Выбрать главу

Nagle odnoszę wrażenie, że moja klatka piersiowa jest za mała dla serca. Przez lata robiłam to, czego chciał ode mnie Colin. Zachowywałam się jak kobiety, które w przeszłości obserwowałam z daleka: nosiłam wełniane żakiety i suknie od Lilly Pulitzer, zapraszałam dzieci jego kolegów na podwieczorki, na Boże Narodzenie zawieszałam łańcuch nad kominkiem. Otoczyłam się muszlą, z której mógł być dumny. Byłam jego żoną; nie wiem, kim być, jeśli dłużej nie mogę nią być.

Próbuję wyobrazić sobie Colina w stroju futbolisty. Próbuję zobaczyć go ujmującego mnie za rękę na naszym ślubie. Staram się, ale bez powodzenia – obrazy są zbyt rozmazane albo zbyt dalekie, by oddać sprawiedliwość wspomnieniom. Może tak to jest w wypadku niepowodzeń sercowych. Może człowiek redaguje własne dzieje, tak że historie, które sobie opowiada, stają się legendami, a wypadki nigdy się nie zdarzają. Ale z drugiej strony, wystarczy tylko, bym spojrzała na Faith, i wiem, że się oszukuję.

Rzucam pocztę na stół jak rękawicę. Najgorsza w zakończeniach jest świadomość, że czeka nas żmudne zadanie zaczynania wszystkiego od nowa.

– Boże, pomóż mi – mówię, chowam twarz w dłoniach i wybucham płaczem.

– Mamusiu, jest książka o mnie! – krzyczy Faith, wbiegając do kuchni, gdzie kroję marchewkę na kolację. Tańczy wokół mnie i pyta: – Możemy po nią iść? Możemy?

Spoglądam na nią, bo od jakiegoś czasu nie widziałam jej tak ożywionej. Początkowo po risperdalu była senna i powolna. Dopiero wczoraj czy przedwczoraj jej ciało przezwyciężyło skutki uboczne leku.

– Nie wiem. Kto ci o niej powiedział?

– Moja przyjaciółka – odpowiada Faith, a ja czuję znajomy skurcz wnętrzności. Faith stawia taboret pod wytartą do czysta tablicą z wiadomościami i z wielkim skupieniem gryzmoli: LI. Swerbeh. – Tak się nazywa człowiek, który ją napisał. Mamusiu, proszę.

Patrzę na marchewki, stojące na sztorc niczym lizaki, na kurczaka, który nagi i rumieniący się papryką czeka na wsunięcie do piekarnika. Do miejskiej biblioteki jest dziesięć minut samochodem.

– Okay. Idź po swoją kartę biblioteczną.

Faith jest podniecona, a ja czuję wyrzuty sumienia, zamierzam bowiem wykorzystać to jako dowód, że umysł płata jej figle. Jeśli nie znajdziemy „LI. Swerbeha”, może Faith uwierzy, że przyjaciółka też nie istnieje.

I rzeczywiście, nie znajdujemy takiego autora ani w skomputeryzowanym, ani w zakurzonym kartkowym katalogu.

– No, nie wiem, Faith. To nie wygląda zachęcająco.

– Bibliotekarka w szkole powiedziała, że ponieważ nasze miasto jest małe, czasami musimy pożyczać książki z bibliotek innych szkół. Trzeba tylko zapisać wszystko na kartce. Więc może zapytajmy panią bibliotekarkę.

Rób, o co prosi, myślę. Trzymając Faith za rękę, podchodzimy do bibliotekarki.

– Szukamy książki autora nazwiskiem LI. Swerbeh.

– To książka dla dzieci?

Faith potakuje.

– Jest o mnie.

Bibliotekarka uśmiecha się.

– Cóż, przypuszczam, że sprawdziłyście w katalogu. Nie słyszałam o takim autorze… – Przerywa, klepiąc się po brodzie. – Ile masz lat?

– Za dziesięć i pół miesiąca skończę osiem. Bibliotekarka kuca przed Faith.

– A skąd dowiedziałaś się o książce?

Faith natychmiast na mnie patrzy.

– Ktoś pokazał mi nazwisko. Zapisał je.

– Aha. – Bibliotekarka bierze kartkę papieru z biurka. – Dawniej uczyłam w pierwszej klasie. Lustrzane odbicia wyrazów to rzecz absolutnie normalna dla dzieci w tym wieku. – Pisze nazwisko odwrotnie. – Proszę. Teraz brzmi bardziej sensownie.

Faith przygląda się wyrazowi, czyta go na głos.

– Co to HEBREWS?

– Myślę, że to jest książka, której szukasz – mówi bibliotekarka, wyciągając Biblię z półki z księgozbiorem podręcznym. Otwiera ją na Liście do Hebrajczyków, rozdział 11, i mruga porozumiewawczo.

