Wyciągam rękę po kamerę, ale operator podnosi ją nad głowę.
– Jezu, panie Fletcher – zwraca się o pomoc do szefa. – Niech pan jej powie, żeby dała mi spokój.
Ian Fletcher robi krok do przodu, unosząc dłonie.
– Pani White – mówi łagodnie – proszę się uspokoić.
Odwracam się ku niemu.
– Niech mi pan nie mówi, co mam robić. – Kątem oka widzę, że operator wciąż filmuje. – I niech mu pan każe wyłączyć tę przeklętą kamerę.
Ian nieznacznie kiwa głową i operator opuszcza kamerę. Napięcie wypływa z mojego ciała, czuję się, jakbym była z gumy. Trzęsąc się cała, odchodzę od Faith. Kiedy podnoszę wzrok, widzę, że moja matka, Ian Fletcher, dyrektor szpitala i lekarz wpatrują się we mnie bez słowa.
– Nie – mówię przez zduszone gardło, potem chrząkam. – Powiedziałam: nie.
Po wyjściu Fletchera pielęgniarka idzie z Faith po nalepkę na koszulkę, zostawiając mnie samą z matką, która się ubiera.
– To moja wina – mówi mama. – Myślałam, że jeśli zaproszę Fletchera, szybciej się go pozbędziemy.
– Marzenie ściętej głowy – mruczę.
Czekamy na powrót Faith, podczas gdy nasze myśli biegną własnymi torami winy.
– Mariah, wiesz, co mówią o umieraniu?
Spoglądam na matkę.
– Co?
– Chodzi mi o jaskrawe światło i tunel. – Mama skubie skórkę przy kciuku, nagle niezdolna spojrzeć mi w oczy. – To wcale tak nie jest.
Przełykam, usta mam suche jak pustynia. – Nie?
– Nie widziałam światła. Nie widziałam aniołów. Widziałam moją matkę. – Odwraca się ku mnie, oczy jej jaśnieją. – Och, Mariah, wiesz, ile lat minęło? Dwadzieścia siedem, odkąd po raz ostatni ją widziałam. Darem było, że mogę znowu patrzeć na to wszystko, o czym zapomniałam: na jej obgryzione paznokcie, na odrosty we włosach… nawet na zmarszczki na twarzy. Uśmiechnęła się do mnie i powiedziała, że mój czas jeszcze nie nadszedł.
Matka niespodziewanie splata palce z moimi. Im starsze jesteśmy, tym rzadziej się dotykamy. Jako dziecko wspinałam się jej na kolana, jako nastolatka uchylałam się przed jej dłonią, kiedy chciała poprawić mi kołnierzyk albo przygładzić włosy, jako kobieta dorosła uznałam, że nawet szybki uścisk na pożegnanie jest nazbyt ckliwy, zbyt wiele w nim tego, czego na razie nie chcemy sobie powiedzieć.
– Zawsze się zastanawiałam, dlaczego Bóg ma być ojcem – szepcze. – Ojcowie zawsze stawiają wymagania. To matki kochają bezwarunkowo, nie sądzisz?
Faith wraca nie z jedną, lecz z czterema nalepkami na koszulce. Ustalamy, że poczeka z moją matką w szpitalnym holu, a ja przestawię samochód z parkingu przed szpital.
Jestem na skraju parkingu, kiedy słyszę kroki.
– Ciągle panią przepraszam – mówi Ian Fletcher, zrównawszy się ze mną.
– To dlatego, że ciągle popełnia pan naganne występki – odpowiadam. – Chcę dostać taśmę.
– Wie pani, że nie mogę jej pani dać. Ale ma pani moje słowo, że nie użyję żadnych kadrów, na których jest Faith.
– Pańskie słowo! – parskam. – Już mi pan dał słowo, że nie będzie jej pan filmował.
– Proszę posłuchać, powiedziałem przecież, że nie powinienem był tego robić bez pani pozwolenia.
Ruszam.
– Hej, hej! – Łapie mnie za ramię. – Nie może pani zaczekać? – Puszcza mnie pośpiesznie, jakby się sparzył, po czym wsuwa dłonie w kieszenie dżinsów. – Chcę coś pani powiedzieć. Nie wierzę w to, co pani mówi o córce, w tym w rzekome wskrzeszenie, i wciąż zamierzam udowodnić, że się pani myli. Ale szanuję to, co pani zrobiła. – Chrząka. – Jest pani dobrą matką.
