– Jak pan się dowiedział?
– Byłem w redakcji, kiedy przyszedł faks o martwej kobiecie, która wróciła do życia na skutek cudu dokonanego przez jej wnuczkę. Zdarzyło się to w tym samym mieście, w którym prowadzi praktykę ta lekarka. A potem dzwoni telefon i jakiś nieznajomy mówi mi, żebym się zastanowił, kto skorzysta, jeśli dziewczynka zostanie uznana za cudotwórczynię.
– Co pan zrobił po tym telefonie?
McManus zadziera brodę.
– Mam na koncie wiele lat dziennikarstwa śledczego, więc pomyślałem, że się tym zajmę. Zacząłem odgrzebywać informacje o matce dziecka. – Uśmiecha się szeroko. – To ja podałem do wiadomości publicznej informację o tym, że Mariah White przez cztery miesiące przebywała w ośrodku zamkniętym.
– Czy taki anonimowy telefon był czymś dla pana niezwykłym?
Allen rozluźnia kołnierzyk.
– No cóż, prowadzę dział nekrologów, więc niezbyt często dostaję telefony od Głębokiego Gardła. W redakcji „Globe'u” mamy system identyfikacji dzwoniących, dlatego zapisałem numer na wypadek, gdybym chciał później się z nim skontaktować.
– Jaki to był numer?
– Nie mogę ujawnić źródła, proszę pana.
Sędzia marszczy brwi, dziennikarze w ławach dla publiczności mruczą z respektem.
– Ależ może pan, panie McManus, i zrobi to, w przeciwnym razie oskarżę pana o obrazę sądu.
Allen chwilę milczy, zastanawiając się nad opcjami. Potem wyjmuje z kieszeni notatnik i przewraca kilka stron.
– Trzy – jeden – zero, dwa – osiem – osiem, trzy – trzy – sześć – sześć.
– Czy sprawdził pan, do kogo należy?
– Tak.
Malcolm Metz staje przed stołem obrony i patrzy na Mariah.
– Panie McManus, czyj to był telefon?
Sędzia chrząka ostrzegawczo, ale niepotrzebnie. McManus wpatruje się w pewnego człowieka przez zmrużone powieki, wspominając przeszłą urazę.
– To osobisty telefon komórkowy – mówi. – Zarejestrowany na Iana Fletchera.
W chwili gdy McManus zajmuje miejsce dla świadków, Ian nieruchomieje jak rażony prądem. Nie potrafi się poruszyć, a równocześnie wie, że pozostanie w sali jest najgorszą z możliwości. Jak mógł do tego stopnia nie docenić Metza? Siedzi dwa rzędy za Mariah i patrzy, jak ramiona jej sztywnieją, kiedy słyszy, że to Ian jest odpowiedzialny za obelżywy artykuł na jej temat. Powinienem był jej powiedzieć, myśli. Gdybym jej powiedział, wybaczyłaby mi.
Pragnie, by Mariah się odwróciła. Chciałby zobaczyć jej twarz.
Kilka minut temu, kiedy opuszczał miejsce dla świadków, mrugnął do niej znacząco. Cała jej twarz promieniała, świetlista niczym księżyc w pełni. Teraz jest blada, oczy odbijają się od skóry niczym siniaki, z rozmysłem patrzy w drugą stronę.
Ian łapie się na tym, że patrzy na Mariah jak człowiek, który obserwuje walący się budynek albo szalejący pożar, przykuty do tragedii. Nawet nie mruga, gdy Mariah chowa twarz w dłoniach, gdy nadchodzi kryzys.
Joan trzydzieści sekund poświęca na uspokojenie swojej klientki, a to nigdy nie było jej mocną stroną. Potem wstaje rozgniewana. Gdyby to był proces z przysięgłymi, sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Mogłaby przepytać McManusa i w jakiś sposób zaszczepić wątpliwość, czy to rzeczywiście Ian trzymał w dłoni telefon w czasie tamtej rozmowy. To mógł być jakiś współpracownik, telefon mógł ktoś ukraść – do diabła, kto wie, co mogło się zdarzyć? Ale niestety, sędzia już przyjął możliwość, że Ian Fletcher rzeczywiście dzwonił ze swojego telefonu do Allena McManusa. I tak jak pozostali zapewne uznał, że Ian popełnił zdradę.
– Pracuje pan w „Globe”? – rzuca z gniewem.
– Tak.
– Od jak dawna?
– Od sześciu lat.
– Jakie ma pan przygotowanie do zawodu?
