– Masz już kogoś? – zapytał mnie między lekcjami Eric.
Wiedział doskonale, że nie mam, ale chociaż był moim najlepszym przyjacielem, lubił czasami wbić mi szpilę.
– Jeszcze nie – odparłem. – Ale ostro nad tym pracuję.
W głębi korytarza Carey Dennison zaglądał do swojej szafki. Mógłbym przysiąc, że zerknął na mnie ukradkiem, kiedy wydawało mu się, że na niego nie patrzę.
Taki to był dzień.
Podczas ostatniej lekcji minuty wlokły się w żółwim tempie. Jeśli Carey i ja wyjdziemy jednocześnie, kombinowałem, na pewno dobiegną do jej domu pierwszy, biorąc pod uwagę te jego koślawe kulasy, i w ogóle. Zmobilizowałem już wcześniej siły i gdy zabrzęczał dzwonek, wyskoczyłem ze szkoły i popędziłem na złamanie karku ulicą. Po jakiś stu jardach trochę się zmęczyłem, a zaraz potem złapała mnie kolka. Wkrótce musiałem poważnie zwolnić, ale kolka naprawdę mi doskwierała, więc pochyliłem się i złapałem za bok. Idąc ulicami Beaufort, wyglądałem ja dychawiczna wersja Quasimodo z Notre Dame.
Nagle wydało mi się, że słyszę za plecami piskliwy śmiech Careya. Obróciłem się, wbijając palce w brzuch, żeby uśmierzyć ból, ale go nie zobaczyłem. Może przemykał gdzieś opłotkami? Był z niego chytry sukinsyn. Nie można mu było zaufać chociaż przez chwile.
Pochylony, zacząłem kuśtykać jeszcze szybciej i wkrótce znalazłem się na ulicy Jamie. Byłem już kompletnie mokry – pot przesiąkł przez koszulę – i wciąż gwałtownie rzęziłem. Podszedłem do jej drzwi, odczekałem sekundę, żeby złapać oddech, i zapukałem. Mimo gorączkowego pośpiechu, z jakim starałem się dotrzeć do jej domu, tkwiący we mnie pesymista spodziewał się, że to właśnie Carey otworzy mi drzwi. Wyobrażałem sobie uśmiech na jego twarzy oraz triumfalne spojrzenie, które mówiło: „przykro mi, wspólniku, spóźniłeś się”.
Drzwi nie otworzył jednak Carey, otworzyła je Jamie – i po raz pierwszy w życiu zobaczyłem, jak mogłaby wyglądać, gdyby była normalną osobą. Miała na sobie dżinsy i czerwona bluzkę i choć jej włosy były w dalszym ciągu ściągnięte w kok, nie był taki ciasny jak zwykle. Pomyślałem, że byłaby całkiem fajną dziewczyną, gdyby tylko dała sobie szansę.
– Landon… co za niespodzianka! – zawołała, trzymając klamkę. Jamie cieszyła się z każdego spotkania, ze mną też, odniosłem jednak wrażenie, że moja wizyta nieco ją zaskoczyła. – Wyglądasz, jakbyś przed chwilą ćwiczył.
– Nie, dlaczego? – odparłem, ocierając czoło. Kolka na szczęście szybko mijała.
– Masz koszule mokrą od potu.
– A, o to ci chodzi? – mruknąłem, spoglądając na koszule. – To nic takiego. Po prostu bardzo się pocę.
– Może powinieneś pójść do lekarza?
– Nic mi nie jest, słowo daję.
– Tak czy owak, pomodlę się za ciebie – powiedziała z uśmiechem.
Liczba osób, za których modliła się Jamie, była bardzo duża. Mogłem oczywiście przyłączyć się do ich grona.
– Dzięki – odparłem.
Jamie spuściła wzrok i przestąpiła z nogi na nogę.
– Zaprosiłabym cię do środka, ale ojca nie ma w domu, a on nie pozwala, żeby chłopcy wchodzili do mnie podczas jego nieobecności.
– Och, nie ma sprawy – mruknąłem markotnie. – Możemy chyba porozmawiać tutaj.
Gdyby to ode mnie zależało, wolałbym wejść do środka.
– Chcesz się napić lemoniady, kiedy usiądziemy? – zapytała. – Właśnie zrobiłam.
– Z przyjemnością – odparłem.
– Zaraz wracam.
