Kryję twarz w dłoniach i myślę: „O Boże, znowu to samo”.
Księga pierwsza STARY TESTAMENT
Rozdział pierwszy
Miliony stworzeń duchowych po ziemi
Krążą, lecz dla nas są niedostrzegalne
Tak kiedy śpimy, jak po przebudzeniu.
John Milton, „Raj utracony” *
O pewnych rzeczach nigdy nie mówię.
Na przykład o tym, jak mając trzynaście lat, musiałam uśpić mojego psa. Albo jak w liceum wystroiłam się na bal i siedziałam przy oknie, czekając na chłopca, który po mnie nie przyszedł. Albo co czułam, kiedy poznałam Colina.
No cóż, o tym czasami trochę mówię, ale nie przyznaję, że od samego początku wiedziałam, że nie jesteśmy dla siebie przeznaczeni. Colin był gwiazdą futbolu w naszym college'u, mnie wynajął jego trener, żebym pomogła mu zdać francuski. Pocałował mnie – prostą, nieśmiałą, zajętą nauką dziewczynę – bo założył się z kolegami z drużyny. Mimo straszliwego zakłopotania czułam się jak ozłocona.
Jest dla mnie całkowicie jasne, dlaczego zakochałam się w Colinie. Nigdy jednak nie rozumiałam, dlaczego on zakochał się we mnie.
Powiedział mi, że przy mnie staje się kimś innym, osobą, którą lubi bardziej od luzackiego sportowca, swojego chłopaka z bractwa. Powiedział mi, że przy mnie czuje się podziwiany za to, jaki jest, a nie za to, co zrobił. Argumentowałam, że niezbyt do niego pasuję, nie jestem wysoka, piękna ani dostatecznie wyrafinowana. Kiedy protestował, przekonałam samą siebie, że powinnam mu uwierzyć.
Nigdy nie mówię o tym, co wydarzyło się pięć lat później, kiedy się okazało, że jednak miałam rację.
Nie mówię o tym, jak unikał mojego wzroku, kiedy załatwiał dla mnie ośrodek zamknięty.
Otwarcie oczu jest wysiłkiem herkulesowym. Jakby spuchnięte i obolałe nie chciały ryzykować widoku, który mógłby postawić świat na głowie. Czuję jednak dłoń na moim ramieniu i z tego, co wiem, może ona należeć do Colina, dlatego uchylam powieki na tyle, by dopuścić jasny, ostry jak drzazga widok.
– Mariah – mówi kojąco moja matka, odgarniając mi włosy z czoła. – Czujesz się lepiej?
– Nie. – Nic nie czuję. Środek, który doktor Johansen przepisał przez telefon, sprawia, że otula mnie gruba na kilka centymetrów pianka, bariera poruszająca się ze mną i oddzielająca mnie od najgorszego.
– Ha, czas wstawać – mówi matka rzeczowo. Pochyla się i próbuje mnie podnieść.
– Nie chcę brać prysznica. – Zwijam się w kłębek.
– Ja też nie – stęka matka. Poprzednio przyszła do pokoju, żeby zawlec mnie do łazienki i wstawić pod zimny strumień wody. – Usiądziesz, cholera, nawet jeśli miałabym przez to paść trupem.
Jej słowa przypominają mi trumienny stolik i zajęcia z baletu, na które trzy dni temu nie dojechałyśmy z Faith. Odsuwam się od niej i zakrywam twarz. Po policzkach łzy płyną mi niczym wosk.
– Co się ze mną dzieje?
– Absolutnie nic, choć ten kretyn chce, żebyś myślała inaczej.
– Matka kładzie dłonie na moich płonących policzkach. – To nie twoja wina, Mariah. Nie mogłaś temu zapobiec. Colin nie jest godzien stąpać po ziemi. – Na dowód tego matka spluwa na dywan.
– A teraz usiądź, żebym mogła zawołać tu Faith.
Słucham uważnie.
– Ona nie może mnie zobaczyć w takim stanie.
– Więc zrób coś ze sobą.
– To nie takie łatwe…
– Wręcz przeciwnie – upiera się matka. – Tym razem nie chodzi wyłącznie o ciebie, Mariah. Chcesz się załamać? Świetnie, ale najpierw zobacz się z Faith. Wiesz, że mam rację, w przeciwnym razie trzy dni temu nie zadzwoniłabyś, żebym tu przyszła i zajęła się nią. – Patrzy na mnie i głos jej łagodnieje. – Faith ma ojca idiotę i ma ciebie. Ty zrobisz z tym, co będziesz chciała.
Przez sekundę pozwalam, by nadzieja wśliznęła się przez pęknięcia w mojej zbroi.
– Pytała o mnie?
