Wszystkie prócz Faith.
– I co? – pytam szeptem po powrocie do domu matki. – Jak się zachowywała?
– Świetnie – odpowiada matka donośnie. – Ona nie śpi.
– Chodziło mi o to, czy nie… no wiesz. Czy czegoś nie widziała.
– A tak. Boga.
Mijam matkę, wchodzę do kuchni, gdzie odrywam z kiści banana i zaczynam zdejmować z niego skórkę. – Tak. Mama wzrusza ramionami.
– To taki etap. Zobaczysz.
Odgryzam kawałek owocu, który zatrzymuje mi się w gardle.
– A jeśli nie, mamo? – Przełykam mocno. – Jeśli jej to nie minie? Moja matka łagodnie się uśmiecha.
– Doktor Keller znajdzie inny lek, który będzie skuteczny.
– Nie, nie o to mi chodzi. A jeśli… to jest prawda?
Matka przerywa wycieranie blatu.
– Mariah, o czym ty właściwie mówisz?
– To zdarzało się wcześniej. Były dzieci, które widziały… różne rzeczy. A katoliccy księża i papież czy ktoś tam potwierdzili autentyczność tych wizji.
– Faith nie jest katoliczką.
– Wiem. Wiem, że nigdy nie byliśmy religijni. Zastanawiam się jednak, czy w tej sprawie mamy jakiś wybór. – Biorę głęboki oddech. – Nie jestem przekonana, czy ty, ja i psychiatra to właściwe osoby do wydawania sądu w tej sprawie.
– A kto niby ma nią być? – pyta matka i zaraz przewraca oczami. – Mariah, chyba nie chcesz zaprowadzić jej do księdza.
– Dlaczego nie? To oni mają doświadczenie z wizjami.
– Będą chcieli dowodu. Posągu lejącego łzy albo paralitycznych tańców.
– To nieprawda. Czasami wystarczają im słowa dziecka.
Mama prycha zirytowana.
– A od kiedy to stałaś się taką znawczynią gojów?
– To nie dotyczy religii.
– Nie? A czego?
– Mojej córki – mówię przez ściśnięte gardło. Oczy wypełniają mi się łzami. – Ona jest inna, mamo. Ma w sobie coś, o czym ludzie zaczną mówić i co zaczną wytykać. To nie znamię, które mogę ukryć pod golfem i udawać, że nie istnieje.
– A jaka korzyść wyniknie z rozmowy z księdzem?
Nie wiem. Nie mam pojęcia, na co liczę – jakiś rodzaj egzorcyzmów? Oczyszczenia? Nagle wyraźnie sobie przypominam, jak wiele lat temu stałam na rogu ulicy, czekając na zielone światło, i byłam przekonana, że wszyscy dostrzegają blizny pod moimi rękawami. Że wszyscy wiedzą, że jestem nieznacznie, ale nieodwołalnie od nich inna. Nie chcę tego dla mojej córki.
– Pragnę tylko, żeby Faith znowu była normalna – mówię.
Matka przygląda mi się uważnie.
– Dobrze. Zrobisz, co musisz zrobić. Może jednak nie powinnaś zaczynać od kościoła. – Grzebie w swoim starym, wypełnionym po brzegi wizytowniku i wyjmuje wizytówkę. Jest pożółkła, z oślimi uszami, bo albo często jej używano, albo nazbyt długo leżała zapomniana. – To nazwisko rabina z naszego miasta. Chcesz czy nie, ale twoja córka jest Żydówką.
Rabin Marvin Weissman.
– Nie wiedziałam, że chodzisz do synagogi.
– Nie chodzę. – Matka wzrusza ramionami. – Kiedyś od kogoś ją dostałam.
Chowam wizytówkę do kieszeni.
– Zgoda, najpierw zadzwonię do niego. Co nie znaczy, że mi uwierzy. W żadnej z książek, które dzisiaj czytałam, nie znalazłam ani jednego Żyda mającego wizje religijne.
Mama pociera kciukiem krawędź blatu.
– I co nam to mówi?
Mimo że wiele razy mijałam synagogę w Nowym Kanaanie, nigdy nie weszłam do środka. Jest tu mroczno, w powietrzu unosi się zapach stęchlizny. Długie, wąskie witraże dzielą ściany w równych odstępach, biuletyn szkółki hebrajskiej wesoło zdobią nazwiska uczniów. Faith drży i przysuwa się ku mnie.
– Nie podoba mi się tutaj. Jest strasznie.
W duchu zgadzam się z nią, na głos jednak mówię, ściskając jej rączkę:
– Nie jest strasznie. Popatrz, jakie okna są ładne.
