Выбрать главу

– Ja też – dodaje Herb.

O ile rabina nie myli pamięć, w czasie ostatniego spotkania musiał rozdzielić tych dwoje, rzucających się na siebie niczym bokserzy w ringu, żeby nie zrobili sobie krzywdy. Rothmanowie chwilę rozmawiają, po czym życzą rabinowi wszystkiego najlepszego i wychodzą z gabinetu. Rabin Weissman odprowadza ich wzrokiem, kręcąc głową. Doprawdy, to dzieło Boga. Nawet On pewnie stawiałby na to, że inaczej małżeństwa Rothmanów nie da się uratować.

Rabin wie, że powodem nie mogły być żadne jego słowa – przecież pamiętałby wyraźnie, gdyby w tej sprawie doszło do przełomu. Zanotowałby to na żółtej przylepnej karteczce albo w swoim kalendarzu, tymczasem w terminarzu nic nie ma.

Nic poza porą spotkania z Rothmanami oraz zapisanym poniżej, przy godzinie jedenastej, nazwisku małej Faith White.

Faith budzi się w środku nocy i zwija dłonie w pięści. Cicho jęczy, bo bardzo ją bolą, tak samo jak w najmroźniejszy dzień zeszłej zimy, gdy sprowokowana przez Betsy Corcoran chwyciła słup i skóra prawie przymarzła jej do metalu. Faith przewraca się na bok i wsuwa dłonie pod poduszkę, gdzie pościel wciąż jest chłodna.

Ale to też nie pomaga. Faith wierci się i rozważa, czy wstać i pójść się wysiusiać, skoro i tak nie śpi, czy raczej czekać, aż dłonie przestaną ją boleć. Nie chce na razie iść do mamy. Kiedyś wstała w środku nocy, bo stopy miała jak arbuzy i całe ścierpnięte, ale mama jej powiedziała, że to tylko mrowienie, i kazała wrócić do łóżka. Faith sprawdziła: na podłodze wcale nie było żadnych mrówek, żadna też nie przykleiła się jej do stopy.

Dziewczynka znowu przekręca się na bok i widzi swoją opiekunkę, siedzącą na krawędzi łóżka.

– Ręce mnie bolą – jęczy i wyciąga dłonie przed siebie. Opiekunka nachyla się, by popatrzeć.

– Już niedługo przestaną cię boleć – obiecuje.

Faith czuje się lepiej. Tak jak po tych malutkich tabletkach, które mama jej daje, kiedy jest chora i rozpalona. Faith patrzy, jak opiekunka unosi wpierw jej lewą, potem prawą dłoń i całuje w sam środek. Usta ma tak ciepłe, że Faith podskakuje i próbuje cofnąć ręce. Widzi, że pocałunki opiekunki pozostawiły czerwone kręgi. Myśląc, że to szminka, Faith próbuje zetrzeć je kciukiem, ale nie chcą zejść.

Opiekunka starannie zamyka palce Faith w piąstki. Faith śmieje się; podoba jej się pomysł zatrzymania w dłoni pocałunków.

– Widzisz, jak cię kocham – mówi opiekunka i Faith zasypia uśmiechnięta.

30 września 1999

Byłoby miło, gdyby Ian mógł powiedzieć, że szósty zmysł do odkrywania oszustw doprowadził go wprost do Faith White, ale to nie jest prawda. Jak wszyscy mistrzowie planowania, dobrze wie, że najlepszym sposobem na zdobywanie informacji jest wtykanie nosa w każde drzwi. Kiedy więc doktor Keller odrzuca propozycję spotkania, Ian wprowadza w życie plan B.

Pół godziny zabiera znalezienie magazynu w miejscowym szpitalu. Dziesięć minut trwa przekazanie Yvonne najważniejszych informacji, później dziewczyna, ubrana w czysty pielęgniarski uniform, znika za szklanymi drzwiami.

Wraca kwadrans później, twarz jej promienieje.

– Poszłam prosto do pielęgniarki w gabinecie rezonansu magnetycznego i powiedziałam jej, że doktor Keller nie dostała jeszcze wyników badania siedmioletniej pacjentki. A pielęgniarka mówi na to: „Och, Faith White?”, sprawdza w komputerze i odpowiada, że wyniki wysłano tydzień temu. Faith White – powtarza Yvonne. – Tak po prostu.

Ian już zrobił następny krok. Otwiera książkę telefoniczną, po czym wyjmuje telefon komórkowy i dzwoni do pierwszej osoby z długiej listy White'ów.

– Witam. Szukam matki Faith White. Och, bardzo przepraszam.

Dwie następne próby też okazują się porażką. Wreszcie trafia na automatyczną sekretarkę.

– Tu dom Colina, Mariah i Faith. Proszę zostawić wiadomość, Ian zakreśla adres i spogląda na swoich podwładnych.

– Bingo.

