Выбрать главу

– Wiesz, nie rozumiem połowy z tego, co on mówi, ale wciąż uważam, że jest rewelacyjny – oznajmia Millie. – Popatrz na tego księdza. Jest czerwony jak burak.

Mariah wybucha śmiechem.

– Możemy to wyłączyć, mamo? Chyba że następny jest program Jerry'ego Springera.

– Bardzo śmieszne. To poeta, Mariah. Tylko go posłuchaj.

– Ktoś mu napisał wszystkie kwestie – mówi Mariah, podczas gdy Ian Fletcher bierze Biblię i z wyraźnym sarkazmem w głosie zaczyna czytać:

– „…tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, żebyście nie pomarli”.

Faith wchodzi do pokoju i sadowi się na kanapie.

– Znam ten wiersz – mówi.

Śmieszne, ale biblijne wersy brzmią znajomo także dla Mariah, choć nie potrafi zrozumieć dlaczego. Minęło wiele lat, odkąd miała w ręku Biblię, a o ile się orientuje, Faith nigdy żadnej nawet nie widziała. Oboje z Colinem na czas nieokreślony zrezygnowali z wychowania religijnego córki, żadne bowiem nie potrafiło myśleć o tym, nie czując się jak hipokryta.

– „Wtedy rzekł wąż do niewiasty…”

Faith mruczy coś do siebie. Spodziewając się najgorszego, Mariah zaplata ręce na piersi.

– Co mówiłaś, młoda damo?

– „Na pewno nie umrzecie!”

Ledwo Faith kończy, Ian Fletcher powtarza te same słowa w telewizji, po czym zrywa jabłko z jabłoni McKinneyów i prowokacyjnie wbija weń zęby. I wtedy Mariah przypomina sobie, gdzie wcześniej to słyszała: kilka dni temu, kiedy Faith w środku nocy bawiła się na szczycie huśtawki i nuciła sobie cicho. Kilka dni temu Faith, która nigdy w swoim młodym życiu nie była w kościele ani w synagodze, która nie uczęszczała ani do hebrajskiej, ani do niedzielnej szkółki, śpiewała wersy z Księgi Rodzaju, jakby były wyliczanką.

Mężczyźni i kobiety zatrudnieni w Pagan Productions w Los Angeles zachowują zdrowy dystans wobec Iana Fletchera. Powodem są jego wybuchy gniewu i zdolność wykorzystania cudzych słów przeciwko temu, kto je wypowiedział, a także instynkt samozachowawczy – na wypadek gdyby Fletcher mylił się w kwestii Boga, nie chcą razem z nim w dzień Sądu Ostatecznego wylądować w morzu ognia. Są dobrze opłacani za szanowanie prywatności szefa oraz zdecydowaną odmowę udzielania wywiadów. Z tej to przyczyny nikt poza pracownikami Pagan Production nie wie, że Ian wyjeżdża w każdy wtorek rano, choć nawet oni nie mają pojęcia dokąd.

Naturalnie podwładni spekulują jak szaleni: Fletcher regularnie spotyka się z kochanką. Bierze udział w sabacie czarownic. Dzwoni do papieża, który – o czym wierni jego Kościoła nie mają pojęcia – jest cichym wspólnikiem w Pagan Productions. Kilka razy najodważniejsi zakładali się i próbowali śledzić Iana, kiedy odjeżdżał swoim czarnym jeepem. Każdego zdołał zgubić na krętych autostradach Los Angeles. Jeden przysięga, że śledził go aż do lotniska, ale nikt mu nie wierzy. Bo dokąd niby można polecieć, żeby wrócić tego samego dnia wieczorem na montaż programu?

We wtorkowy poranek w tygodniu, w którym Ian prowadzi antyodnowę przy Drzewie Jezusa, długa czarna limuzyna zatrzymuje się koło przyczepy, Ian z Jamesem i innymi pracownikami produkcji omawia reakcje prasy na jego ostatnie komentarze.

– Muszę się zbierać – mówi, czując ulgę na widok zbliżającego się samochodu. Będzie musiał pokombinować z czasem i pójść na pewne ustępstwa, jako że dzisiaj wyjeżdża z Maine, a nie z L.A.

– Musisz się zbierać? – pyta James. – A dokąd?

Ian wzrusza ramionami.

– Tu i tam. Przepraszam, myślałem, że wspomniałem, że dzisiaj wychodzę wcześniej.

– Nic nie mówiłeś.