Szczęka mi opada. Uświadamiam sobie, że ostatnio całą moją uwagę pochłaniały działania na wyczucie, którymi starałam się ochronić Faith, i nie miałam czasu się zastanowić, czy postępuję słusznie. W oczach tego człowieka, tego okropnego człowieka, który bez zaproszenia wtargnął w nasze życie, który zupełnie nic o mnie nie wie, jestem taka, jaką zawsze pragnęłam być: zapalczywie lojalną lwicą, matką z wrodzonym instynktem macierzyńskim.
Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. Z pewnością wiem lepiej niż większość ludzi, że okoliczności mogą cię zmienić w kogoś, kim nigdy wcześniej nie byłaś. Myślę o zwyczajnych kobietach, które przesuwają ważące dwie tony samochody, by uratować przygniecione maluchy, o matkach, które stają na linii pocisku lecącego w kierunku ich dziecka kierowane impulsem tak naturalnym jak oddychanie. Może teraz jestem jedną z nich. Z chęcią jednak wróciłabym do dawnych wątpliwości, gdyby to oznaczało, że Faith znowu będzie normalna.
– Panie Fletcher? – Czekam, aż spojrzy prosto na mnie, spodziewając się podziękowań, po czym z całej siły wymierzam mu policzek.
Rozdział szósty
Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie.
Ewangelia wg św. Łukasza 11,23
6 października 1999
Babka Iana była pobożną pięknością z Południa, która nosiła swoją religię niczym kamizelkę kuloodporną. „Dzięki Bogu, jestem chrześcijanką” – oznajmiła i ostentacyjnie odmawiała litanię na wieść, że mąż opuścił ją dla kelnerki z Jolly Donut albo że za jej plecami sprzedano posiadłość pod sklep J.C. Penny'ego. A kiedy Bóg jakoś nie stawał po jej stronie, brała butelkę bourbona, którą trzymała ukrytą w zbiorniku w toalecie na parterze, i godziła się z Jego opieszałością.
Miazmaty południowego baptyzmu, w których Ian się wychowywał, w niczym nie przypominały sceptycyzmu Jankesów. Na Południu społeczności tworzyły się wokół kościołów. W niektórych miejscach do dziś religia trzyma ludzi za gardło, a wartość człowieka ocenia się wedle tego, jak często bywa w domu Boga. Prawdę powiedziawszy, Ian czuje się bardziej u siebie z Jankesami, dla których religia jest raczej kwestią namysłu niż fundamentem życia. Na Północy jest miejsce na wątpliwości… a przynajmniej tak sądził Ian, dopóki nie zobaczył reakcji na śmierć i wskrzeszenie Millie Epstein.
Dzięki informatorowi ze szpitala przejrzał karty chorobowe Millie Epstein. Trzej doświadczeni lekarze uznali tę kobietę za martwą. A przecież Ian na własne oczy widział ją zdrową i pełną życia kilka dni temu.
Wyniki oglądalności jego programu znowu idą w górę, co zapewne będzie równie trwałe jak kostka lodu w lipcu, chyba że jakimś sposobem uda mu się dorzucić do ognia. Nie wygląda na to, by opału mogła mu dostarczyć Millie Epstein. Kryje głowę w dłoniach i rozważa następny krok. Zdążył się już nauczyć, że każdy ma jakieś szkielety w szafie, sprawy, które pragnie ukryć przed całym światem. On ze wszystkich ludzi powinien o tym wiedzieć najlepiej.
Allen McManus ledwie zdążył odwinąć batonik Twinkie, kiedy ktoś dzwoni na prywatną linię.
– Tak? – burczy Allen do słuchawki. Powiedział żonie, żeby nie dzwoniła do niego do pracy. Chryste, to jedyne miejsce, gdzie ma trochę spokoju.
– Znasz historię Łazarza?
Głos jest niski, zniekształcony. Z pewnością nie należy do jego żony.
– Do diabła, kto mówi?
– Znasz historię Łazarza? – powtarza głos. – Kto jeszcze miał coś do zyskania?
– Posłuchaj, stary, nie mam pojęcia… – Słyszy ostry szczęk odkładanej słuchawki i ciągły sygnał. – Łazarz. Cholera, co to ma być?
To na pewno jakiś dowcip na Halloween; w końcu do Halloween niedaleko, a każdy czytelnik gazety wie, że Allen pisze nekrologi. Jeśli jakiś kawalarz wpadłby na pomysł wskrzeszenia zmarłego, połączono by go z nim. Nie myśli już o tym, kiedy zaczyna pracować faks. Allen wzdycha i podchodzi do maszyny – przypuszczalnie AP podała depeszę o śmierci jakiejś gwiazdy – po czym przez zmrużone powieki przygląda się zdjęciu kobiety pod winietą gazety „The New Canaan Chronicle”, gdziekolwiek to jest.