Przez moment patrzą sobie w oczy. Pierwsza mruga Mariah.
– Pewnie chcesz wrócić do domu i przespać się. Ian ze słabym uśmiechem masuje sobie kark.
– Jasne – potwierdza, ale nadal stoi w miejscu.
Mariah łapie się na tym, że inwentaryzuje cechy Iana Fletchera w sposób, w jaki mogłaby to robić inna kobieta: jedwabiste czarne włosy, tak proste, że sterczą jak igły nad czołem, palce rozpostarte na szybie, światło w jasnych oczach.
– Kim byłeś? – nagle wyrzuca z siebie pytanie, Ian wybucha śmiechem.
– Zanim odrodziłem się jako dupek, chcesz powiedzieć?
– Nie. – Mariah się rumieni. – Zanim zostałeś ateistą. No wiesz, pewnie urodziłeś się jako członek jakiegoś kościoła. Episkopalnego, metodystycznego, katolickiego.
– Byłem baptystą. Baptystą z Południa.
– Masz odpowiedni do tego głos – mówi Mariah, nim zdąża ocenzurować swoje słowa.
– Ale nie mam do tego serca. – Ian opiera się ramieniem o szklaną ścianę i krzyżuje ręce. – Nie przekonała mnie idea Chrystusa.
– Może powinieneś był wypróbować judaizm albo islam.
– Nie, nie chodzi tylko o kwestię Mesjasza. Chodzi o myśl, że rodzic, jakikolwiek rodzic, w tym Bóg, mógł świadomie skazać swoje dziecko na cierpienie. – Wpatruje się w leżące szeregiem noworodki. – Nie potrafię czcić kogoś, kto się na to zgadza.
Mariah ze zdumienia brakuje słów. Jak może się nie zgodzić z tak postawioną kwestią? Wciąż próbuje znaleźć odpowiedź, ale Ian uśmiecha się do niej, rozpraszając jej myśli.
– Powiem ci, w co wierzę – mówi cicho. – Wierzę, że Faith wyjdzie z tego.
Nachyla się, cmoka Mariah w policzek i rusza korytarzem.
Rozdział siódmy
I czemu z tobą nie zbiegło całe piekło.
John Milton, „Raj utracony”
15 października 1999
Dwa dni później Faith nadal jest w szpitalu. Z mojego punktu widzenia wszystko z nią w porządku – poza otwartymi ranami na dłoniach. Mówi, że już jej nie bolą. Doktor Blumberg, chirurg od dłoni, przyprowadził cały orszak ekspertów, by ustalić diagnozę. Nie chce udzielić nam jednoznacznej odpowiedzi i nie zwolni Faith, dopóki tego nie zrobi.
Próbowałam porozumieć się z Colinem, ale poczta głosowa w jego komórce informuje, że wyjechał, bez podania celu. Dzwoniłam co kilka godzin, ciągle to samo.
Matka uważa, że powinnam martwić się o Faith, a nie o Colina. Spędza z nami całe dnie i dopytuje się, dlaczego tak mi spieszno do domu. W szpitalu przynajmniej żaden dziennikarz ani religijny fanatyk nie ma dostępu do Faith.
Ja naturalnie byłam w domu, żeby wziąć prysznic i przebrać się. Ludzi w gruncie rzeczy nie ubyło – sekta wciąż tu jest i karawan – choć nie widziałam Iana Fletchera. To mnie nie dziwi. Zaskoczyło mnie natomiast, że kiedy Faith znalazła się w szpitalu, nadał relację na żywo, ale nie wspomniał o jej ranach.
– Mamo – kaprysi Faith – wołam cię trzeci raz! Uśmiecham się do niej.
– Przepraszam, słoneczko. Nie słyszałam.
– Nie, za bardzo jesteś zajęta własnymi myślami – mruczy moja matka.
Ignoruję ją.
– Czego ci potrzeba, Faith?
– Loda na patyku. Czerwonego.
– Jasne. – Zamiast fatygować pielęgniarkę, sama wezmę go z lodówki na korytarzu. Otwieram drzwi i widzę Iana Fletchera dyskutującego z policjantem, którego rozsądnie postawiono na straży, by do Faith nie wdarł się żaden dziennikarz, któremu udało się przemknąć obok ochrony.
– Mówię panu – upiera się Fletcher. – Niech pan ją zapyta, na pewno mnie wpuści.
– O co mam ją zapytać?
Uśmiecha się do mnie i wskazuje bukiet róż.
– Miałem nadzieję zobaczyć się z pacjentką.
– Moja córka z nikim nie może się widzieć.
Dokładnie w tej samej chwili przez otwarte drzwi dobiega głos Faith.
