Jamie uniosła wzrok znad książki, zobaczyła, że stoję w progu, i po chwili wróciła do lektury. Dokończenie bajki zajęło jej mniej więcej minutę, a potem wstała, wygładziła spódniczkę, obeszła dookoła dzieci i ruszyła w moją stronę. Nie wiedząc, gdzie mam stanąć, nie ruszałem się z miejsca.
Pan Jenkins tymczasem gdzieś się oddalił.
– Przepraszam, że zaczęliśmy bez ciebie – powiedziała Jamie. – Ale dzieciaki nie mogły się już doczekać.
– Nie ma sprawy – odparłem z uśmiechem, myśląc, jak ładnie wygląda.
– Tak się cieszę, że przyjechałeś.
– Ja też.
Jamie uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę, żeby zaprowadzić mnie w głąb sali.
– Chodź – powiedziała. – Pomożesz mi rozdać prezenty.
Przez całą następną godzinę wręczaliśmy podarki i patrzyliśmy, jak dzieci kolejno je rozpakowują. Jamie obeszła całe miasto, kupując po parę rzeczy dla każdego: osobiste prezenty, których żadne z nich dotąd nie dostało. Przywiezione przez nią podarki nie były jedyne – zarówno sam sierociniec, jak i pracujący w nim ludzie również kupili trochę rzeczy. Wokół nas wszędzie fruwały papiery i słychać było okrzyki podniecenia i radości. Odniosłem wrażenie, że dzieci dostały o wiele więcej, niż się spodziewały; podziękowaniom dla Jamie nie było końca.
Kiedy opadł wreszcie kurz i wszystkie prezenty zostały rozpakowane, atmosfera trochę się uspokoiła. Pan Jenkins wraz z jakąś kobietą, której nigdy wcześniej nie widziałem, posprzątali pokój. Kilkoro mniejszych dzieci zasnęło pod choinką. Część starszych już wcześniej poszła z prezentami do swoich pokojów i wychodząc zgasili górne światło. Obwieszona lampkami choinka rzucała nieziemski blask, ze stojącego w kącie patefonu płynęły dźwięki „ Cichej nocy”. Nadal siedziałem na podłodze przy Jamie, która trzymała na kolanach pogrążoną we śnie mała dziewczynkę. Z powodu całego tego zamieszania nie mieliśmy okazji porozmawiać, ale nie robiło to chyba większej różnicy. Patrzyliśmy oboje na światełka na choince, a ja zastanawiałem się, o czym myśli Jamie. Prawdę mówiąc nie bardzo wiedziałem, wyglądała jednak naprawdę słodko. Wydawało mi się – nie, byłem tego pewien – że ten wieczór sprawił jej wielką radość, i w gruncie rzeczy mnie też ją sprawił. To była najpiękniejsza Wigilia, jaką do tej pory spędziłem.
Zerknąłem na nią. Z twarzą skąpaną w miękkim blasku nie wyglądała gorzej od najładniejszych dziewcząt, które znałem.
– Kupiłem ci coś – powiedziałem w końcu. – Mam na myśli prezent.
Mówiłem cicho, żeby nie zbudzić małej dziewczynki śpiącej jej na kolanach. Miałem też nadzieję, że dzięki temu Jamie nie usłyszy brzmiącej w moim głosie nerwowości.
Odwróciła wzrok od choinki i spojrzała mi prosto w twarz.
– Nie musiałeś tego robić – stwierdziła.
Ona również mówiła półgłosem i brzmiało to niemal jak muzyka.
– Wiem – odparłem. – Ale chciałem.
Położyłem wcześniej opakowany elegancko prezent z boku i teraz sięgnąłem po niego.
– Czy mógłbyś go dla mnie otworzyć? – poprosiła. – Mam w tej chwili trochę zajęte ręce – dodała, spoglądając w dół na dziewczynkę, a potem z powrotem na mnie.
– Jeśli nie chcesz, możesz go teraz nie otwierać – mruknąłem, wzruszając ramionami. – To naprawdę nie jest nic wielkiego.
– Nie bądź głupi – odparła. – Otworzyłabym go tylko w twojej obecności.
Żeby zebrać trochę myśli, spuściłem wzrok i zacząłem rozpakowywać prezent. Starając się nie narobić dużego hałasu, odkleiłem taśmę, odwinąłem papier, podniosłem pokrywę pudełka, po czym wyciągnąłem sweter i podniosłem w górę, żeby mogła mu się przyjrzeć. Był brązowy, podobnie jak te, które normalnie nosiła. Uważałem jednak, że przyda się jej nowy.
