Выбрать главу

– Jaki związek łączy panią z Faith White?

– Jestem jej matką. – Słowo jest jak balsam, spływa mi z warg przez gardło do żołądka.

– Może nam pani powiedzieć, jak się pani dzisiaj czuje?

Uśmiecham się.

– Prawdę mówiąc, czuję się świetnie.

– Dlaczego?

– Moja córka wyszła ze szpitala.

– Rozumiem, że w czasie weekendu była bardzo chora?

Naturalnie Joan wie, że Faith była chora; kilkakrotnie ją widziała. Te sztywne formalności są śmieszne. Dlaczego musimy przedzierać się przez teorie i hipotezy, skoro mogę wejść na galerię, wziąć Faith w ramiona i skończyć z tym wszystkim?

– Tak – mówię. – Dwukrotnie doszło do zatrzymania akcji serca i była w śpiączce.

– Ale teraz wypisano ją ze szpitala?

– Została zwolniona w niedzielę po południu i obecnie bardzo dobrze się czuje. – Spoglądam na Faith i choć jest to wbrew regułom, mrugam do niej porozumiewawczo.

– Pan Metz sugeruje, że cierpi pani na zespół Münchausena. Rozumie pani, co to znaczy?

Przełykam ślinę.

– Że krzywdzę Faith. Wywołuję u niej chorobę.

– Wie pani, że dwaj specjaliści zeznali na tej sali sądowej, iż najlepszym sposobem na zdiagnozowanie zespołu Münchausena jest odizolowanie dziecka od matki, by przekonać się, czy jego stan ulegnie poprawie?

– Tak.

– Czy w czasie weekendu odwiedzała pani Faith?

– Nie – mówię. – Dostałam sądowy zakaz zbliżania się do córki.

– Co działo się z Faith od czwartku do niedzieli?

– Jej stan się pogarszał. W sobotę około północy lekarze powiedzieli, że Faith może umrzeć.

Joan marszczy czoło.

– Skąd pani wie, skoro pani tam nie było?

– Dzwoniły do mnie różne osoby. Moja matka, Kenzie van der Hoven. Obie czuwały przy Faith.

– Tak więc od czwartku wieczorem do niedzieli rano stan Faith uległ poważnemu pogorszeniu; dziewczynka była w śpiączce i na skraju śmierci. Mimo to dzisiaj jest zdrowa i obecna na sali sądowej. Pani White, gdzie pani była od drugiej w nocy do czwartej po południu w niedzielę?

Spoglądam na Joan, tak jak wcześniej ustaliłyśmy.

– Byłam w szpitalu z Faith.

– Sprzeciw! – Metz wstaje i pokazuje na mnie palcem. – To obraza sądu!

– Proszę podejść.

Nie powinnam słyszeć ich rozmowy, ale są w takim gniewie, że krzyczą.

– Pogwałciła nakaz sądowy! – mówi Metz. – Domagam się przesłuchania w tej sprawie!

– Jezu, Malcolm, jej córka umierała. – Joan zwraca się do sędziego. – Ale Mariah przyszła do szpitala i Faith jednak nie umarła, prawda? Wysoki sądzie, to zeznanie dowodzi mojej teorii.

Sędzia patrzy na mnie.

– Chcę wiedzieć, do czego to prowadzi – mówi spokojnie. – Pani Standish, proszę kontynuować, a pogwałcaniem nakazu sądowego zajmiemy się później.

– Co się zdarzyło, kiedy przyszła pani do szpitala? – pyta mnie Joan.

Myślę o chwili, gdy zobaczyłam Faith w plątaninie rurek i kabelków, przypiętą do aparatury.

– Usiadłam obok niej i zaczęłam mówić. Aparatura monitorująca pracę serca zaczęła piszczeć i pielęgniarka powiedziała, że musi wezwać lekarza. Kiedy wyszła z pokoju, Faith otworzyła oczy. – Przywołuję rumieniec na jej policzkach, gdy z gardła wyjęto jej tubę, głos kruchy niczym zeschłe liście, gdy mnie zawołała. – Lekarze zaczęli serię badań. Wszystko: serce, nerki, nawet dłonie wróciły do normalnego stanu. To było… cóż, to było zdumiewające.

– Czy lekarze znaleźli jakieś medyczne wyjaśnienie tej sytuacji?

– Sprzeciw! – mówi Metz. – Od kiedy pani White ma dyplom z medycyny?

– Odrzucony.

– Lekarze powiedzieli, że czasem obecność członka rodziny działa jak katalizator na pacjentów w śpiączce – odpowiadam. – Ale powiedzieli też, że tylko raz wcześniej byli świadkami równie gwałtownego powrotu do zdrowia.

– Kiedy to było?

– Gdy moja matka wróciła do życia.

– To pewnie dziedziczne. – Joan uśmiecha się. – Czy poza panią ktoś jeszcze był przy Faith, gdy odzyskała zdrowie?