Weszła do środka, ale zostawiła drzwi otwarte, więc zajrzałem szybko do środka. Zauważyłem, że salon był niewielki, ale schludny. Przy jednaj ze ścian stało pianino, przy drugiej sofa. W kącie kręcił się mały wiatraczek. Na stoliku od kawy leżały książki o tytułach takich jak „Słuchając Jezusa” oraz „wiara jest odpowiedzią”. Leżała tam również Biblia, otwarta na Ewangelii świętego Łukasza.
Chwile później Jamie wróciła z lemoniadą i usiedliśmy na dwóch krzesłach w rogu werandy. Wiedziałem, że ona i ojciec siadują tam wieczorami, bo czasem przechodziłem obok ich domu. Kiedy tylko zajęliśmy miejsca, zobaczyłem po drugiej stronie ulicy jej sąsiadkę, panią Hastings, która nam pomachała. Jamie pomachała jej również, a ja przesunąłem trochę krzesło, żeby pani Hastings nie zobaczyła mojej twarzy. Chociaż miałem zamiar zaprosić Jamie na bal, nie chciałem, by ktokolwiek – nawet pani Hastings – zobaczył mnie, gdyby Jamie przyjęła już wcześniej zaproszenie Careya.
– Co ty robisz? – zapytała Jamie. – Usiadłeś na słońcu.
– Lubię słońce – stwierdziłem.
Prawie natychmiast jednak poczułem na koszuli palące promienie i zacząłem się znowu pocić.
– Skoro tak wolisz… – powiedziała z uśmiechem. – Więc o czym chciałeś ze mną porozmawiać?
Podniosła rękę i poprawiła sobie włosy, które moim zdaniem w ogóle tego nie potrzebowały. Wziąłem głęboki oddech, próbując się zmobilizować, nie byłem jednak w stanie wyjawić jej, z czym przyszedłem.
– Więc byłaś dzisiaj w sierocińcu? – powiedziałem zamiast tego.
Rzuciła mi zdziwione spojrzenie.
– Nie. Byłam z ojcem u lekarza.
– Twój ojciec dobrze się czuje?
– Jest zdrów jak rydz. – odparła z uśmiechem.
Kiwnąłem głową i zerknąłem na ulicę. Pani Hastings zniknęła we wnętrzu swojego domu i nie widziałem nikogo innego w pobliżu. Teren był czysty, lecz ja wciąż nie byłem gotów.
– Piękny mamy dzisiaj dzień – oznajmiłem, zacinając się.
– Owszem, piękny.
– I ciepły.
– To dlatego, że siedzisz na słońcu.
Rozejrzałem się dookoła, czują, jak robi mi się gorąco.
– Założę się, że na niebie nie ma ani jednej chmurki – oświadczyłem, drążąc dalej ten temat.
Tym razem Jamie nie odpowiedziała i przez kilka chwil siedzieliśmy w milczeniu.
– Nie przyszedłeś tu chyba, żeby mówić o pogodzie, Landon – stwierdziła w końcu.
– Właściwie nie.
– Więc po co przyszedłeś?
Nadeszła godzina prawdy i głośno odchrząknąłem.
– To znaczy… chciałem zapytać czy nie wybierasz się na bal na rozpoczęcie roku.
– Och – westchnęła.
Ton jej głosu wskazywał, że nie miała pojęcia o czymś takim, jak bal na rozpoczęcie roku. Wiercąc się na krześle, czekałem na jej odpowiedź.
– Naprawdę tego nie planowałam – wyznała w końcu.
– Ale czy zrobiłabyś to, gdyby ktoś cię zaprosił?
Przez dłuższą chwile milczała.
– Nie jestem pewna – odparła ostrożnie. – Ale przypuszczam, że mogłabym pójść, gdybym miała taką sposobność. Nigdy jeszcze nie byłam na balu na rozpoczęcie roku.
– Są fajne – powiedziałem szybko. – Nie aż tak strasznie fajne, ale fajne.
Zwłaszcza w porównaniu z innymi stojącymi przede mną opcjami, dodałem w duchu. Jamie uśmiechnęła się.
– Musze oczywiście porozmawiać wcześniej z ojcem, ale jeśli nie będzie miał nic przeciwko temu, chyba mogłabym się wybrać.
Na drzewie nad werandą zaczął awanturować się jakiś ptak, zupełnie jakby wiedział, że nie powinienem w ogóle przebywać w tym miejscu. Skupiłem się na jego ćwierkaniu, próbując uspokoić nerwy. Jeszcze przed dwoma dniami w ogóle nie wyobrażałem sobie, że do czegoś takiego dojdzie, teraz jednak usłyszałem wypowiedziane przez siebie samego słowa: