– Tak, racja – potwierdza rabin Weissman. – I nadal nie jestem przekonany. Ale postanowiłem porozmawiać z rabinem Solomonem. Widzi pani, pani White, po waszym wyjściu z synagogi zdarzyło się coś bardzo dziwnego. Małżeństwo z poważnymi problemami pogodziło się.
– A co w tym dziwnego? – pyta Mariah; czuje znajomy ucisk w piersiach, gdy pozwala swoim myślom otrzeć się o Colina.
– Proszę mi wierzyć, byli nieprzejednani do dnia, gdy pojawiła się pani córka – odpowiada Weissman i rozpościera uniesione dłonie. – Źle to tłumaczę. Dopiero kiedy przeczytałem artykuł o pani matce, uderzyła mnie możliwość, że niektórzy ludzie dopatrzą się związku między pojednaniem się tej pary i Faith. A to mi przypomniało wypowiedź rabina Solomona sprzed kilku lat na seminarium dotyczącym porad małżeńskich. Zadaliśmy sobie pytanie, co Bóg w dzisiejszych czasach powiedziałby prorokowi. Ja twierdziłem, że byłoby to przesłanie, no wie pani, zapowiadające bliski pokój w Izraelu czy podające sposób na pokonanie Palestyńczyków, a o takich sprawach pani córka nie słyszy w swoich rozmowach z Bogiem. Rabin Solomon natomiast uważał, że boskie przesłanie nie dotyczyłoby zwalczania naszych wrogów, ale tego, jak człowiek traktuje bliźnich. Rozwody, wykorzystywanie dzieci, alkoholizm. Niesprawiedliwości społeczne. Te sprawy Bóg chciałby naprawić.
Mariah wpatruje się w niego pustym wzrokiem. Rabin Solomon odchrząkuje.
– Pani White, czy mógłbym porozmawiać z Faith?
Mariah przesuwa po nim spojrzeniem.
– Przez kilka minut – zgadza się niechętnie. – I o ile to jej nie zdenerwuje.
Wszyscy idą do pokoju zabaw. Rabin Solomon klęka, tak że patrzy Faith prosto w oczy.
– Mam na imię Daniel. Mogę opowiedzieć ci historię?
Faith chowa się za plecy matki i nieśmiało kiwa głową.
– Ludzie, którzy przychodzą do mojej synagogi, wierzą, że nim cokolwiek powstało, istniał Bóg. I Bóg był… no cóż… był taki wielki, że tworząc świat, musiał trochę się skurczyć, żeby zrobić mu miejsce.
– Bóg nie stworzył świata – mówi Faith – tylko był Wielki Wybuch. Uczyłam się w szkole.
Rabin Solomon uśmiecha się.
– Ach, ja też się o tym uczyłem, ale wciąż lubię myśleć, że może to Bóg dokonał tego wybuchu, że Bóg patrzył na wybuch z jakiegoś odległego miejsca. Myślisz, że mogło tak być?
– Chyba tak.
– Właśnie. Jak mówiłem, oto Bóg kurczący się w sobie, by zrobić miejsce dla świata, wypełniający naczynia energią i światłem, osadzający je w nowej przestrzeni. Ale podczas stworzenia naczynia nie były w stanie utrzymać tej energii i rozpadły się na kawałki. Wszystkie te iskry boskiego światła zostały rozrzucone po całym wszechświecie. Kawałki zbitych naczyń także spadły i stały się złymi rzeczami na świecie; nazywamy je klipot. Moi przyjaciele i ja wierzymy, że naszym zadaniem jest odnalezienie wszystkich klipot i pozbycie się ich, a także pozbieranie rozproszonego światła i zwrócenie go Bogu. Więc może kiedy odmawiasz modlitwę i jesz koszernego kurczaka w szabat, święte iskry tkwiące w kurczaku zostają uwolnione. I kiedy komuś wyświadczasz to, co nazywamy mitcwa, pomagasz mu w czymś, także uwalniasz iskry.
– Nie przestrzegamy koszernych zasad – mówi Mariah do rabina Solomona. – Nie jesteśmy tradycyjnymi Żydami.
Rabin szarpie swój T – shirt i uśmiecha się sucho.
– Ani ja, pani White. Ale kabała, żydowski mistycyzm, potrafi wyjaśnić, dlaczego dziewczynka, która nigdy nie była w synagodze i nie odmawiała modlitwy, może być bliżej Boga niż ktokolwiek inny. Nikt nie jest w stanie pozbierać tych iskier sam. W gruncie rzeczy zdolność odnajdywania iskier może być tak głęboko ukryta w człowieku, że przestaje on wierzyć w Boga, dopóki nie spotka kogoś wypełnionego światłem. Dostrzega wówczas własny płomień, a kiedy są razem, światło przybiera na sile. – Dotyka głowy Faith. – Bóg może rozmawiać z Faith ze względu na ludzi, do których dziewczynka jest w stanie dotrzeć.