– Tak. Dwóch lekarzy, sześć pielęgniarek, moja matka i kuratorka procesowa.

– Wysoki sądzie, wszystkie te osoby są na mojej liście, gdyby pan Metz uznał za konieczne z nimi porozmawiać.

Ale Joan wcześniej wyjaśniła mi, dlaczego Metz tego nie zrobi. Nic by nie zyskał, gdyby osiem osób po kolei oznajmiło, że stał się cud.

– Pani White, w tej sali sądowej wiele powiedziano na pani temat. Myślę, że sędzia chciałby także z pani ust usłyszeć wyjaśnienie niektórych spraw. Zacznijmy od pobytu w szpitalu siedem lat temu. Może nam pani o tym opowiedzieć?

Joan przygotowała mnie starannie. Ćwiczyłyśmy te pytania aż do wschodu słońca. Wiem, co mam powiedzieć, wiem, że Joan stara się trafić do sędziego. Krótko mówiąc, jestem przygotowana na wszystko, co za chwilę się zdarzy – z wyjątkiem tego, co będę czuła, opowiadając moją historię w obecności tych wszystkich ludzi.

– Bardzo kochałam swojego męża – zaczynam, tak jak to przećwiczyłyśmy. – I przyłapałam go w łóżku z inną kobietą. To złamało mi serce, ale Colin uznał, że naprawy wymaga moja głowa. – Odwracam się na siedzeniu, tak że teraz patrzę na niego. – Nie ulegało wątpliwości, że Colin mnie nie chce. Wpadłam w głęboką depresję, bo byłam przekonana, że nie potrafię bez niego żyć. Że nie chcę bez niego żyć. – Nabieram powietrza w płuca. – Kiedy jesteś w depresji, nie zwracasz uwagi na otaczający cię świat. Nie chcesz z nikim się spotykać. Pragniesz mówić o rzeczach prawdziwych i szczerych, ale są tak głęboko w tobie pogrzebane, że zbyt wielkim wysiłkiem jest wydobycie ich na powierzchnię. – Twarz mi łagodnieje. – Nie sądzę, by Colinem kierowała złośliwość, kiedy oddał mnie do ośrodka. Przypuszczalnie był przerażony. Ale żałuję, że wcześniej ze mną nie porozmawiał. Może nie byłabym w stanie powiedzieć mu, czego pragnę, choć byłoby miło wiedzieć, że przynajmniej próbuje mnie wysłuchać.

Tak więc nagle znalazłam się w Greenhaven i byłam w ciąży. Nie powiedziałam Colinowi, to była moja tajemnica. – Spoglądam na sędziego. – Przypuszczalnie nie wiecie, jak to jest być w miejscu, gdzie człowiek jest własnością otoczenia. Inni mówią mu, kiedy ma jeść i pić, kiedy ma wstawać i kłaść się spać, kłują go igłami, każą brać udział w sesjach terapeutycznych. Mój umysł i ciało należało do nich, ale przez krótką chwilę ja miałam to dziecko. Naturalnie badania krwi dość szybko wykazały, że jestem w ciąży, i lekarze powiedzieli mi, że wciąż muszę brać leki. Uznali, że z dziecka i tak nic nie będzie, jeśli popełnię samobójstwo, nim się narodzi. Pozwalałam im pompować się lekami i nie myślałam, że może to zaszkodzić dziecku. Wtedy nic mnie nie obchodziło.

Po wyjściu z Greenhaven zaczęłam panikować, co zrobiłam dziecku, próbując uratować siebie. Zawarłam ze sobą umowę: Nic się nie stanie, jeśli nie będę idealną żoną, o ile tylko uda mi się zostać idealną matką.

Joan łapie moje spojrzenie.

– Czy była pani idealną matką?

Wiem, co powinnam powiedzieć: Tak, najlepszą, jaką potrafiłam. Obie się z tego śmiałyśmy, bo brzmiało to jak stary slogan Armii Zbawienia, ale ani ja, ani Joan nie byłyśmy w stanie wymyślić lepszej odpowiedzi. Teraz jednak, gdy siedzę na miejscu dla świadka, słowa się opierają. Sięgam więc po nie, ale w ręce wpada mi wyłącznie prawda.

– Nie – odpowiadam cicho.

– Co?!

Staram się nie patrzeć na gniewną minę Joan.

– Powiedziałam: nie. Kiedy Faith była mała, chodziłyśmy na plac zabaw i tam obserwowałam inne matki. Potrafiły żonglować butelkami, wózkiem i niemowlęciem bez najmniejszego trudu. Za to ja zapominałam dawać jej kanapki, kiedy wychodziła do szkoły, albo wyrzucałam kartkę z gryzmołami, którą przygotowała mi na walentynki. Przypuszczam, że wszystkim matkom to się zdarza, ale ja wciąż miałam wrażenie, że zawaliłam.