Ian uśmiecha się słabo.
– Warte w najgorszym razie podróżowania w fatalnych warunkach.
– Spójrz na to z tej strony: Jeśli dzięki tej historii wrócisz do gry, do końca życia nie będziesz musiał patrzeć na przyczepę kempingową. – James sięga po rachunek, śmieje się i wyciąga kartę kredytową. – W dzieciństwie lubiłem biwaki. A ty?
Ian nie odpowiada. Jest przekonany, że jego wspomnienia z dzieciństwa różnią się od wspomnień Jamesa.
– Ach, racja, ty nigdy nie byłeś dzieckiem.
– Nie. – Ian się uśmiecha. – Wyskoczyłem w pełni ukształtowany z głowy mojego producenta.
– Mówmy poważnie, Ianie. Czekaj, znamy się od jak dawna? Od siedmiu lat? A wiem o tobie tylko tyle, że zanim zacząłeś pracować w radiu, zrobiłeś doktorat na tym podrzędnym uniwersytecie w Bostonie.
– Ten podrzędny uniwersytet w Bostonie wykazał się nadrzędną mądrością, by ciebie zostawić uczelniom w rodzaju Yale – odcina się Ian. Zaniepokojony udaje, że ziewa. – Jestem wykończony, Jamesie. Lepiej wracajmy do domu.
James unosi brew.
– Ty? Śpiący? Akurat.
Na sekundę Ian tężeje. Skąd James może wiedzieć o jego bezsenności? Skąd może wiedzieć, że po raz ostatni Ian spał dłużej niż kilka godzin dobrych parę lat temu? Czy widział go, jak wieczorami wychodzi z karawanu, by spacerować po lesie, równinie albo preriach w zależności od tego, na jakie zadupie akurat trafił?
– Czujesz się przyparty do muru i próbujesz zmienić temat – zgaduje James.
Ian odpręża się, spokojny o swoje tajemnice.. – Mówię poważnie, Ian. Pytam cię jako przyjaciel. Jacy byli twoi rodzice? W jakich warunkach dorastałeś?
Dorosłem z dnia na dzień, myśli Ian, ale tego nie mówi. Wstaje od stołu.
– Mam straszną ochotę na obwarzanka – odpowiada, układając twarz w maskę, za którą zwykle się kryje. – Przyłączysz się?
3 października 1999
Na szczęście policja zmusiła Iana Fletchera, członków tej świrniętej sekty oraz pięćdziesięciu innych gapiów, by opuścili naszą posiadłość. Na nieszczęście nie odeszli dostatecznie daleko. Ulica, miejsce publiczne, oddalona jest od domu tylko o pół akra, więc widzimy ich z okien. A to oznacza, że oni także nas widzą.
Nie pozwalam Faith bawić się na dworze, chociaż jest niespokojna i marudna. Rzucają się na mnie, zaledwie wystawię głowę za drzwi, co zrobiliby z nią? Dopiero po północy wymykam się ze śmieciami; chcę niepostrzeżenie wystawić pojemnik, tak by dziennikarze mnie nie nękali. Ukradkiem przechodzę pod huśtawką i gałęziami dębów.
– Grosik za twoje myśli.
Podskakuję. Za płonącą główką zapałki widzę Iana Fletchera. Zapala cygaro i ściska je w zębach, wciągając dym.
– Mogę kazać pana aresztować – mówię. – Wdarł się pan na teren cudzej posiadłości.
– Wiem, ale nie sądzę, żeby pani to zrobiła.
– Myli się pan. – Ruszam w kierunku domu, żeby zadzwonić na policję.
– Proszę poczekać – mówi cicho. – Zobaczyłem, że pani wychodzi, i chciałem zapytać o pani matkę. – Wskazuje samochody na poboczu drogi. – Tak żeby nikt nie słyszał.
– A o co konkretnie?
– Czy ona dobrze się czuje?
Potakuję, nie odrywając od niego wzroku.
– Ale nie dzięki panu.
Czy to moja wyobraźnia, czy Ian Fletcher faktycznie się rumieni?
– Tak, przykro mi. Nie powinienem był… – Milknie, kręci głową.
– Czego nie powinien pan był?
Jego oczy są jasne i płonące, przykuwają mnie do miejsca.
– Po prostu nie powinienem był. To wszystko.
– Przeprosiny od Iana Fletchera? Szkoda, że nie dał mi pan tego na taśmie.
Ale w następnej chwili już go nie ma, a jedyny znak świadczący, że istotnie tu był, to żarzący się niedopałek cygara u moich stóp.
