Выбрать главу

Ale telefon milczy, a po drugiej nad ranem słyszę na dworze jakiś hałas. To Colin, myślę. Wrócił.

Biegnę do łazienki i staram się uczesać zmierzwione włosy, choć ręce mam sztywne i obolałe z bezruchu. Zużywam szklankę płynu do płukania ust. A potem z walącym sercem biegnę do holu.

Jest ciemno, panuje kompletna cisza. Na palcach schodzę po schodach i wytężam wzrok. Delikatnie otwieram drzwi – głośno trzeszczą – i wychodzę na stary ganek.

To nie mój mąż wrócił do domu, tylko para szopów grzebie w pojemniku na śmieci.

– Wynocha! – syczę, machając rękami. Colin łapał je w zasadzkę typu „miej serce”, prostokątną klatkę z drzwiczkami na dźwigni, która nie robi krzywdy zwierzętom. Kiedy słyszał piski złapanego szopa, wynosił klatkę do lasu za domem. Wracał z pustą i czystą klatką, bez śladu, że szop był w środku.

– Abrakadabra – mówił. – W jednej chwili jest, w następnej go nie ma.

Wracam do domu, ale nie idę na górę. Moją uwagę przyciąga księżyc odbijający się od wypolerowanego blatu jadalnego stołu.

Na środku owalu stoi miniaturowa replika naszego domu. Ja ją zrobiłam, tym zarabiam na życie. Buduję domy z marzeń – nie z betonu, gipsu i krokwi, ale z patyczków nie większych niż wykałaczki, kawałków satyny mieszczących się w mojej dłoni, zaprawy z kleju. Chociaż ludzie czasami proszą o repliki swoich domów, budowałam też posiadłości sprzed wojny secesyjnej, arabskie meczety, marmurowe pałace.

Mój pierwszy dom zbudowałam siedem lat temu w Greenhaven z patyczków po lodach i papieru technicznego, podczas gdy inni pacjenci robili oczy Boga i origami. Już w tych pierwszych moich próbach było miejsce na każdy sprzęt, pokój dla każdego członka rodziny. Od tamtego czasu zrealizowałam prawie pięćdziesiąt zamówień. Stałam się sławna, kiedy Hillary Rodham Clinton na szesnaste urodziny Chelsea zamówiła kopię Białego Domu, włącznie z Pokojem Owalnym, porcelaną w serwantkach i ręcznie uszytą flagą Stanów Zjednoczonych w gabinecie prezydenta. Nie robię lalek do domów, mimo iż klienci o to proszą. Fortepian, nawet malutki, wciąż jest fortepianem, natomiast lalka z pięknie pomalowaną twarzą i elastycznymi kończynami pozostaje drewnianym manekinem.

Odsuwam krzesło i siadam, delikatnie przesuwając palcami po spadzistym dachu miniaturowej farmy, po słupach podtrzymujących ganek, po maleńkich jedwabnych begoniach w doniczkach z terakoty. W środku jest taki sam stół z wiśniowego drewna jak ten, na którym stoi domek, a na nim znajduje się miniaturka miniatury.

Pstryknięciem palca zamykam wejściowe drzwi. Kciukiem zasuwam okna wielkości znaczka pocztowego, zamykam okiennice na maleńkie rygle, chowam begonie pod lilipucią huśtawką na ganku. Zamykam dom na cztery spusty, jakby musiał przetrzymać burzę.

Colin dzwoni cztery dni po swoim odejściu.

– To nie tak miało być.

Przypuszczalnie rozumie przez to, że Faith i ja nie miałyśmy mu przeszkodzić. Przypuszczalnie zmusiłyśmy go do działania. Ale oczywiście nie mówię tego na głos.

– Między nami nie będzie się układać, Mariah. Wiesz o tym.

Przerywam połączenie, chociaż Colin wciąż mówi, i naciągam kołdrę na głowę.

W piąty dzień po odejściu Colina Faith wciąż milczy. Porusza się po domu cicho jak kot, bawi się, ogląda wideo i przez cały czas obserwuje mnie podejrzliwie.

Mojej matce jako jedynej udaje się przedrzeć przez ten mur milczenia i ustalić, że Faith chce płatki na śniadanie, że nie potrafi zdjąć wioski z Playmobila z górnej półki albo że chce napić się wody przed pójściem spać. Zastanawiam się, czy nie mają jakiegoś sekretnego języka. Ja nie rozumiem Faith. Ona nie chce się ze mną porozumieć i przypomina mi w tym Colina.

– Musisz coś zrobić – powtarza moja matka. – To twoja córka.

Z biologicznego punktu widzenia tak. Ale Faith i ja niewiele mamy ze sobą wspólnego. Prawdę mówiąc, równie dobrze mogła przeskoczyć pokolenie i być córką swojej babki, tak bardzo są podobne. Mają to samo upodobanie do fantazjowania i tę samą elastyczną odporność, dlatego tak dziwnie jest oglądać pogrążoną w smutku Faith.

