Na odległym skraju podwórza panuje poruszenie, większość dziennikarzy przerwała znudzone wyczekiwanie, gdy zobaczyli, że to Ian Fletcher, właśnie on, niesie dziewczynkę do domu. Kamery wideo zaczynają kręcić, flesze trzaskają niby sztuczne ognie, a ponad tym wszystkim unoszą się prośby o pomoc, adresowane do nieprzytomnej Faith.
Mariah otwiera tylne drzwi, Ian bez słowa wsiada z Faith, układa ją na swoich kolanach. Mariah wskakuje do samochodu, trzęsącymi się dłońmi chwyta kierownicę i próbuje wyjechać tyłem z podjazdu, nie potrącając żadnego z gapiów, którzy upierają się, by dotknąć mijającego pojazdu.
Mariah w lusterku wstecznym spotyka spojrzenie Iana.
– Jak to się stało?
– Nie wiem. – Ian odgarnia włosy Faith z czoła; gest ten nie umyka uwagi Mariah. – Myślę, że już miała te skaleczenia, kiedy ją znalazłem.
Mariah zjeżdża w dół długiego zbocza. Czy Faith próbowała popełnić samobójstwo, ale jej się nie udało? Nie zadaje Ianowi Fletcherowi pytania, które pragnie zadać: Dlaczego byłeś z nią? Dlaczego moja córka nie przyszła do mnie?
Hamuje przed izbą przyjęć Connecticut Valley Medical Center. Zostawia samochód przy krawężniku i biegnie przed Ianem po pielęgniarkę. Jest gotowa walczyć o pierwszeństwo dla Faith, ale siostra raz tylko spogląda na nieprzytomne dziecko i krew na kurtce Iana, po czym wzywa lekarza. Mariah ledwo dotrzymuje kroku wózkowi, na którym wywożą Faith.
Nie prosi Iana, by jej towarzyszył, ale nie jest zaskoczona, gdy idzie z nią. Do jej świadomości prawie nie dociera to, że chwieje się na nogach, gdy przecinają drugą rękawiczkę Faith, że Ian ją podtrzymuje.
– Odczyty?
– Ciśnienie krwi sto na sześćdziesiąt, puls nitkowaty.
– Pobierzcie krew. Potrzebna grupa i wynik krzyżowy, liczba ciałek, elektrolity. – Lekarz patrzy na nieruchomą Faith. – Jak ma na imię?
Mariah próbuje odpowiedzieć, ale głos ją zawodzi.
– Faith – mówi Ian.
– Dobrze, Faith. – Lekarz nachyla się nad jej buzią. – Obudź się, kochanie, zrób to dla mnie. – Spogląda na pielęgniarkę. – Bandaże uciskowe – poleca, po czym zwraca się do Mariah. – Wzięła jakieś tabletki? Wypiła coś spod kuchennego zlewu?
– Nie – szepcze wstrząśnięta Mariah. – Nic takiego nie zrobiła, Ian odchrząka.
– Kiedy ją znalazłem, krwawiła. Miała rękawiczki, więc nie od razu się zorientowałem. A potem zemdlała. – Zerka na zegarek. – Jakieś pół godziny temu.
Lekarz przesuwa dłońmi po stopach Faith.
– Brak odruchów Kerniga i Brudzińskiego.
– Według mnie, to nie wygląda na ranę kłutą – mówi pielęgniarka.
Lekarz staje obok niej i zaczyna naciskać przedramię Faith.
– Nie ma krwawienia. Potrzebna konsultacja z chirurgiem. – Spogląda na Iana. – Pan jest ojcem?
Ian kręci głową.
– Przyjacielem.
Dla Mariah są jak olbrzymie sępy, rzucające się na małe ciało Faith, by dostać nietknięty jeszcze fragment. Pielęgniarka unosi prawą rękę dziewczynki, naciskając mocno na tętnicę ramienną, i przez sekundę Mariah widzi maleńkie jak główka szpilki światło przechodzące przez ranę, maleńki czysty tunel biegnący przez dłoń.
Nagle Faith wierzga nogą, trafiając lekarza w brodę.
– Nieee! – krzyczy i stara się uwolnić ręce z uchwytu pielęgniarek. – Nie! To boli!
Mariah robi krok do przodu, ale zaraz czuje dłoń Iana na ramieniu.
– Oni wiedzą, co robią – mruczy, podczas gdy lekarz uspokaja Faith.
– Jak zraniłaś się w dłonie, Faith? – pyta.
– Nie zraniłam się. Nie zrobiłam nic… Auu! Po prostu zaczęły krwawić, plaster nie chciał się trzymać i… Przestańcie! Mamusiu, niech oni przestaną!
Strząsając dłoń Iana, Mariah biegnie do łóżka i kładzie rękę na udzie córki, ale zaraz ktoś ją odciąga.