Niełatwo poruszać się po Nowym Kanaanie. Z wyjątkiem Main Street, która na obu końcach łączy się z solidniejszą i bardziej użyteczną trasą numer 4, niewiele tu znaków charakterystycznych. Szkoła, posterunek policji, salon fryzjerski, kancelaria adwokacka i Donut King to wartownicy, dzięki którym wiesz, że przejeżdżasz przez Nowy Kanaan. Jeśli jednak nie znasz wąskich dróżek, przecinających pola kukurydziane, albo krętych ścieżek, wijących się po Bear Mountain, nie wiesz nawet, że omijasz zabudowania gospodarcze i stare farmy, w których mieszka ludność Nowego Kanaanu.

Członkowie Zakonu Wielkiej Pasji roją się wokół Donut Kinga. Zmęczeni i zirytowani po wędrówce z Sedony, sprawiają wrażenie, że bardziej im zależy na znalezieniu najbliższej toalety niż nowego Mesjasza – a przecież to sprowadziło ich do Nowego Kanaanu. Brat Heywood, ich przywódca, przechodzi na drugą stronę Main Street, szukając parceli należącej do farmy Holsteina. Nowy Kanaan, myśli. Kraina mlekiem i miodem płynąca. Ale prawdę mówiąc, nie ma pojęcia, czy przywiódł swoją trzódkę we właściwe miejsce. Mesjasz równie dobrze może przebywać w Nowej Anglii, Nowym Jorku, Nowym Brunswicku. Wyjmuje z kieszeni runy i rzuca na ziemię. Pocierając jeden z rzeźbionych kamieni kciukiem, omal się nie dusi w chmurze kurzu i żwiru.

Kiedy zza zakrętu z nadmierną prędkością wyjeżdża samochód kempingowy, brat Heywood cofa się gwałtownie i przewraca. Wstaje, przysłania oczy i próbuje odczytać numer rejestracyjny – co nie znaczy, że ma zamiar zgłosić na policję nieuważnego kierowcę, przed kilku laty bowiem przyjął filozofię nieinterwencjonizmu, ale trudno się wyzbyć dawnych nawyków. Zaraz jednak jego wzrok przyciąga nie niebieska tablica rejestracyjna, lecz jaskrawa kula ognia, wymalowana na tylnych drzwiach.

Brat Heywood chowa runy do kieszeni kaftana i z drugiej kieszeni pośpiesznie wyjmuje składaną lornetkę.

LAN FLETCHER, czyta. POSZUKIWANIE PRAWDY.

Ha, człowiek musiałby mieszkać w ziemiance, żeby nie znać nazwiska Iana Fletchera. Jego twarz widnieje na billboardzie na obrzeżach Sedony, jego program przedstawia królestwo, które nadejdzie. W gruncie rzeczy Heywood widzi siebie w roli teleateisty – gotów jest przeciwstawić się systemowi i znosić publiczne ośmieszenie w imię religii. Jedyna różnica polega na tym, że brat Heywood spodziewa się zupełnie innego zakończenia niż Ian Fletcher.

Tak czy owak, wie, w jaki sposób Fletcher zarabia na życie, i słyszał o antyewangelicznym tournee po kraju. Do głowy przychodzi mu tylko jeden powód, dla którego Fletcher mógł przyjechać do Nowego Kanaanu w New Hampshire, a to oznacza, że Zakon nie odbył swojej wycieczki dla przyjemności. Upewniwszy się, że nikt nie patrzy, brat Heywood przykłada lornetkę do oczu i w myślach kreśli mapę do odległego białego domu, przy którym karawan w końcu się zatrzymuje.

W czwartek Mariah przez cały poranek ogląda na wideo film „Tajemnica klasztoru Marii Magdaleny” i późno wyjeżdża na zakupy. Kiedy parkuje przed szkołą, żeby odebrać Faith, bagażnik ma wyładowany żywnością. Rozlega się dzwonek i Mariah zajmuje zwykłą pozycję pod wielkim klonem koło huśtawek dla pierwszej klasy, ale Faith nie wychodzi. Mariah czeka, aż ostatnie dziecko wybiegnie ze szkoły, po czym idzie do sekretariatu.

Faith kuli się na fioletowej sofie koło biurka sekretarki. Płacze, legginsy ma podarte na kolanach, kosmyki włosów wysunęły się z warkoczy i przykleiły do wilgotnych policzków. Naciąga rękawy, kryjąc w nich zwinięte w piąstki dłonie. Ociera nos przedramieniem.

– Mamusiu, mogę już nie chodzić do szkoły?

Mariah czuje, jak serce jej się ściska.

– Przecież uwielbiasz szkołę – mówi, klękając koło córki, by ją pocieszyć, a zarazem zasłonić przed wzrokiem wyraźnie zaciekawionej sekretarki. – Co się stało?

– Wyśmiewają się ze mnie. Mówią, że jestem wariatka.