– Dlaczego bycie idealną matką było dla pani takie ważne? – przerywa mi Joan cicho.
Powiadają, że są chwile, które otwierają się jak rozłupany orzech, które zmieniają nasz punkt widzenia w taki sposób, że później już nigdy nie patrzymy na świat tak samo jak przedtem. Podczas gdy odpowiedź formuje się w moich ustach, uświadamiam sobie, że zawsze o tym wiedziałam, ale nigdy dotąd tego nie rozumiałam.
– Ponieważ wiem, jak to jest, kiedy się nie jest dość dobrą – mówię spokojnie. – Dlatego straciłam Colina, a nie chcę ponownie przez to przechodzić. – Wykręcam palce. – Jeśli będę najlepszą matką, Faith nie zechce na moje miejsce nikogo innego.
Wyczuwając, że pragnę jak najszybciej opuścić to miejsce, Joan rzuca mi linę ratunkową.
– Może nam pani opowiedzieć, co wydarzyło się dziesiątego sierpnia po południu?
– Byłam z Faith u mojej matki – recytuję wdzięczna, że muszę zająć się szczegółami. – Faith jechała na lekcję baletu, ale zapomniała zabrać stroju. Wróciłyśmy więc do domu. Na podjeździe zobaczyłyśmy samochód Colina. Był w podróży służbowej i chciałyśmy się z nim przywitać. Faith pobiegła na górę. Colin był w sypialni, przygotowywał się do kąpieli. Weszłam tam, żeby powiedzieć Faith, że musimy się śpieszyć. Nagle drzwi łazienki się otworzyły… i w progu stanęła Jessica owinięta w ręcznik.
– Co zrobił Colin?
– Pobiegł za Faith. Później powiedział mi, że z Jessicą spotyka się od kilku miesięcy.
– Co stało się potem?
– Wyprowadził się. Zadzwoniłam do matki. Czułam przygnębienie i rozpacz, znalazłam się na skraju załamania, ale tym razem nie byłam sama. Wiedziałam, że mama zaopiekuje się Faith, kiedy ja postaram się uporządkować myśli.
– Tak więc choć była pani przygnębiona, funkcjonowała pani na tyle prawidłowo, by zapewnić Faith opiekę?
– Tak. – Uśmiecham się przelotnie.
– Co jeszcze pani zrobiła po odejściu Colina?
– Rozmawiałam z doktorem Johansenem. O recepcie na prozac.
– Rozumiem – mówi Joan. – Czy lekarstwo pomogło pani zachować kontrolę nad emocjami?
– Tak, oczywiście. Nie ulega wątpliwości, że mi pomogło.
– Jak Faith radziła sobie z tą trudną sytuacją?
– Zamknęła się w sobie. Nie odzywała się. A potem nagle wymyśliła sobie tę przyjaciółkę. Zaprowadziłam córkę do doktor Keller.
– Czy wyimaginowana przyjaciółka zmartwiła panią?
– Tak. To nie była tylko koleżanka do zabawy. Faith nagle zaczęła opowiadać rzeczy, które nie miały sensu. Cytowała Biblię. Wspomniała o sekrecie z mojego dzieciństwa, o którym nigdy nikomu nie mówiłam. A potem, jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi, wróciła mojej matce życie.
Malcolm Metz kaszle za swoim stołem.
– Co było potem?
– W kilku lokalnych gazetach ukazały się artykuły. Pojawił się Ian Fletcher, a także sekta oraz około dziesięciu dziennikarzy z różnych telewizji. Kiedy Faith uleczyła chore na AIDS dziecko, przyjechali następni dziennikarze i ludzie, którzy chcieli dotknąć Faith albo modlić się z nią.
– Jaki był pani stosunek do tej sytuacji?
– Czułam się strasznie – mówię. – Faith ma siedem lat. Nie mogła wyjść na dwór się pobawić, bo zaraz ktoś ją napastował. W szkole wyśmiewali się z niej, więc zabrałam ją i uczyłyśmy się w domu.
– Czy w jakikolwiek sposób skłaniała pani Faith do halucynacji o Bogu?
– Ja? Colin i ja byliśmy małżeństwem mieszanym, jeśli chodzi o wyznanie. Nie mam nawet własnej Biblii. Nie byłabym w stanie zaszczepić jej takiego pomysłu, nie wiem połowy rzeczy, o których opowiada.
– Czy kiedykolwiek skrzywdziła pani Faith w taki sposób, by spowodować krwawienie z dłoni i boku?
