Выбрать главу

Jego brak entuzjazmu autentycznie ją zaskoczył.

Pan Jenkins wziął do ręki ołówek i zaczął stukać nim w blat biurka, najwyraźniej zastanawiając się, jak jej to wytłumaczyć. W końcu odłożył ołówek i westchnął.

– To wspaniała propozycja i wiem, że chciałabyś zrobić coś wyjątkowego, ale ta sztuka opowiada o ojcu, który w końcu zdaje sobie sprawę, jak bardzo kocha córkę. – Odczekał chwilę, żebyśmy to sobie uświadomili, po czym znowu wziął do ręki ołówek. – Boże Narodzenie jest tutaj wystarczająco trudne bez przypominania dzieciom, czego im brakuje. Myślę, że gdyby zobaczyły coś takiego…

Nie musiał nawet kończyć. Jamie podniosła dłonie do ust.

– O rety – powiedziała. – Ma pan rację. W ogóle o tym nie pomyślałam.

Szczerze mówiąc, ja też. Ale argumenty pana Jenkinsa już na pierwszy rzut oka wydawały się bardzo przekonujące.

Mimo to podziękował nam i powiedział, co zamierza zrobić zamiast tego.

– Będziemy mieli małą choinkę i kilka prezentów… cos, czym będę mogli się podzielić między sobą. Zapraszamy was serdecznie na Wigilię.

Pożegnaliśmy się i oboje wyszliśmy w milczeniu z gabinetu. Wiedziałem, że Jamie jest smutna. Im dłużej z nią przebywałem, tym bardziej uświadamiałem sobie, że mają dostęp do niej różne uczucia: nie zawsze była pogodna i szczęśliwa. Wierzcie mi lub nie, ale po raz pierwszy zorientowałem się, że pod pewnymi względami nie różni się od innych.

– Przykro mi, że nic z tego nie wyszło – powiedziałem cicho.

Jej oczy znowu zapatrzyły się gdzieś w dal i dłuższą chwilę trwało, zanim się odezwała.

– Chciałam po prostu zrobić dla nich coś innego. Coś wyjątkowego, co zapamiętałyby na zawsze. Byłam pewna, że to jest to… – powiedziała i westchnęła. – Najwyraźniej nie potrafię przeniknąć Bożych zamysłów.

Przez dłuższy czas milczała, a ja nie odrywałem od niej wzroku. Widok czującej się podle Jamie był chyba jeszcze gorszy niż czucie się podle z jej powodu. W przeciwieństwie do niej zasługiwałem na to, żeby czuć się podle: wiedziałem, co ze mnie za ziółko. Ale ona…

– Skoro już tu jesteśmy, może zechcesz odwiedzić dzieciaki? – zapytałem, przerywając milczenie. Była to chyba jedyna rzecz, która, jak sądziłem, mogła poprawić jej samopoczucie. – Pogadasz z nimi, a ja, jeśli chcesz, poczekam tutaj albo w samochodzie.

– Poszedłbyś do nich ze mną? – zapytała nagle.

Szczerze mówiąc, nie byłem pewien, czy zdołam to znieść, ale wiedziałem, że Jamie naprawdę chce, żebym jej towarzyszył. A była taka podniecona, że słowa mi same wyszły z ust:

– Jasne, czemu nie.

– Teraz są w świetlicy. Przebywając tam na ogół o tej porze – powiedziała.

Przy końcu korytarza za dwojgiem drzwi znajdowała się dość duża sala. W samym roku stał mały telewizor, wokół którego ustawiono mniej więcej trzydzieści metalowych krzesełek. Na krzesłach siedziały dzieci i było oczywiste, że tylko te w pierwszym rzędzie mają dobry widok na ekran.

Rozejrzałem się dookoła. W drugim rogu zobaczyłem stary stół do ping – ponga, popękany, zakurzony i bez siatki. Stało na nim kilka pustych styropianowych kubków i domyśliłem się, że nie używano go od miesięcy, może od lat. Przy ścianie obok stołu stało parę półek, a na nich zabawki – klocki, układanki i kilka gier. Nie było ich zbyt wiele, a niektóre wyglądały, jakby znajdowały się w tej sali od bardzo dawna. Bliżej mnie stały ławki, na których leżały porysowane kredkami gazety.

Staliśmy w progu może przez sekundę. Nikt nas jeszcze nie zauważył i zapytałem, do czego służą gazety.

– Dzieci nie mają zeszytów do kolorowania – szepnęła. – I dlatego używają gazet.

Mówiąc, nie patrzyła na mnie; cała jej uwaga skupiona była na maluchach. Na jej ustach ponownie pojawił się uśmiech.

– Czy to wszystkie zabawki, jakie mają? – zapytałem.

Jamie pokiwała głową.

– Tak, oprócz wypchanych zwierzaków. Pozwalają im trzymać je w sypialniach. Tutaj przechowuje się resztę rzeczy.

Chyba była do tego przyzwyczajona. Ale na mnie ta wielka sala wywarła przygnębiające wrażenie. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, że dorastam w takim miejscu.

Jamie i ja weszliśmy w końcu do środka i jeden z dzieciaków obejrzał się na odgłos naszych kroków. Miał jakieś osiem lat, rude włosy i piegi i brakowało mu dwóch przednich zębów.

