Siedzieliśmy więc którejś sobotniej nocy, Eric, ja i jeszcze kilku chłopaków, pogryzając prażone orzeszki i rozmawiając o Henrym Prestonie, kiedy Eric spytał, jak się udała moja „randka” z Jamie Sullivan. Nie widywaliśmy się zbyt często od czasu balu, ponieważ zaczęły się właśnie rozgrywki futbolu i w trakcie ostatnich kilku weekendów Eric wyjeżdżał z miasta ze swoją drużyną.
– Udała się – odparłem, wzruszając ramionami i starając się rozegrać to na luzie.
Eric szturchnął mnie żartobliwie w żebra i cicho jęknąłem. Ważył co najmniej trzydzieści funtów więcej ode mnie.
– Pocałowałeś ja na dobranoc?
– Nie.
Eric pociągnął długi łyk z puszki budweisera. Nie wiem, jak to robił, ale nie miał żadnych problemów z kupowaniem piwa, co było dziwne, zważywszy, że wszyscy w miasteczku wiedzieli, ile ma lat.
Po chwili otarł usta wierzchem dłoni i spojrzał na mnie z ukosa.
– Myślałem, że po tym, jak pomogła ci posprzątać łazienkę, mogłeś przynajmniej dać jej buzi na dobranoc.
– Ale nie zrobiłem tego.
– Nawet nie próbowałeś?
– Nie.
– Dlaczego nie?
– Ona nie jest tego rodzaju dziewczyną – odparłem i chociaż wszyscy wiedzieliśmy, że to prawda zabrzmiało to tak, jakbym ją bronił.
Eric uczepił się mnie jak pijawka.
– Chyba ją lubisz – stwierdził.
– Pieprzysz głupoty – odparłem.
Eric trzepnął mnie po plecach, dość mocno, żeby zabrakło mi tchu. Przebywanie z nim oznaczało, że nazajutrz miałem zazwyczaj parę sińców.
– Może i pieprzę głupoty – mruknął, puszczając do mnie oko – ale to nie ja zadurzyłem się w Jamie Sullivan.
Zdawałem sobie sprawę, że stąpamy po niebezpiecznym gruncie.
– Po prostu posłużyłem się nią, żeby zrobić wrażenie na Margaret – wyjaśniłem. – I biorąc pod uwagę wszystkie miłosne liściki, które mi ostatnio wysyłała odniosło to pożądany skutek.
Eric roześmiał się głośno i ponownie trzepną mnie po plecach.
– Ty i Margaret…niezły dowcip…
Wiedziałem, że to był strzał z wielkiej rury, odetchnąłem więc z ulgą, gdy rozmowa potoczyła się w inną stronę. Co jakiś czas się do niej wtrącałem, tak naprawdę jednak nie słuchałem, co mówią. Zamiast tego wsłuchiwałem się w wewnętrzny głos, który kazał mi zastanowić się nad tym, co powiedział Eric.
Rzecz w tym, że prawdopodobnie nie mogłem wówczas mieć lepszej partnerki od Jamie, zważywszy zwłaszcza na to, jak potoczył się ten wieczór. Niewiele dziewczyn – do diabła, w ogóle nie wiele osób – zrobiłoby to co ona. Jednocześnie jednak to, że okazała się równa babką, nie znaczyło jeszcze wcale, że ją polubiłem. Od tamtego czasu rozmawiałem z nią tylko kilka razy, kiedy widzieliśmy się na zającach z dramatu, a i wtedy było to zawsze tylko kilka słów. Gdybym ją choć trochę lubił, zaproponowałbym, że odprowadzę ją do domu. Gdybym ją lubił, zabrałbym ja do Cecila na koszyczek owsianych ciasteczek i szklankę coli RC. A ja nie miałem ochoty na żadną z tych rzeczy. Naprawdę. Moim zdaniem odprawiłem już pokutę.
Następnego dnia w niedzielę siedziałem w swoim pokoju, ślęcząc nad podaniem na Uniwersytet Północnej Karoliny. Oprócz ocen ze szkoły średniej i innych danych osobistych chcieli, żebym napisał pięć krótkich esejów na zadane tematy. „ Gdybyś mógł spotkać jakąś historyczną postać, kogo byś wybrał i dlaczego? Napisz, co wywarło na ciebie największy w życiu wpływ i dlaczego tak uważasz? Jakich cech szukasz we wzorze, który chciałbyś naśladować, i dlaczego?” Tematy były łatwe do przewidzenia – nasz nauczyciel angielskiego powiedział, czego możemy się spodziewać – i już wcześniej napisałem kilka podobnych prac.