– Wyprowadźcie ją stąd! – woła lekarz, choć prawie go nie słychać we wrzaskach Faith.
Im dalej wloką Mariah od córki, tym głośniejszy staje się szloch; mija kilka sekund w objęciach Iana, nim uświadamia sobie, że to ona płacze.
W środku nocy szpital zamienia się w dziwną wyspę spokoju, jakby ludzi, którzy do wtóru jęków, westchnień i stłumionych pisków aparatury wciąż wędrują po korytarzach lub siedzą przy łóżkach, łączył ten sam cel. Spotykasz kobietę w windzie i od razu znasz jej smutki. Stoisz obok mężczyzny przy automacie z kawą i widzisz, że powoli otrząsa się z oszołomienia wywołanego faktem, że został ojcem. Łapiesz się na tym, że nieznajomego pytasz o jego historię; czujesz związek z ludźmi, których w normalnych warunkach minąłbyś obojętnie na ulicy.
Mariah i Ian stoją jak warta przy łóżku Faith na oddziale pediatrycznym. Dziewczynka śpi spokojnie, jej zabandażowane dłonie zlewają się z bielą pościeli.
– Patyczki do czyszczenia uszu – mruczy Ian.
– Słucham?
– Jej ręce wyglądają jak patyczki do uszu. Są takie okrągłe i napuchnięte na końcach.
Mariah uśmiecha się, rzecz nieprawdopodobna po ostatnich kilku godzinach, i teraz ma wrażenie, że skóra na twarzy jej się załamuje. Faith odwraca się i znowu nieruchomieje, Ian wskazuje wyjście, unosząc pytająco brwi. Mariah wychodzi za nim na korytarz, mija cichą dyżurkę pielęgniarek i windy.
– Nie podziękowałam ci, że ją do mnie przyniosłeś. – Obejmuje się ramionami, bo nagle robi jej się zimno. – Że nie wyciągnąłeś aparatu i nie zrobiłeś Faith zdjęć, kiedy to się zdarzyło.
Ian spogląda jej w oczy.
– Skąd wiesz, że nie?
Jej usta, gardło są wyschnięte jak pieprz. Przywołuje obraz Iana na tylnym siedzeniu z Faith w objęciach.
– Po prostu wiem.
Zatrzymują się przed oddziałem neonatologicznym, gdzie noworodki w pastelowych powijakach leżą obok siebie niczym produkty na półce w sklepie spożywczym. Jedno dziecko wysuwa rączkę spod kocyka i prostuje płatki paluszków. Mariah nie może nie dostrzec, że wnętrze jego dłoni jest świeże, różowe i gładkie.
– Wierzysz?
Ian patrzy na noworodki, ale mówi do niej. Nie jest to pytanie, na które powinna odpowiadać, nie jest to temat do dyskusji z Ianem Fletcherem, który pomimo całej rycerskości, jaką tego wieczoru okazał, jutro znowu będzie wrogiem. W ciągu ostatnich godzin powstała jednak łączność, coś, co każe Mariah myśleć o pająkach rzucających cieniutkie jedwabne nitki na niewiarygodną odległość i zastanowić się, czy mimo wszystko nie jest winna Ianowi odpowiedzi.
– Tak. Nie wiem, co widzi Faith ani dlaczego to widzi, ale wierzę, że mówi prawdę.
Ian niemal niedostrzegalnie kręci głową.
– Chodziło mi o to, czy wierzysz w Boga.
– Sama nie wiem. Żałuję, że nie mogę powiedzieć: „O tak”. Chciałabym, żeby to było takie proste.
– Więc masz wątpliwości. Mariah unosi ku niemu wzrok.
– Tak samo jak ty.
– Racja. Ale różnica polega na tym, że gdybyś miała wybór, chciałabyś wierzyć. A ja nie. – Przyciska dłoń do szklanej szyby i patrzy na noworodki. – „Stworzył mężczyznę i niewiastę”. Ale pod mikroskopem możesz obserwować, jak jajeczko zostaje zapłodnione. Możesz zainstalować miniaturową kamerę i patrzeć, jak dzielą się komórki, tworzy się serce. Być świadkiem całego procesu. Więc gdzie w tym wszystkim jest Bóg?
Mariah myśli o rabinie Solomonie w hipisowskim T – shircie, uzgadniającym z Faith ścieżkę łączącą Biblię i teorię Wielkiego Wybuchu.
– Może w fakcie, że to wszystko w ogóle się dzieje, Ian odwraca się.
– Ale mówimy o dowodach naukowych.
Mariah myśli o okolicznościach, które doprowadziły do umieszczenia jej w Greenhaven.
– Czasami widzisz rzeczy, które dzieją się przed twoim nosem, a mimo to wyciągasz fałszywe wnioski.