– Co mam zrobić?

Mama kręci głową.

– Pobaw się z nią. Idźcie na spacer. W najgorszym razie możesz jej powiedzieć, że ją kochasz.

Odwracam się do matki, żałując, że to nie jest takie proste. Kocham Faith od dnia jej narodzin, ale inaczej, niż moglibyście pomyśleć. Była dla mnie wielką ulgą. Najpierw chciałam poronić, później przez wiele miesięcy brałam prozac i byłam przekonana, że urodzi się z trojgiem oczu albo zajęczą wargą. Tymczasem po łatwym porodzie pojawiło się dziecko, którego nie potrafiłam uszczęśliwić, jakby karą za myślenie o niej najgorszych rzeczy było oddzielenie, nim miałyśmy szansę nawiązać łączność. Faith miała skłonność do kolki; nie pozwalała mi zasnąć przez całą noc i ssała z taką zapamiętałością, że czułam skurcze w żołądku przy każdym karmieniu. Niewyspana i niespokojna, kładłam ją na łóżku, wpatrywałam się w jej mądrą, okrągłą buzię i myślałam: „I co ja mam z tobą począć?”.

Myślałam, że macierzyństwo pojawi się w sposób naturalny, tak samo jak mleko: trochę boleśnie, trochę przerażająco, ale stanie się częścią mojej osoby na dobre i złe. Czekałam cierpliwie. Co z tego, że nie wiem, jak wsuwać termometr do pupy mojego dziecka? Co z tego, że kiedy próbuję je otulić, kocyk zawsze w którymś miejscu się wysuwa? Powtarzałam sobie, że lada dzień obudzę się i będę wiedziała, co robić.

Niedługo po trzecich urodzinach Faith straciłam nadzieję. Z jakiegoś powodu bycie matką nigdy nie będzie dla mnie łatwe. Obserwowałam kobiety, które liczną gromadkę dzieci bez wysiłku sadzają w samochodzie, podczas gdy ja musiałam trzy razy sprawdzać pasy bezpieczeństwa Faith, żeby się upewnić, że naprawdę są zamknięte. Słuchałam, co matki mówią do swoich dzieci, i starałam się zapamiętać ich słowa.

Na myśl, że muszę dotrzeć na dno upartego milczenia Faith, żołądek mi się ściska. A jeśli mi się nie uda? Jaką matką będę wtedy?

– Nie jestem gotowa – mówię wymijająco.

– Na litość boską, Mariah, weź się w garść. Ubierz się, uczesz, zachowuj jak normalna kobieta i zanim się obejrzysz, nie będziesz musiała dłużej udawać. – Matka kręci głową. – Colin przez dziesięć lat ci wmawiał, że nie masz własnego zdania, a ty byłaś na tyle głupia, że mu uwierzyłaś. Co on wie o załamaniach nerwowych?

Mama stawia przede mną filiżankę kawy; wiem, że za swój triumf uważa, iż siedzę przy stole w kuchni zamiast kulić się w łóżku. Kiedy Colin oddał mnie do szpitala, mieszkała w Scottsdale w Arizonie, dokąd przeprowadziła się po śmierci mojego ojca. Przyleciała, gdy próbowałam popełnić samobójstwo, po czym zyskawszy pewność, że niebezpieczeństwo minęło, wróciła do domu. Oczywiście nie spodziewała się, że Colin zamknie mnie w zakładzie. Kiedy się o tym dowiedziała, sprzedała swoje mieszkanie, wróciła tutaj i przez cztery miesiące starała się o uchylenie nakazu, tak bym mogła wyjść na własną prośbę. Nigdy nie sądziła, że Colin miał rację, wysyłając mnie do Greenhaven, i nigdy mu nie wybaczyła. Ja nie mam zdania. Czasami zgadzam się z mamą, że Colin nie powinien był decydować, jak się czuję, choć nie reagowałam na próby nawiązania kontaktu. A czasami przypominam sobie, że Greenhaven było jedynym miejscem, gdzie czułam się swobodnie, ponieważ tam od nikogo nie oczekiwano doskonałości.

– Colin – mówi moja matka krótko – to szmuk *. Dzięki Bogu Faith jest podobna do ciebie. – Klepie mnie po ramieniu. – Pamiętasz, jak w piątej klasie dostałaś B minus z klasówki z matematyki? Płakałaś, jakbyś się bała, że dostaniesz od nas po uszach, ale się pomyliłaś. Zrobiłaś, co w twojej mocy i to się liczyło. Próbowałaś. Teraz nie mogę powiedzieć tego o tobie. – Spogląda przez otwarte drzwi do salonu, gdzie Faith siedzi na podłodze i rysuje kredkami. – Jeszcze nie wiesz, że wychowywanie dziecka to praca, która nie ma końca?

вернуться

* Szmuk (jidysz) – kretyn, głupek.