– Skończyłem Columbia School of Journalism i przedtem pracowałem jako reporter w „The Miami Herald”.
– Kto zlecił panu tę konkretną sprawę?
– Wydawca dodatków nadzwyczajnych Uwe Terenbaum. Czasami zleca mi relacje z sympozjów i konferencji, jeśli w dziale nekrologów nie ma zbyt wiele pracy.
Joan chodzi tam i z powrotem przed miejscem dla świadka jak czółenko w maszynie tkackiej. McManus wodzi za nią oszołomionym wzrokiem. Joan nie wie, co może od niego wydobyć, ale instynkt jej podpowiada, że piętą achillesową McManusa jest ego. Musi sprawić, by wyszedł na głupca, im większego, tym lepiej.
– Uważa się pan za dobrego dziennikarza, panie McManus?
Przez sekundę Allen stroszy piórka.
– Lubię tak o sobie myśleć.
– Cieszy się pan uznaniem kolegów?
– Oczywiście.
– Przydzielono panu tę sprawę, ponieważ jest pan jednym z najlepszych dziennikarzy „Globe'u”?
– Przypuszczalnie – mówi, prostując się na siedzeniu.
– Musiał pan poczuć się doskonale, kiedy pan odkrył, że numer telefonu należy do Iana Fletchera.
– O tak – przyznaje Allen. – Z całą pewnością to znane nazwisko.
Joan bębni palcami po balustradce.
– Rozmawiał pan z panem Fletcherem po tym, jak dowiedział się pan, że to on dzwonił?
– Próbowałem, ale…
– Tak czy nie?
– Nie.
– Skorzystał pan z jego podpowiedzi i zajął się sprawą.
– Tak.
– Był pan w Greenhaven?
– Tak – odpowiada Allen.
– Dotarł pan do dokumentacji Mariah White?
– Nie. Dotarłem do lekarza, który potwierdził, że przebywała w tym ośrodku.
– Rozumiem. Czy to był lekarz prowadzący pani White?
– Cóż, nie…
– Czy leczył Mariah w trakcie jej pobytu w Greenhaven?
– Nie.
– Czy znał szczegóły jej choroby?
– Znał podstawowe informacje.
– Nie o to pytałam, panie McManus. – Joan marszczy brwi. – Czy podczas wnikliwego badania dowiedział się pan, że Mariah wbrew jej woli w Greenhaven umieścił mąż?
– Uch, nie…
– Czy dowiedział się pan, że przed umieszczeniem w Greenhaven nie dano jej możliwości skorzystania z innych form leczenia?
– Nie.
– Czy dowiedział się pan, że ponieważ jej mąż romansował z innymi kobietami, Mariah White przeżyła załamanie nerwowe, jak to się potocznie określa?
– Nie – mruczy dziennikarz.
– Czy dowiedział się pan, że to było przyczyną podjęcia przez nią próby samobójczej? – Joan wpatruje się w McManusa nieruchomym wzrokiem. – Nie ustalił pan podstawowych faktów, panie McManus. Niczego się pan nie dowiedział. Dlaczego więc uważa się pan za wybitnego dziennikarza śledczego?
– Sprzeciw!
– Cofam pytanie – mówi Joan, ale teraz nic już jej to nie obchodzi.
Kiedy staje się jasne, że Mariah nie potrafi opanować płaczu, sędzia zarządza godzinną przerwę. Zanim dziennikarze mają czas podnieść się z miejsc, Joan wyprowadza Mariah z sali. Po wejściu do toalety zamyka drzwi i opiera się o nie, żeby nikt nie mógł wejść.
– Mariah, zeznania Fletchera wcale nie narobiły wielkich szkód. Tak samo jak ten artykuł. Możesz mi wierzyć. Kiedy przyjdzie moja kolej, nikt nie będzie o tym pamiętał. – Mariah milczy i nagle Joan wszystko rozumie. – Nie chodzi o to, co powiedział – mruczy. – Chodzi o to, że w ogóle to powiedział. Dlatego wiedziałaś, że zrobi na złość Metzowi. Chryste, ty jesteś w nim zakochana.
– To nie jest takie proste…
– Jakby kiedykolwiek było!
Mariah macha dłonią.
– Chciałabym teraz zostać sama.
Joan patrzy na nią uważnie.
– Nie wiem, czy to taki dobry pomysł.
– Boisz się, że w rękawie mam brzytwę? – mówi Mariah z goryczą. – Czyżby poranne zeznania cię przekonały?