– Pan wierzy?… – szepcze Mariah, niemal bojąc się powiedzieć to na głos. – Jeszcze nawet pan z nią nie rozmawiał, ale myśli pan, że mówi prawdę?
– Jestem bardziej otwarty na możliwości niż rabin Weissman. Małżeństwo, któremu udzielał porad… cóż, może to tylko zbieg okoliczności, że pani córka akurat wtedy była w synagodze. Ale z drugiej strony, może Faith zna odpowiedzi. Jeśli Bóg zamierzał objawić się w roku 1999, nie sądzę, by urządzał widowiska albo głosił kazania. Myślę, że byłby taki skromny, jak mówi pani córka.
Faith ciągnie rabina za rękaw.
– To nie On, tylko Ona. Bóg jest dziewczyną.
– Dziewczyną – powtarza Solomon ostrożnie. Mariah krzyżuje ramiona na piersi.
– Tak, według Faith Bóg jest kobietą. Czy żydowski mistycyzm i to potrafi wyjaśnić?
– Prawdę mówiąc, kabała oparta jest na założeniu, że Bóg równocześnie ma naturę żeńską i męską. Część żeńska, Szechina, jest obecnością Boga. To ona uległa rozbiciu, gdy rozpadły się wszystkie naczynia. Jeśli Faith widzi kobietę, ma to sens. Właśnie dzięki obecności Boga może uzdrawiać i gromadzić ludzi wokół siebie. I może ją postrzegać jako odbicie własnej osoby.
Mariah patrzy, jak zupełnie niezainteresowana rozmową Faith drapie się w kolano, a potem zadaje pytanie, które od początku pragnie zadać:
– Boulder jest daleko stąd, rabinie Solomon. Dlaczego pan tu przyjechał?
– Chciałbym zabrać Faith do Kolorado, poznać dokładnie jej wizje.
– Wykluczone. Nie pozwolę, by moja córka stała się widowiskiem.
Rabin patrzy przez okna, z których widać frontowy trawnik. – Nie?
– Ja ich tu nie zapraszałam. – Mariah zaciska pięści i spogląda na Faith. – Nie prosiłam, by to się zdarzyło.
– O co pani nie prosiła, pani White? O Boga? – Solomon kręci głową. – Szechina nie idzie tam, gdzie nie chce. Trzeba być otwartym na obecność Boga, zanim się pojawi. Co zapewne jest powodem, dla którego tak trudno pani sobie z tym poradzić. – Jego oczy są jak bursztyn, w którym zachowała się przeszłość. – Co ci się przydarzyło, Mariah, że tak strasznie walczysz, by nie być Żydówką?
Mariah przypomina sobie ten jeden raz, kiedy jako mała dziewczynka poszła do kościoła z przyjaciółką; zaskoczyło ją wówczas, że Jezus kocha wszystkich, nawet tych, co popełniają błędy. Człowiek musi bardzo się starać, żeby być wartym żydowskiego Boga. Mariah nie po raz pierwszy zadaje sobie pytanie, dlaczego religia, która jest dumna ze swych szerokich horyzontów, wymaga od wiernych skoków przez tyle obręczy.
Nagle przytłacza ją obecność dwóch rabinów w jej domu.
– Nie jestem Żydówką. Niczym nie jestem. – Spogląda na Faith. – Obie niczym nie jesteśmy. Myślę, że powinniście już iść.
Rabin Solomon wyciąga dłoń.
– Zastanowi się pani nad tym, o czym rozmawialiśmy?
Mariah wzrusza ramionami.
– Nie wiem. Patrząc na moją córkę, nie widzę obecności Boga, rabinie Solomon. Patrząc na nią, nie myślę, że jest wypełniona boskim światłem. Widzę po prostu dziewczynkę, którą coraz bardziej męczy to wszystko, co się wokół niej dzieje.
Rabin Solomon prostuje się.
– Śmieszne. To samo wielu Żydów dwa tysiące lat temu mówiło o Jezusie.
10 października 1999
Ostatnią rzeczą, jaką ksiądz Joseph MacReady robi, nim wkłada szatę liturgiczną, jest zmiana zniszczonych kowbojskich butów na czarne trzewiki o miękkich podeszwach. Spodziewa się pełnego kościoła. Na wczesną niedzielną mszę przychodzi sporo ludzi, większość katolickich mieszkańców Nowego Kanaanu woli w weekend zrezygnować z kilku godzin snu, jeśli dzięki temu może resztę dnia poświęcić na relaks w ogrodzie albo na polach golfowych w sąsiednich miastach. Dzisiaj, myśli MacReady, może być ten dzień. Opiera dłonie na ołtarzu i unosi wzrok ku fryzowi przedstawiającemu ukrzyżowanie. Myślami wraca do tamtej chwili sprzed wielu lat, kiedy włóczył się po całym kraju i nagle uświadomił sobie, że mógłby wjechać na swoim harleyu do Pacyfiku, a i tak nigdzie by nie dojechał.