Faith przygląda się witrażom, po czym przenosi wzrok na mnie.
– I tak jest strasznie.
W korytarzu rozlegają się kroki. Do przedsionka wchodzą kobieta i mężczyzna, wciąż się kłócąc.
– Nie potrafisz powiedzieć nic miłego? – krzyczy kobieta. – A może wychodzisz ze skóry, żeby zrobić ze mnie idiotkę?
– Wyglądam na takiego, co próbuje cię zdenerwować? – grzmi mężczyzna. – No, wyglądam?
Nieświadomi obecności mojej i Faith, gwałtownie zdejmują płaszcze z wieszaków. Faith nie potrafi oderwać wzroku od tej pary.
– Przestań – szepczę. – Niegrzecznie tak się gapić.
Ona jednak wciąż im się przygląda, oczy ma szeroko otwarte i dziwnie nieprzytomne, jakby była w transie. Zadaję sobie pytanie, czy pamięta Colina i mnie, czy kłótnie, które staraliśmy się ukryć za zamkniętymi drzwiami sypialni, jakoś do niej docierały. Para wychodzi za drzwi, połączona wręcz namacalnie gniewem, jakby trzymali kurczowo dłonie swojego jedynego dziecka.
Nagle pojawia się rabin Weissman, ubrany w kraciastą koszulę i dżinsy. Nie jest wcale starszy ode mnie.
– Pani White, Faith, przepraszam za spóźnienie. Byłem wcześniej umówiony.
Rozgniewana para. Czyżby przyszli po poradę? Czy tak postępują inni ludzie, kiedy ich małżeństwa zaczynają się rozpadać? Nic nie mówię i rabin uśmiecha się tajemniczo.
– Coś się stało?
– Nie. – Kręcę głową. Trafił w sedno. – Tylko że zawsze jakoś spodziewam się długiej siwej brody u rabina.
Klepie się po wygolonych gładko policzkach.
– Ach, naoglądała się pani „Skrzypka na dachu”. Trzeba brać, co dają. – Wsuwa landrynkę w dłoń Faith i mruga porozumiewawczo. – Może wejdziemy do świątyni?
Do świątyni. Tak, bardzo proszę.
Główna sala synagogi ma wysokie słupy i żłobkowany sufit, ustawione w staranne rzędy ławki, przypominające zęby, i bimę pokrytą niebieskim aksamitem. Rabin wyjmuje z kieszeni koszuli pudełko kredek i podaje je Faith razem z kilkoma kartkami papieru.
– Chcę coś pokazać twojej mamie. Nie masz nic przeciwko temu?
Faith kręci głową, już wyjmując kredki. Rabin prowadzi mnie na koniec sali, skąd widzimy Faith, ale ona nas nie słyszy.
– Więc pani córka rozmawia z Bogiem.
Rumienię się na tak otwarte postawienie sprawy.
– Tak mi się wydaje.
– I z jakiego powodu chciała pani się ze mną zobaczyć? Czyż to nie oczywiste?
– Cóż, dawniej byłam Żydówką. To znaczy tak mnie wychowano.
– A potem zmieniła pani wiarę.
– Nie. Raczej odeszłam od wiary, a potem wyszłam za członka Kościoła episkopalnego.
– Wciąż jest pani Żydówką – mówi rabin. – Może pani być agnostyczką, niepraktykującą, ale nadal Żydówką. To jak przynależność do rodziny. Trzeba solidnie narozrabiać, żeby nas wyrzucono.
– Moja matka mówi, że Faith także jest Żydówką. Formalnie rzecz biorąc. Dlatego tu jestem.
– A Faith rozmawia z Bogiem.
Kiwam głową, choć bardzo nieznacznie.
– Wielka sprawa, pani White – mówi rabin.
– Wielka sprawa?
– Mnóstwo Żydów rozmawia z Bogiem. Judaizm zakłada bezpośredni związek z Nim. Kwestia nie polega na tym, czy Faith rozmawia z Bogiem… ale raczej czy Bóg rozmawia z nią.
Wspominam cytat z Księgi Rodzaju, który Faith śpiewała, jakby to była dziecięca piosenka. Opowiadam o moim utopionym kotku, o którym nikt poza mną nie wiedział. Kiedy kończę, rabin Weissman pyta:
– Czy Bóg przekazał pani córce jakąś wiadomość? Sugestie dotyczące wykorzenienia zła ze świata?
– Nie, nic takiego nie przekazała. Rabin nieruchomieje.
– Ona? – pyta zdziwiony.