– W każdym razie wieczorem wracam. Wtedy skończymy. – Łapie teczkę i skórzaną kurtkę, po czym wypada za drzwi.

Dokładnie dwie i pół godziny później przekracza próg niewielkiego ceglanego budynku. Idzie korytarzami z pewnością człowieka, który już tu wcześniej był. Mijający go ludzie pozdrawiają go skinieniem głowy, Ian kieruje się do świetlicy wyposażonej w dębowe stoliki, telewizory i sofy. Przy stoliku w rogu siedzi mężczyzna. Chociaż w sali jest gorąco, Michael ma na sobie bluzę i zapiętą pod szyję bawełnianą koszulę. Jego dłonie drżą nad talią kart, którą jedną po drugiej odwraca.

– Królowa karo – mruczy. – Szóstka pik.

Ian siada na fotelu obok niego.

– Witaj – mówi cicho.

– Król kier. Dwójka pik. Siódemka kier.

– Jak się miewasz, Michaelu? – Ian przysuwa się bliżej.

Ramiona mężczyzny kołyszą się na boki.

– Szóstka trefl! – oznajmia stanowczo, Ian wzdycha i kiwa głową.

– Szóstka trefl, stary! – Znowu się odsuwa. Patrzy, jak karty po kolei lądują na stole: czerwone, czarne, czerwone, czarne. Michael odwraca asa.

– O nie – mówi. – As…

– W dziurze – kończy Ian.

Po raz pierwszy Michael nawiązuje przelotny kontakt wzrokowy z Ianem.

– As w dziurze – powtarza, po czym wraca do liczenia kart.

Ian siedzi spokojnie przez godzinę, i nie chodzi wcale o to, że Michael dał znak, iż wie o jego obecności, ale o to, że Michael zauważy nieobecność, jeśli nawet o minutę będzie różniła się od ustalonej długości wizyty.

– Do zobaczenia za tydzień, stary – mruczy Ian.

– Dama trefl. Ósemka kier.

– W takim razie w porządku. – Ian przełyka ślinę.

Wychodzi z budynku i rozpoczyna podróż powrotną do Maine.

Ostatnio Faith odkryła, że jeśli kurczowo zaciśnie oczy i potrze je mocno kciukami, widzi różne rzeczy: maleńkie gwiazdki, zielonkawoniebieskie kręgi, o których myśli, że to tęczówki, jakby w środku miała odbijające je lustro. Ciągnie za powieki i widzi falę czerwieni; uważa, że taki kolor musi mieć gniew. Robi to często, chociaż wczoraj, w pierwszy dzień szkoły, skutek nie był najlepszy. Willie Mercer powiedział, że tylko niemowlęta noszą lunch w pudełku z Małą Syrenką, a kiedy zaczęła szeptać do swojej przyjaciółki, próbując zignorować zaczepkę, Willie wybuchnął śmiechem i oznajmił, że Faith jest świrnięta. Zamknęła więc oczy, żeby na niego nie patrzeć, jedno doprowadziło do drugiego, i zanim się zorientowała, szkolna pielęgniarka zadzwoniła do domu, że Faith ciągle trze oczy, pewnie ma zapalenie spojówek.

– Czy bolą cię oczy, Faith? – pyta doktor Keller.

– Nie, choć wszyscy myślą, że tak.

– Twoja mama powiedziała mi, co stało się wczoraj w szkole.

Faith mruga, patrzy na jarzeniowe lampy.

– Nie byłam chora.

– Nie.

– Lubię to robić, bo widzę rzeczy. – Zadziera brodę i mówi wyzywająco: – Spróbuj.

Ku jej zaskoczeniu doktor Keller zdejmuje okulary i pociera powieki w sposób, w jaki robi to Faith.

– Widzę coś białego. Wygląda jak księżyc.

– Jest w środku twojego oka.

– Naprawdę? – Doktor Keller na powrót wkłada okulary. – Wiesz na pewno?

– Właściwie nie – przyznaje Faith. – Ale może nasze oczy wciąż patrzą, nawet kiedy zamykamy powieki?

– Nie widzę powodu, dla którego tak by nie miało być. Widzisz swoją przyjaciółkę, kiedy masz zamknięte oczy?

Faith nie lubi mówić o swoim stróżu, ale z drugiej strony, doktor Keller zdjęła okulary i potarła oczy – Faith nawet przez myśl by nie przeszło, że może to zrobić.