– Tak! – woła Faith, widząc swoje imię. – To o mnie.

Wpatruję się w stronicę. Czterdzieści wersów, a wszystkie o tym, co osiągnięto dzięki wierze *.

Faith zaczyna czytać, potykając się na słowach:

– „Wiara zaś jest po… porę…”.

– Poręką.

– „…poręką tych dóbr, których się spodziewamy” – powtarza Faith. – „Dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy”.

Słuchając jej, zamykam oczy i staram się znaleźć jakieś wiarygodne wyjaśnienie. Faith może gdzieś to wcześniej widziała, zauważyła swoje imię pomiędzy nieznajomymi słowami. Ale przecież my nawet nie mamy Biblii w domu.

Zawsze zazdrościłam ludziom, którzy mocno wierzą, którzy dzięki modlitwie potrafią stawić czoło tragedii i wiedzą, że wszystko będzie w porządku. Choć nie ma to nic wspólnego z nauką, byłoby miło przenieść całą odpowiedzialność i cierpienie na czyjeś potężniejsze barki.

Gdybyście miesiąc temu zapytali mnie, czy wierzę w Boga, odpowiedziałabym twierdząco. A gdybyście zapytali, czy chciałabym, żeby moja córka wyrastała z tą samą wiarą, odpowiedź także brzmiałaby „tak”. Ja tylko nie miałam ochoty uczyć jej tego.

Ja jej tego nie nauczyłam.

– Powiedz swojemu Bogu – szepczę. – Powiedz jej, że wierzę.

O ile wiem, przed tymi wypadkami Faith tylko raz zapytała mnie o Boga. Miała pięć lat i w szkole uczyła się Przysięgi na Wierność Sztandarowi.

– „W imię Boga” – wyrecytowała, po czym zapytała: – Co to jest Bóg?

Zawahałam się, próbując znaleźć sposób na wyjaśnienie jej tego bez wplątywania różnic religijnych, a skoro już o tym mowa, bez wplątywania Jezusa.

– No cóż – zaczęłam, szukając słów, które znała – Bóg to jakby największy z aniołów. Mieszka w niebie. Patrzy na nas wszystkich i pilnuje, żeby nie stało się nam nic złego.

Faith chwilę się zastanawiała.

– Jest taką wielką opiekunką do dziecka.

– Właśnie – potwierdziłam z ulgą.

– Ale powiedziałaś „on” – zauważyła Faith. – Wszystkie moje opiekunki to dziewczyny.

Trudno jest słuchać, jak doktor Keller mówi, że Faith ma psychotyczne halucynacje związane z Bogiem, ale jeszcze trudniej brać pod uwagę alternatywną możliwość. Takie rzeczy nie przytrafiają się małym dziewczynkom, powtarzam sobie podczas bezsennej nocy, dopóki nie dociera do mnie, że nie mam prawa wydawać sądów. Może to taki etap w życiu siedmiolatki, jak szukanie potworów pod łóżkiem albo kochanie się w chłopcach z boysbandu Hanson. Następnego dnia rano zostawiam Faith pod opieką mojej matki i jadę do biblioteki Dartmouth College. Tam zadaję bibliotekarce kilka pytań o dziecięce postrzeganie Boga, później wędruję mrocznym labiryntem regałów w poszukiwaniu książki, którą mi poleciła. Spodziewam się czegoś w rodzaju doktora Spocka, jakiegoś traktatu o wychowaniu dzieci, tymczasem bibliotekarka zaproponowała mi „Żywoty świętych” Butlera.

Nic mnie to nie kosztuje, otwieram więc starą książkę z myślą, że nieźle się ubawię, nim pójdę poszukać doktora Spocka. Tymczasem spędzam cały dzień, czytając o młodziutkiej Bernadettę Soubirous z Lourdes we Francji, która w roku 1858 kilkakrotnie rozmawiała z Matką Boską. O małej Julianie Falconieri z czternastego wieku, która widziała Chrystusa i dostała od niego kwietną girlandę. O dziecięcych wizjonerach z Fatimy. O wszystkich tych dzieciach, niekiedy równie małych jak Faith, niekiedy wychowanych tak samo jak ona bez religii, które jednak zostały wybrane.

Zaczynam gryzmolić w notesie wyjętym z torebki. Wszystkie dzieci z trzynastego, czternastego, nawet dziewiętnastego wieku, które widziały kobietę, opisywały Matkę Boską w błękitnej szacie, a te, które miały wizję postaci w białej szacie, w sandałach i z długimi ciemnymi włosami – nazywały ją Bogiem – mówiły o mężczyźnie.

вернуться

* Faith (ang.) – wiara.