– Jamie! – zawołał radośnie na jej widok i nagle wszystkie głowy odwróciły się w naszą stronę. Dzieci miały od pięciu do dwunastu lat i więcej było wśród nich chłopców niż dziewczynek. Później dowiedziałem się, że po ukończeniu dwunastu lat wysyłane są do przybranych rodziców.

– Cześć, Roger – odpowiedziała Jamie. – Jak się masz?

Roger i parę innych dzieci zaczęło się tłoczyć wokół nas. Pozostałe sieroty zignorowały nas i widząc, że w pierwszym rzędzie zwolniły się miejsca, usiadły bliżej telewizora. Jamie przedstawiła mnie starszemu dzieciakowi, który zapytał czy jestem jej chłopakiem, Sądząc z jego tonu, miał chyba na temat Jamie tę samą opinię, co większość ludzi w naszej szkole.

– To tylko znajomy – powiedziała. – Ale jest bardzo miły.

W ciągu następnej godziny gawędziliśmy z dziećmi. Zasypywały mnie pytaniami, gdzie mieszkam, czy mój dom jest duży oraz jakiej marki mam samochód. Kiedy musieliśmy w końcu iść, Jamie obiecała, że niedługo wróci. Zauważyłem, że nie obiecała im, iż przyjdzie razem ze mną.

– Miłe dzieciaki – stwierdziłem, gdy wracaliśmy do samochodu. – Cieszę się, że chcesz im pomagać – dodałem nieporadnie, wzruszając ramionami.

Jamie odwróciła się do mnie i uśmiechnęła. Nie odezwała się ani jednym słowem, ale wiedziałem, że wciąż zastanawia się, co może zrobić dla nich na Boże Narodzenie.

Rozdział 7

Pewnego dnia na początku grudnia, jakieś dwa tygodnie po rozpoczęciu prób, panna Garber puściła nas do domu dopiero po zmierzchu i Jamie zapytała, czy mógłbym ją odprowadzić. Nie wiedziałem, dlaczego mnie o to prosi. W tamtych czasach Beaufort nie słynął raczej z wysokiej przestępczości. Jedyne morderstwo, o którym słyszałem, popełnione zostało sześć lat wcześniej, kiedy zasztyletowano faceta w tawernie Maurice’a, gdzie, swoją drogą, przesiadywali głównie ludzie tacy jak Lew. Na jakąś godzinę zrobił się szum i w całym miasteczku rozdzwoniły się telefony: podenerwowane kobiety zastanawiały się, czy po ulicach nie grasuje przypadkiem zbrodniczy maniak, polujący na niewinne ofiary. Zamykano drzwi na klucz, ładowano strzelby, a mężczyźni siadali przy oknach, wypatrując, czy na ich ulicy nie pojawił się nikt odbiegający od normy. Cała afera zakończyła się jednak przed zapadnięciem zmroku: sprawca zgłosił się sam na policję, wyjaśniając, że wydarzyło się to podczas bójki, która wymknęła się spod kontroli. Zabity najwyraźniej oszukiwał podczas gry w karty. Zabójca został oskarżony o morderstwo drugiego stopnia i musiał odsiedzieć sześć lat w stanowym więzieniu. Policjanci w naszym miasteczku mieli najnudniejszą robotę pod słońcem, lecz mimo to lubili strugać chojraków i opowiadać o „ walce z przestępczością”, tak jakby rozwiązali zagadkę porwania dziecka Lindbergha.

Dom Jamie stał jednak po drodze do mojego i nie mogłem jej odmówić, nie urażając przy tym jej uczuć. Nie chodziło o to, że ja lubię czy coś w tym rodzaju, nie zrozumcie mnie źle, lecz kiedy spędza się z kimś kilka godzin dziennie i ma to trwać jeszcze jakiś czas, lepiej nie robić czegoś, co mogłoby wam obojgu zepsuć następne popołudnie.

Sztuka miała być wystawiona w ten piątek oraz w sobotę i zrobiło się o tym głośno. Panna Garber była zachwycona grą Jamie i moją i powtarzała wszystkim, że to będzie najlepsza inscenizacja, jaką kiedykolwiek przygotowano w naszej szkole. Odkryliśmy też, że posiada prawdziwy talent do promocji. Mieliśmy w miasteczku jedną stacje radiową i przeprowadzono tam z nią wywiad na żywo, nie raz, lecz dwa razy. „ To będzie coś cudownego – oznajmiła. – coś absolutnie cudownego”. Zadzwoniła również do gazety i zgodzili się napisać artykuł, głównie z powodu rodzinnych koneksji Jamie – Hegbert, chociaż wszyscy w miasteczku i tak o nich wiedzieli. Panna Garber nie spoczęła jednak na laurach i właśnie tego dnia oznajmiła nam, że w teatrze zamierzają ustawić dodatkowe krzesła, aby pomieścić tłum, jakiego się spodziewali. W klasie rozległy się ochy i achy, jakby to było coś wielkiego, choć właściwie dla niektórych może rzeczywiście tak było. Pamiętajcie, mieliśmy wśród nas ludzi takich jak Eddie, który uważał pewnie, że tego dnia po raz jedyny w życiu wzbudzi czyjeś zainteresowanie. Co najsmutniejsze, prawdopodobnie się nie mylił.