– Mamusiu, kto tam jest? – Czołga się na koniec łóżka, dostrzega Iana Fletchera i rumieni się. – Chyba powinnam panu podziękować, że przyniósł mnie pan wtedy do domu.
Fletcher przepycha się do sali i podaje róże Faith.
– Nie ma potrzeby. Rycerze tacy jak ja zawsze rozglądają się za damami w tarapatach.
Faith chichocze, a moja matka bierze kwiaty.
– Boskie, prawda? – wykrzykuje. – Faith, do czego je włożymy?
Spoglądam przepraszająco na policjanta, wracam do sali i zamykam drzwi.
– Jeszcze nie spotkałem kobiety, na którą kwiaty by nie działały – mówi Ian.
– Moja mama od nich kicha – informuje Faith.
– W takim razie zapamiętam to sobie. – Fletcher zwraca się do mnie. – I jak ona się czuje?
– O wiele lepiej.
Nie odrywa ode mnie oczu.
– Tak – mówi – wygląda cudownie.
Przerywa nam moja matka, która wpada pomiędzy nas z wazonem pełnym róż i stawia go na nocnym stoliku, Ian przysiada na skraju łóżka.
– Wiecie, kiedy wrócicie do domu?
– Jeszcze nie – odpowiadam.
– Chcę już wracać – mówi Faith. – Tu brzydko pachnie.
– Pachnie jak w szpitalu – zgadza się Ian. – Jakby ktoś ciągle czyścił toalety.
– Był pan kiedyś w szpitalu? Twarz Iana chmurzy się.
– Nie sam. – Spogląda na mnie. – Mogę z panią zamienić słowo?
I znowu gestem wskazuje korytarz. Kiwam głową mamie i wychodzę za nim. Teraz wszystko się wyda, myślę. Teraz mi powie, że pomimo wyjątkowego zachowania i żółtych róż powinnam się spodziewać ekipy gotowej filmować wyjście Faith ze szpitala.
– Chciał pan porozmawiać?
Stoi oddalony o krok, ramieniem opierając się o framugę drzwi. Chrząka.
– Właściwie…
– Pani White. – Głos doktora Blumberga sprawia, że podskakuję. – Cieszę się, że pani tu jest. Chciałbym porozmawiać o Faith. Mogłaby pani przejść do poczekalni na końcu korytarza?
Chociaż od dawna na to czekam, zaczynam drżeć. Jakimś sposobem wiem, że nowiny będą złe; lekarze zawsze mają do przekazania złe wieści, kiedy proszą, żebyś usiadł. Gdyby z Faith wszystko było w porządku, lekarz przyszedłby prosto do sali. Dowiem się, że Faith ma raka, że zostały jej trzy tygodnie życia, że to moja wina. Gdybym była lepszą matką, zauważyłabym coś wcześniej: guz za uchem, wolno gojące się skaleczenie na kolanie.
– Mariah, mogę? – pyta Ian cicho.
Patrzy za odchodzącym lekarzem, a potem zwraca wzrok na mnie. Zadaje tysiące pytań, wykorzystując chwilę, gdy jestem całkowicie bezbronna, a równocześnie proponuje swoje ramię, tak że mam wrażenie, że nogi nie trzęsą się tak bardzo pode mną. Nie powinien się w to wtrącać – ale z drugiej strony, był z Faith, kiedy to się stało, widział wszystko, co można było zobaczyć. Potrzeba czyjegoś wsparcia jest silniejsza od rozsądku.
– Dobrze – szepczę oszołomiona i idziemy razem.
Obok mnie Ian grzebie przy czymś, ale nie patrzę. Jeśli to magnetofon albo notatnik, nie chcę tego widzieć. Sporo wysiłku kosztuje mnie patrzenie wprost przed siebie, kiedy jednak doktor Blumberg prosi Iana o pożyczenie długopisu, budzi się we mnie ciekawość. Doktor wyciąga z kieszeni owinięty w folię pakunek.
– Widzicie to ciastko?
Ciastko jest z wiśniami i serem. Doktor Blumberg bierze długopis Iana i przebija ciastko na wylot, przez folię.
– To dość dobry przykład rany kłutej. – Oddaje Ianowi długopis, lepki i ociekający, po czym wskazuje dziurę w środku ciastka. – Widzicie, jak jest poszarpane? Jak warstwa sera zlewa się z warstwą wiśni? A wiśnie puściły sok. Rana kłuta rozdziera i zniekształca tkankę. Skóra jest poszarpana na okręgu, czasami wepchnięta do rany, którą wypełniają skrzepy krwi i fragmenty tkanki z przyległych obszarów. Bardzo często znajdujemy w ranie krwiaki i kawałki pogruchotanych kości. – Doktor Blomberg patrzy na mnie. – Rany pani córki tak nie wyglądają.