– K – R – Ó – L.
Kładę listę na kuchennym stole.
– Wszystko umiesz. Może ty powinnaś być nauczycielką.
– Mogłabym być – oświadcza z przekonaniem. – Moja opiekunka mówi, że każdy może innych czegoś nauczyć.
W jednej chwili nieruchomieję. Przez dwa dni Faith nie wspominała o wyimaginowanej przyjaciółce i zaczynałam wierzyć, że lek antypsychotyczny zasłużył na pochwałę.
– Tak? – Może uda mi się złapać doktor Keller na pagerze. Ciekawe, czy zrezygnuje z podawania leku na podstawie moich obserwacji. – Twoja przyjaciółka wciąż tu jest?
Faith mruży oczy, a ja uświadamiam sobie, że nie mówiła o niej z bardzo ważnego powodu: jest świadoma, że przez nią wpadła w kłopoty.
– A czemu chcesz wiedzieć?
Myślę o odpowiedzi, której udzieliłaby doktor Keller: „Bo chcę ci pomóc”. I odpowiedzi, której udzieliłaby moja matka: „Bo jeśli jest ważna dla ciebie, ja też chcę ją poznać”. Jednakże ku własnemu zaskoczeniu mówię coś, co w całości pochodzi ode mnie:
– Bo cię kocham.
Wydaje się, że moje słowa szokują Faith tak samo jak mnie.
– Och… okay.
Sięgam po jej dłonie.
– Faith, chcę ci o czymś powiedzieć. – Otwiera szeroko oczy. – Dawno temu, zanim się urodziłaś, bardzo się czymś zdenerwowałam. Zamiast mówić ludziom, co czuję, zachowywałam się dziwnie. Jak wariatka. Zrobiłam coś, co wielu ludzi przeraziło, i z tego powodu posłano mnie w miejsce, w którym wcale nie chciałam być.
– Takie jak… więzienie?
– Coś w tym rodzaju. To nie ma teraz znaczenia. Ale chcę, żebyś wiedziała, że to nic złego, jeśli jest ci smutno. Ja to rozumiem. Nie musisz zachowywać się inaczej, żeby zmusić mnie do zauważenia, że jesteś zdenerwowana.
Broda Faith zaczyna drżeć.
– Nie jestem zdenerwowana. Nie zachowuję się inaczej.
– Wiesz, nie zawsze miałaś tę przyjaciółkę.
Z jej oczu płyną łzy.
– Myślisz, że ją wymyśliłam, prawda? Tak samo myśli doktor Keller, dzieci w szkole i pani Grenaldi. Myślisz, że zrobiłam to, żeby zwrócić na siebie uwagę. – Nagle głośno wciąga powietrze. – I teraz będę musiała przez to pójść do więzienia?
– Nie – mówię, tuląc ją mocniej do siebie. – Nigdzie nie pójdziesz. I wcale nie twierdzę, że ją wymyśliłaś, Faith, wcale nie. Tylko pamiętam, że kiedyś byłam bardzo smutna i mój umysł kazał mi wierzyć w coś, co nie było prawdą.
Faith przyciska twarz do mojego ramienia i kręci głową.
– Ona jest prawdziwa. Daję słowo.
Zamykam oczy i pocieram kciukiem nos, by odpędzić ból głowy. Cóż, nie wszystko naraz. Wstaję i zabieram pustą tacę po ciasteczkach, które jadłyśmy na podwieczorek. Jestem w połowie drogi do kuchni, kiedy Faith ciągnie mnie za koszulę.
– Ona chce ci coś powiedzieć.
– Tak?
– Wie o Priscilli. I wybacza ci.
Taca, którą trzymam, upada na podłogę.
Kiedy miałam osiem lat, tak strasznie chciałam mieć zwierzaka, że zaczęłam zbierać małe stworzonka – żaby, żółwie, a raz nawet rudą wiewiórkę – i w tajemnicy przynosić je do domu. To dzięki żółwiowi sunącemu po blatach w kuchni w końcu udało mi się postawić na swoim.
Zamiast ryzykować zatrucie salmonellą, mama pewnego dnia wróciła do domu z małym kotkiem. Powiedziała, że jest mój, jeśli przyrzeknę, że inne zwierzęta zostawię za drzwiami.
Nazwałam kociaka Priscilla, bo takie imię nosiła księżniczka z mojej ulubionej w tamtym tygodniu książki. Priscilla spała ze mną na poduszce z ogonem zwiniętym na moim czole jak czapka z bobra. Karmiłam ją mlekiem z mojej miski z płatkami. Ubierałam w lalczyne sukienki, czepki i bawełniane skarpetki.
Pewnego dnia postanowiłam, że ją wykąpię. Mama mówiła mi, że koty nie znoszą wody, że same wylizują się do czysta. Ale powiedziała też, że Priscilli nie spodoba się, kiedy będę ją woziła w wózku dla lalek, i pomyliła się. W pewne słoneczne popołudnie napełniłam wiadro wodą na podwórzu i zawołałam kota. Poczekałam, aż mama zniknie mi z oczu, po czym zanurzyłam Priscillę w wodzie.
