– Trzy – mówi kamerzysta. – Dwa. Jeden… i… – Wskazuje Petrę.
– Pani dziecko nie zawsze wyglądało tak zdrowo, prawda?
Teresa czuje, że policzki zalewa jej rumieniec. Petra powiedziała, żeby się nie rumieniła. Musi o tym pamiętać.
– Tak. Jeszcze kilka dni temu Rafael był pacjentem oddziału dziecięcego dla chorych na AIDS w Massachusetts General Hospital – mówi. – Zaraził się wiursem podczas transfuzji krwi przy porodzie. W zeszłym tygodniu był blady i słaby, walczył z kandydozą, zapaleniem płuc i chorobą refluksową przełyku. Liczba limfocytów CD4 w jego krwi wynosiła piętnaście. – Mocniej przytula synka. – Lekarz powiedział, że umrze w ciągu miesiąca.
– I co się stało, pani Civernos?
– Usłyszałam o kimś. Ludzie mówią, że pewnej dziewczynce z New Hampshire objawia się Bóg. Moja sąsiadka, która odwiedza różnego rodzaju sanktuaria, zapytała mnie, czy nie chcę się tam z nią wybrać. Pomyślałam, że nie mam nic do stracenia. – Teresa przygładza włosy na głowie synka. – Rafael miał gorączkę, kiedy tam przyjechaliśmy. Wczesnym rankiem ta dziewczynka, na imię ma Faith, wyszła na dwór. Przyniosła wózek dla lalek i zapytała, czy może się pobawić z moim synkiem. Przez godzinę woziła go, śmiała się z nim i udawała, że go karmi. – Teresa unosi głowę, oczy ma pełne łez. – Dotknęła go. Pocałowała go tutaj, gdzie miał otwarty wrzód. A potem wróciliśmy do Bostonu.
Następnego dnia poszłam z nim do szpitala. Lekarze go nie poznali. Z dnia na dzień jego wrzody zniknęły, podobnie jak wszystkie infekcje. Limfocyty CD4 wzrosły do dwudziestu dwóch tysięcy. – Teresa jaśniejącym wzrokiem patrzy na Petrę. – Mówią mi, że z medycznego punktu widzenia jest to niemożliwe. A potem oznajmiają, że Rafael nie jest już chory na AIDS.
– Mówi pani, że pani syn został wyleczony z AIDS, pani Civernos?
– Tak myślę – odpowiada Teresa. – Bóg dotknął tej małej dziewczynki, tej Faith. To cud. W żaden sposób nie potrafię wyrazić, jak bardzo jestem jej wdzięczna. – Ociera policzek o główkę Rafaela.
Producent gestem daje znak operatorowi, który wyłącza kamerę. Petra wyjmuje papierosa ze srebrnej papierośnicy i konferuje z producentem; oboje stoją odwróceni plecami do Teresy.
– Tak – mówi producent, śmiejąc się z czegoś, co powiedziała Petra. – Twoje hobby to kolekcjonowanie świrów.
Teresa go słyszy.
– To nie jest żart, to naprawdę się zdarzyło.
– Jasne. – Petra uśmiecha się. – A ja jestem Najświętsza Dziewica.
– To prawda. Wskrzesiła z martwych swoją babkę. – Rozgniewana Teresa wstaje i łapie swoją przepastną skórzaną torebkę. Grzebie w niej, szukając mapy New Hampshire, na której przy pomocy sąsiadki zapisała starannie drogę do Nowego Kanaanu, po czym rzuca nią w słynną prezenterkę.
– Niech pani tam jedzie i sama zapyta – mówi, odwraca się na pięcie i ucieka z Rafaelem do łazienki, gdzie zamknięta czeka na odejście Petry Saganoff i jej ekipy.
12 października 1999
W samolocie Ian nastawia słuchawki na kanał nadający wiadomości. Z westchnieniem zadowolenia zwraca wzrok na ekran znajdujący się w środku kabiny klasy biznes.
Ale zamiast CNN widzi Petrę Saganoff, gwiazdę programów o niczym.
– Och, na litość boską – mówi, przywołując stewardesę. – Nie macie nic innego?
Stewardesa kręci głową.
– Przykro mi, proszę pana. Puszczamy taśmy, które dostajemy.
Krzywiąc się, Ian zdejmuje słuchawki i chowa je do kieszeni w oparciu fotela przed nim. Pochyla się i bierze aktówkę, dochodzi bowiem do wniosku, że może sprawdzić ostatnie wyniki oglądalności i przekonać się, gdzie w kraju jest najbardziej sławny. Kiedy znowu się prostuje, dostrzega kobietę, z którą Petra Saganoff prowadzi wywiad.