4 października 1999
Następnego dnia idę do szpitala, gdzie doktor Weaver planuje ponowne badania serca mojej matki. Przeżywam szok, gdy znajduję ją w poczekalni w towarzystwie Iana Fletchera.
– Mariah – mówi matka, jakbyśmy zebrali się tu na herbatę. – To pan Fletcher.
Ściskam rękę Faith tak mocno, że jęczy.
– Poznaliśmy się już. Wybaczy pan na moment? – Ciągnę mamę na bok, Faith idzie za nami. – Powiesz mi, dlaczego on tu jest?
– Uspokój się, Mariah. Przysięgam, zaraz sama dostaniesz ataku serca. Zaprosiłam pana Fletchera… – uśmiecha się do niego i kiwa głową -…żeby mógł nakręcić swoją historię i wynieść się w diabły z naszego życia. Niech filmuje, co chce, ja nie mam nic do ukrycia.
Szczypię się w nos.
– I jesteś przekonana, że na oczach całego świata nie przypnie ci łatki zombi albo wampira? Dlaczego?
– Bo to wiem.
– Cudownie. Cóż, to wszystko wyjaśnia. – Mocniej chwytam córkę. – Faith też go tu nie chce.
– Ona reaguje na twoje wibracje, kochanie.
– Ja nie mam wibracji. Nic takiego jak wibracje nie istnieje.
– Nie istnieje też nic takiego jak Bóg, prawda? – Matka uśmiecha się niewinnie.
– Doskonale – mówię. – To twój show. Jeśli chcesz, żeby Ian Fletcher tu był, twoja sprawa. Ale on nie będzie rozmawiał ze mną i z Faith, a ja nie postawię nogi w sali zabiegowej, dopóki jasno mu tego nie wytłumaczysz.
Ian Fletcher stoi z ekipą kamerzystów i producentem w rogu sali zabiegowej. Przyrzeka ograniczyć się do mojej matki i zręcznym ruchem podsuwa mi pod nos podpisaną przez nią oraz przez szpital zgodę na filmowanie. Każe przesunąć łóżka, rozstawić światła. Krzywi się, kiedy usuwam Faith z zasięgu kamery. Sama stoję koło dyrektora szpitala, żeby nadzorować kręcenie; oboje zachowujemy się jak psy podwórzowe. Kiedy Fletcher wydaje operatorowi polecenie, by lekarzowi przez ramię zrobić zbliżenie karty chorobowej, wtrącam się:
– To informacje poufne.
– Jak cała procedura, pani White. Pani mama złożyła podpis pod kontraktem gwarantującym, że możemy filmować ręczną kamerą wszystko, co nam się podoba.
– Pańskie upodobania nic mnie nie obchodzą, Ian Fletcher patrzy na mnie i uśmiecha się.
– Szkoda.
Odchodzę, zadając sobie pytanie, co się stało z mężczyzną, który wczoraj w nocy był taki troskliwy. Czy dzisiaj prezentuje swoją osobowość telewizyjną, stanowiącą przeciwieństwo prywatnej?
Ze skrzyżowanymi ramionami patrzę, jak operator filmuje kardiogram i badanie wysiłkowe matki.
– Pani Epstein – mówi w końcu doktor Weaver – ma pani organizm osiemnastolatki. Wszystkich nas pani przeżyje. – Zwraca się do Iana, wyraźnie połechtany tym kwadransem sławy. – Wie pan, panie Fletcher, jestem człowiekiem nauki. Ale poza transplantacją serca nie istnieje naukowe wyjaśnienie tej drastycznej zmiany pomiędzy dzisiejszymi wynikami pomiaru ciśnienia krwi i ekg wysiłkowego pani Epstein a tymi sprzed miesiąca. Nie wspominając oczywiście o… zmartwychwstaniu.
Ogarnia mnie poczucie wdzięczności, częściowo dlatego, że dobry stan zdrowia mamy został potwierdzony, częściowo dlatego, że przyjemnie jest pokonać Iana Fletchera. Patrzę na niego triumfalnie, akurat w porę, by dostrzec, jak szepcze do operatora, który odwraca się i kieruje kamerę nie na moją matkę, ale na Faith. Faith siedzi w kącie, rysując kredkami na receptach.
– O nie – szepczę i ruszam do działania. – Ona nie jest pańskim tematem! – krzyczę, wchodząc pomiędzy operatora i moją córkę, wypełniając mu pole widzenia, zmuszając go do cofnięcia się. – Niech pan mi odda taśmę! Natychmiast!