Matka waha się.
– Nie… ale to nie ma nic do rzeczy.
Kiedy idzie po Faith, poprawiam poduszkę i wycieram twarz rogiem kołdry. Do pokoju wchodzi moja córka, popychana lekko przez babcię. Zatrzymuje się dwa kroki przed łóżkiem.
– Cześć – mówię wesoło jak aktorka.
Przez chwilę cieszę się jej widokiem: krzywym przedziałkiem, dziurą po przednim zębie, poodpryskiwaną różową emalią na paznokciach. Faith krzyżuje ręce na piersiach, prostuje nogi i z uporem zaciska ślicznie wykrojone usta w płaską linię.
– Chcesz usiąść? – Klepię materac koło siebie.
Nie odpowiada, ledwo oddycha. Przeszywa mnie ostry ból, bo uświadamiam sobie, że wiem, co robi moja córka, sama też to robiłam: przekonujesz siebie, że jeśli zachowasz kompletny bezruch, nie będziesz wykonywać gwałtownych gestów, skłonisz innych do tego samego.
– Faith… – Wyciągam rękę, ale ona się odwraca i wychodzi z pokoju.
Cząstka mnie pragnie pójść za nią, tylko że cała reszta nie potrafi zdobyć się na odwagę.
– Nadal milczy. Dlaczego?
– Ty jesteś jej matką. Dowiedz się.
Nie potrafię. Jeśli coś poznałam, to własne ograniczenia. Odwracam się na bok i zamykam oczy z nadzieją, że matka zrozumie aluzję i zostawi mnie samą.
– Zobaczysz – mówi cicho, kładąc dłoń na czubku mojej głowy. – Faith pomoże ci przez to przejść.
Udaję, że śpię. Nie reaguję, kiedy słyszę jej westchnienie. Ani kiedy przez przymrużone powieki patrzę, jak usuwa z nocnego stolika nóż, pilnik do paznokci i nożyczki do haftu.
Kiedy kilka lat temu przyłapałam Colina w łóżku z inną kobietą, odczekałam trzy noce i próbowałam popełnić samobójstwo. Colin znalazł mnie i zawiózł do szpitala. Lekarze powiedzieli mu, że mnie uratowali, ale to nieprawda. W jakiś sposób tamtej nocy się pogubiłam, zamieniłam w osobę, o której nie lubię słuchać, której nie rozpoznaję. Nie byłam w stanie jeść, mówić, nie potrafiłam zebrać dość energii, by odrzucić pościel i wstać z łóżka. Mój umysł zastygł na jednym pytaniu: Jeśli Colin już mnie nie chce, dlaczego ja mam chcieć?
Płakał, kiedy mi mówił, że załatwił dla mnie miejsce w Greenhaven. Przepraszał. Ale nie trzymał mnie za rękę, nie pytał, czego ja chcę, nie patrzył mi w oczy. Powiedział, że muszę iść do szpitala, bo tam nie będę sama.
Mylił się jednak, ponieważ już nie byłam sama. Od kilku tygodni byłam w ciąży z Faith. Wiedziałam o tym, wiedziałam o jej istnieniu, zanim przyszły wyniki badań i lekarze zmienili sposób leczenia na taki, który odpowiadał potrzebom ciężarnej ze skłonnościami samobójczymi. Nikomu nie mówiłam o ciąży, czekałam, aż sami się dowiedzą, i dopiero po latach sama przed sobą przyznałam, że w gruncie rzeczy liczyłam na poronienie. Wmówiłam sobie, że to Faith, maleńka kulka tkanek w moim brzuchu, była powodem, dla którego Colin zwrócił się do innej kobiety.
Mimo to kiedy matka mówi, że Faith powstrzyma mnie od pogrążenia się w głębokiej depresji, z której nie będę mogła się wygrzebać, przypuszczalnie jest bliska prawdy. W końcu Faith już raz tego dokonała. Podczas tamtych miesięcy w Greenhaven ciąża jakimś sposobem z utrudnienia zmieniła się w atut. Ludzie, którzy na początku nie chcieli mnie słuchać, teraz mówili o moim rosnącym brzuchu i jaśniejących policzkach. Colin dowiedział się o dziecku i wrócił do mnie. Nazwałam córkę Faith, imieniem dla prawdziwych gojów, jak orzekła moja matka, ponieważ tak strasznie potrzebowałam czegoś, w co mogłabym wierzyć.
Siedzę z dłonią na słuchawce. Mówię sobie, że w każdej chwili zadzwoni Colin i powie, że to był z jego strony atak demencji. Będzie błagał, by nie obciążać go za to drobne szaleństwo. Jeśli ja tego nie rozumiem, to kto zrozumie?