzrok na Kenzie, potem na mojej matce, wreszcie na mnie. Otwiera i zamyka usta, próbując coś powiedzieć.

Do sali wbiega lekarz, zdejmując stetoskop z szyi. Bada dokładnie Faith, mrucząc cicho, podczas gdy jego dłonie przesuwają się po jej ciele.