Kobieta wydaje się mgliście znajoma.
Przerzuca stos papierów w dłoniach i rzuca okiem na ekran. Widzi dziecko, które wierci się i wierzga w objęciach kobiety. Sięga po słuchawki.
– …jego wrzody zniknęły, tak samo jak wszystkie infekcje… – słyszy i nagle przypomina sobie, gdzie wcześniej ją widział. Stała na frontowym trawniku przed starym domem w Nowym Kanaanie i obserwowała, jak Faith White wozi jej synka w wózku dla lalek.
Mięsień drga w szczęce Iana. Więc wskrzesiła umarłego i uleczyła AIDS?
– Bóg dotknął tej dziewczynki… – mówi kobieta.
– Cholera – mruczy Ian. Powinien wrócić najbliższym samolotem. Powinien rozpocząć kampanię, zdwoić wysiłki. Powinien zdemaskować dziwaczną serię cudownych uzdrowień nieuleczalnie chorych, dokonywanych przez Faith White.
Ale wie, że tego nie zrobi, bo zgodnie z planem najpierw zobaczy się z Michaelem.
Siłą zmusza się do skupienia uwagi na dokumentach leżących na kolanach, ale oczyma wyobraźni widzi dłonie odwracające karty: czerwona, czarna, czerwona, czarna. Na ekranie dziecko chore na AIDS, które dwa dni temu leciało przez ręce jak woda, śmieje się i wierci w objęciach matki.
Pytanie gości w jego myślach tylko przez ułamek sekundy, zaraz zostaje zduszone, mimo to Ian słyszy, jak dzwoni mu w uszach, radosne i wibrujące niczym długa nuta, na której chór zakończył pieśń: A co, jeśli tym razem jestem w błędzie?
13 października 1999
Z intensywnym skupieniem siedmiolatki Faith pakuje do lnianej torby, z którą mama zwykle chodzi do biblioteki, rzeczy niezbędne podczas ucieczki. Jest wśród nich pluszowy miś, majtki na zmianę i pudełko krakersów, które ukradła ze spiżarki. Wkłada też Kartę Członkowską Superprzyjaciółki Cudownej Kobiety i błyszczące plastikowe kółko, które znalazła w piaskownicy w parku i zawsze uważała za nieco magiczne. Czeka, aż matka odkręci prysznic w łazience przy sypialni, po czym na palcach wymyka się ze swojego pokoju.
Faith ubiera się w ciemnozieloną kurtkę z polaru, rdzawe legginsy i fioletowy golf. Dłonie chowa w czerwonych wełnianych rękawiczkach.
Ukradkiem schodzi po schodach. W gruncie rzeczy wcale nie ucieka, bo zamierza zadzwonić do mamy, jak tylko się zorientuje, gdzie jest najbliższy telefon. Zna numer na pamięć. Na wypadek gdyby ktoś podsłuchiwał, zmieni głos, tak jak czasami robi to inspektor Gadget, i powie mamie, żeby przyszła do kina, w którym były na „Tarzanie”, bo kto by się czegoś takiego spodziewał? A potem wyjadą, tylko we dwie, no, może z babcią, wyjadą i zostawią tych głupich ludzi, siedzących na trawniku.
Cichutko niczym robaczek świętojański wysuwa się przez rozsuwane drzwi.
Do diabła, co ona wyprawia?
Ten jeden raz bezsenność opłaca się Ianowi. Wyglądając przez okno karawanu, dostrzega jaskrawą plamę, znikającą w lesie otaczającym dom White'ów. Ostrożnie otwiera drzwi i wychodzi. Na skraju lasu rusza biegiem, próbując dostroić swoje zmysły do odgłosu małych stóp dotykających ziemi lekko jak płatki śniegu.
Tam – znowu widzi błysk, który na początku przyciągnął jego uwagę, i zdaje sobie sprawę, że to światło księżyca od czegoś się odbija. Od trójkąta. Księżyc odbija się od nalepki odblaskowej na bluzie albo kurtce.
– Hej! – woła cicho i Faith nieruchomieje. Ogląda się, widzi go i ucieka, Ian jednym susem dogania ją, łapie i równocześnie pada, tak że dziewczynka ląduje na nim, pozbawiając go tchu. Wzmacnia uchwyt na ramionach Faith, gdy ta kopie go w łydki.
– Przestań! – mówi, potrząsając nią. – To mnie boli!
– Mnie też boli! – krzyczy Faith.
Ian zwalnia uścisk.
– Jeśli cię puszczę, uciekniesz?