Język angielski był chyba przedmiotem, z którym szło mi najlepiej. W ciągu całej mojej szkolnej kariery nie dostałem stopnia gorszego od piątki i cieszyłem się, że przy przyjęciu na uniwerek kładą nacisk na umiejętność pisania. Gdyby bardziej ważne były dla nich zdolności matematyczne, mógłbym mieć pewne kłopoty, zwłaszcza jeśli znalazłyby się tam zadania o tych dwóch pociągach, które wyruszają jeden godzinę przed drugim, podróżując w przeciwnych kierunkach z szybkością czterdziestu mil na godzinę, i tak dalej… Nie chodzi o to, że byłem słaby z matematyki – na ogół udawało mi się ją zaliczyć na co najmniej tróję – ale nie przychodziła mi z łatwością, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.
Tak czy inaczej, pisałem właśnie jeden z tych esejów, kiedy zadzwonił telefon. Jedyny telefon, który mieliśmy, znajdował się w kuchni, i musiałem zbiec na dół, żeby podnieść słuchawkę. Zdyszany, nie usłyszałem dobrze głosu po drugiej stronie, ale wydawało mi się, że to Angela. Mimo że zarzygała cała toaletę i musiałem po niej posprzątać, była właściwie całkiem fajna. I jej sukienka naprawdę robiła wrażenie, przynajmniej przez pierwszą godzinę. Doszedłem do wniosku, że dzwoni, żeby mi prawdopodobnie podziękować albo nawet umówić się na sandwicza ze stekiem i owsiane ciasteczka.
– Landon?
– Cześć – odparłem, próbując rozegrać to na luzie. – Co się dzieje?
Po drugiej stronie na krótka chwilę zapadło milczenie.
W tym momencie zdałem sobie sprawę, że to nie Angela. To była Jamie i z wrażenia o mało nie wypuściłem słuchawki z ręki. Nie mogę powiedzieć, żebym się ucieszył, słysząc jej głos, i przez sekundę zastanawiałem się nawet, kto jej dał mój numer. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że znalazła go prawdopodobnie w kościelnej kartotece.
– Landon…?
– Bardzo dobrze – wymamrotałem w końcu, nadal będąc w szoku.
– Jesteś zajęty? – zapytała.
– Tak jakby.
– Och… rozumiem… – zaczęła i umilkła.
– Dlaczego do mnie zadzwoniłaś? – zapytałem.
Kilka sekund trwało, zanim ponownie się odezwała.
– Chciałabym po prostu zapytać, czy nie wpadłbyś do mnie dziś po południu.
– Nie wpadłbym…?
– Tak. Do mojego domu.
– Do twojego domu? – powtórzyłem, nie starając się nawet ukryć brzmiącego w moim głosie zdumienia.
Zignorowała to.
– Jest pewna sprawa, o której chciałabym z tobą pomówić – oświadczyła. – nie prosiłabym cię o to, gdyby to nie było ważne.
– Nie możesz mi tego powiedzieć po prostu przez telefon?
– Raczej nie.
– Pisze właśnie podanie o przyjęcie na studia. To zajmie mi całe popołudnie – oświadczyłem, próbując się jakoś wymigać.
– No cóż… jak już powiedziałam, to ważne, ale przypuszczam, że możemy to omówić w poniedziałek w szkole.
Słysząc to, zdałem sobie nagle sprawę, że Jamie tak łatwo mi nie daruje i że tak czy owak będę musiał z nią porozmawiać. Przez głowę przelatywały mi różne scenariusze. Starałem się zdecydować, co wybrać: rozmowę z nią w miejscu, gdzie zobaczą nas moi koledzy, czy też rozmowę w jej domu. Chociaż żadna opcja nie była specjalnie nęcąca, jakiś głos podpowiadał mi, że Jamie pomogła mi, kiedy tego naprawdę potrzebowałem, i mógłbym przynajmniej wysłuchać, jaką ma do mnie sprawę. Może i jestem nieodpowiedzialny, ale moja nieodpowiedzialność ma w sobie coś sympatycznego, jeśli wolno mi tak rzec.
To oczywiście nie oznaczało, że wszyscy muszą o tym wiedzieć.
– No dobrze – mruknąłem. – Możemy spotkać się dzisiaj.
Umówiliśmy się na piątą i reszta popołudnia kapała powoli niczym krople chińskiej tortury. Wyszedłem dwadzieścia minut wcześniej, żeby mieć czas na dojście. Mój dom stał nad morzem w historycznej części miasta, niedaleko miejsca, gdzie mieszkał kiedyś Czarnobrody i rozciągał się z niego widok na Nadbrzeżny Tor Wodny. Jamie mieszkała w innej dzielnicy, za torami kolejowymi, i wiedziałem, że dotarcie tam powinno mi zając trochę czasu.