– Nie. Nigdy bym tego nie zrobiła.
– Co, pani zdaniem, przytrafiłoby się Faith, gdyby zamieszkała z Colinem?
– Cóż, Colin ją kocha – mówię wolno. – Nie zawsze stawiał na pierwszym miejscu jej dobro, ale ją kocha. To nie on mnie martwi… tylko Faith. Musiałaby radzić sobie z nowym bratem albo siostrą i matką, która w gruncie rzeczy nie jest jej matką. Nie sądzę, by rzeczą słuszną akurat teraz było zmuszanie jej do układania sobie świata na nowo. – Spoglądam na Colina, marszcząc brwi. – Faith dokonuje cudów. Zabranie jej ode mnie tego nie zmieni. I nie zmieni faktu, że dokądkolwiek pójdzie, ludzie pójdą za nią, będą chcieli wziąć kawałek jej na własność. – Czuję na sobie oczy mojej córki jak promienie słoneczne na czubku głowy, gdy wychodzisz na dwór. – Nie potrafię powiedzieć, dlaczego Faith taka jest – mówię cicho. – Ale jest. I nie potrafię powiedzieć, dlaczego zasługuję na to, by ją mieć. Ale ją mam.
Metz takie podejście lubi nazywać „wężem w dżungli”. Ze świadkiem w rodzaju Mariah White ma dwie rzeczy do wyboru: zaatakować i wykorzystać jej zakłopotanie albo zacząć sympatycznie, zadawać pytania łagodnie, po czym – gdy najmniej się będzie tego spodziewała – zadać śmiertelny cios. Najważniejsze to doprowadzić Mariah do zwątpienia w samą siebie. Przyznała przecież, że to jej pięta achillesowa.
– Musi pani już być zmęczona rozmowami o tej depresji sprzed siedmiu lat?
Mariah uśmiecha się uprzejmie.
– Chyba tak.
– Czy wtedy po raz pierwszy w życiu była pani tak poważnie chora?
– Tak.
Jego głos ocieka współczuciem.
– Od tamtej pory wielokrotnie cierpiała pani na nawroty depresji, prawda?
– Nie.
– Ale przecież bierze pani leki – mówi Metz z naganą, jakby Mariah udzieliła złej odpowiedzi.
Przez moment sprawia wrażenie zdezorientowanej i Metz uśmiecha się w duchu.
– No tak, ale właśnie dzięki lekom nie wpadam w depresję.
– Jakie lekarstwo pani bierze?
– Prozac.
– Czy został przepisany dlatego, by łagodzić gwałtowne zmiany nastroju?
– Nie mam gwałtownych zmian nastroju. Cierpię na depresję.
– Pamięta pani noc, gdy próbowała się pani zabić?
– Właściwie nie. W Greenhaven powiedziano mi, że przypuszczalnie wyparłam to z pamięci.
– Czy obecnie jest pani w depresji?
– Nie.
– Gdyby nie brała pani leków, przypuszczalnie byłaby pani w głębokiej depresji.
– Nie wiem – odpowiada Mariah wymijająco.
– Wie pani, czytałem o przypadkach, gdy ludzie biorący prozac załamywali się. Wariowali, próbowali popełnić samobójstwo. Nie martwi się pani, że może się jej to przydarzyć?
– Nie – mówi Mariah, z lekkim zdenerwowaniem spoglądając na Joan.
– Czy przypomina sobie pani, by biorąc prozac, kiedykolwiek pani zwariowała?
– Nie.
– Czy biorąc prozac, zrobiła pani komuś krzywdę?
– Nie.
– A czy gwałtownie pani reagowała?
– Nie.
Metz unosi brew.
– Nie? Więc uważa się pani za osobę zrównoważoną emocjonalnie?
– Tak – odpowiada Mariah zdecydowanie.
Metz podchodzi do stołu i bierze kasetę.
– Proszę o wpisanie tej kasety na listę dowodów.
Joan zrywa się na równe nogi i podchodzi do sędziego.
– Wysoki sądzie, nie może mu wysoki sąd na to pozwolić. Pan Metz zaskoczył mnie tym dowodem. Mam prawo zapoznać się z materiałem na kasecie.
– Wysoki sądzie – protestuje Metz – pani Standish pierwsza podjęła kwestię zrównoważenia emocjonalnego pani White podczas zażywania prozacu.
Sędzia Rothbottam bierze kasetę z rąk Metza.
– Obejrzę ją w swoim gabinecie i podejmę decyzję. Zarządzam krótką przerwę.