Walczyła ze mną. Choć drapała i wyrywała się, zdołałam utrzymać ją w wodzie, bo byłam przekonana, że wiem lepiej. Szorowałam ją mydłem Ivory, które ukradłam z łazienki rodziców. Pilnowałam, żeby umyć wszystkie kłopotliwe miejsca, o których zawsze przypominała mi mama. Tak bardzo byłam tym zajęta, że zapomniałam wyciągnąć Priscillę nad powierzchnię, żeby zaczerpnęła powietrza.
Powiedziałam mamie, że Priscilla musiała wpaść do wiadra z wodą, a ponieważ strasznie płakałam, uwierzyła mi. Przez lata jednak czułam kości przesuwające się pod luźnym futrem. Czasami we śnie zamykam w dłoni drobny kształt.
Nigdy nie miałam innego kota. I nigdy nie powiedziałam o tym żywej duszy.
– Mariah – mama patrzy na mnie bez wyrazu – dlaczego mówisz mi o tym teraz?
Spoglądam w kierunku pokoju gościnnego mamy, dokąd Faith poszła bawić się guzikami.
– Wiedziałaś?
– O czym?
– O Priscilli? Że ją utopiłam?
Mama wywraca oczami.
– Oczywiście że nie. Dowiedziałam się pięć minut temu.
– A tata wiedział? – W myślach dokonuję obliczeń. Faith miała dwa latka, kiedy umarł mój ojciec, ile może z tamtego okresu pamiętać?
Mama kładzie mi dłoń na ramieniu.
– Mariah, dobrze się czujesz?
– Nie, mamo, nie czuję się dobrze. Staram się odgadnąć, skąd moja córka zna moją tajemnicę, z której nigdy nikomu się nie zwierzyłam. Staram się ustalić, czy to ja mam nawrót, czy Faith traci zmysły, czy też… – Urywam, zawstydzona tym, do czego chciałam się przyznać.
– Co?
Patrzę na mamę, a potem w kierunku pokoju, skąd dochodzi głos Faith. To nie jest sprawa, o której mogę mówić swobodnie, jak matki przechwalające się matematycznymi zdolnościami albo talentem pływackim swoich dzieci. To, co ja mam do powiedzenia, wiąże się z wieloma problemami. Kreśli linię, osobę, z którą rozmawiam, zmusza do wyprostowania się.
– Faith mówi prawdę – szepczę.
– Och, na litość boską! – wykrzykuje mama z irytacją. – Ty naprawdę masz nawrót.
– Dlaczego? Dlaczego tak trudno przyjąć do wiadomości fakt, że Faith może rozmawiać z Bogiem?
– Zapytaj matki Mojżesza.
Uderza mnie pewna myśl.
– Ty jej nie wierzysz! Własnej wnuczce!
Matka spogląda na korytarz, by się upewnić, że Faith wciąż jest zajęta.
– Możesz mówić ciszej? – syczy. – Nie mówiłam, że nie wierzę Faith. Na razie wstrzymuję się z oceną.
– Mnie wierzyłaś. Nawet kiedy próbowałam się zabić, kiedy Colin, sędzia i cały personel Greenhaven twierdzili, że trzeba mnie zamknąć, ty stałaś po mojej stronie.
– To było co innego, pojedynczy incydent, a poza tym sprzeciwiałam się Colinowi. – Wyrzuca ręce w górę. – Ludzie wciąż się zabijają w imię religii, Mariah.
– Więc gdyby ukazywał jej się Abraham Lincoln albo Kleopatra, byłoby inaczej. Bóg to nie jest brzydkie słowo, mamo.
– Ale może być – odpowiada moja matka.
23 września 1999
Po południu w poczcie dostaję rachunek za prąd i telefon oraz akt rozwodowy.
Urzędowa koperta z pieczątką sądu Grafton County zawiera gruby plik papierów. Otwieram ją kciukiem i przecinam sobie palec papierem. Tak po prostu, w ciągu sześciu tygodni, moje małżeństwo dobiega końca.
Myślę o zwyczajach w różnych częściach świata: Indianie amerykańscy wystawiają męskie obuwie przed tipi, Arabowie trzykrotnie powtarzają „Rozwodzę się z tobą”. Nagle przestaje wydawać mi się to śmieszne. Próbuję wyobrazić sobie Colina i jego adwokata, stojących przed sędzią w czasie spotkania, o którym nawet mnie nie poinformowano. Zastanawiam się, czy powinnam schować dokument w zamykanej na klucz skrzynce obok aktu małżeństwa i paszportu, ale trudno wyobrazić sobie, że tak wiele lat zmieści się na tak niewielkiej przestrzeni.