W porównaniu z radością, jaką widziałem przedtem, nie spodziewałem się zbyt przesadnej reakcji.
– Widzisz, mówiłem ci, że to nic nadzwyczajnego – powiedziałem. Miałem nadzieje, że nie jest rozczarowana.
– Jest piękny, Landon – stwierdziła z przekonaniem. – Założę go, kiedy się następnym razem spotkamy. Dziękuje.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu i ponownie zacząłem gapić się na światełka na choince.
– Ja też coś ci przyniosłam – szepnęła w końcu Jamie.
Spojrzała pod choinkę i moje oczy pobiegły za jej wzrokiem. Prezent od niej wciąż tam leżał, schowany częściowo za krzyżakiem. Wziąłem go do ręki. Był prostokątny i dość ciężki. Położyłem go na kolanach i nie próbowałem go nawet otwierać.
– Rozpakuj go – poprosiła, patrząc mi w oczy.
– Nie możesz mi tego dawać – zaprotestowałem,, czując, jak brakuje mi tchu w piersi.
Wiedziałem co jest w środku, i nie potrafiłem uwierzyć, że to zrobiła. Zaczęły mi się trząść ręce.
– Proszę, rozpakuj to – powiedziała najdelikatniej, jak mogła. – Chcę, żebyś to ode mnie przyjął.
Niechętnie otworzyłem pakunek. Odwinąwszy cały papier, wziąłem jej prezent ostrożnie w ręce, bojąc się, że go zniszczę. Przyglądając mu się jak zahipnotyzowany, przesunąłem palcami po zużytej skórze i łzy stanęły mi w oczach. Jamie wyciągnęła dłoń i położyła ją na mojej. Jej ręka była ciepła i miękka.
Spojrzałem na nią, nie wiedząc, co powiedzieć.
Jamie dała mi swoją Biblię.
– Dziękuję, że zrobiłeś to, co zrobiłeś – szepnęła. – To było najwspanialsze Boże Narodzenie w moim życiu.
Odwróciłem się, nic nie mówiąc, i sięgnąłem po stojącą z boku szklankę z ponczem. Wciąż słychać było chór śpiewający „ Cichą noc” i muzyka wypełniała cały pokój. Pociągnąłem łyk ponczu, chcąc zwilżyć gardło, w którym zrobiło mi się sucho. Kiedy go piłem, przed oczyma stanęły mi wszystkie chwile, które spędziłem razem z Jamie. Pomyślałem o balu na rozpoczęcie roku i o tym, co zrobiła dla mnie tamtego wieczoru. Pomyślałem o przedstawieniu i o tym, jak anielsko wtedy wyglądała. Pomyślałem, jak odprowadzałem ją do domu i pomagałem zbierać puszki i słoiki z datkami na sieroty.
Wszystkie te obrazy przelatywały mi przez głowę i po jakimś czasie zacząłem wolniej oddychać. Spojrzałem na Jamie, a potem na sufit i dookoła siebie, starając się za wszelką cenę zachować spokój. Po chwili znowu spojrzałem na Jamie. Uśmiechnęła się do mnie, a ja do niej, i mogłem tylko zachodzić w głowę, jak to się stało, że zakochałem się w dziewczynie takiej jak Jamie Sullivan.
Rozdział 10
Tej nocy odwiozłem Jamie z sierocińca do domu. Z początku zastanawiałem się, czy nie zastosować swojego starego numeru i nie położyć jej ręki na ranieniu, lecz szczerze mówiąc, nie byłem pewien, co do mnie czuje. Zgoda, dała mi najwspanialszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałem, i chociaż nie miałem go prawdopodobnie nigdy otworzyć i czytać tak jak ona, wiedziałem, że ofiarowuje mi cząstkę samej siebie. Ale Jamie była osobą, która oddałaby własną nerkę spotkanemu na ulicy nieznajomemu, gdyby naprawdę jej potrzebował. Nie wiedziałem więc dobrze, co o tym sądzić.
Powiedziała mi kiedyś, że nie jest taka głupia, i doszedłem do wniosku, że chyba rzeczywiście nie jest. Mogła być… no, powiedzmy, inna, ale domyśliła się, co zrobiłem dla sierot, i patrząc wstecz, sądzę, że wiedziała to już wtedy, gdy siedzieliśmy na podłodze w jej salonie. Kiedy uznała to za cud, odnosiła chyba to określenie do mojej osoby.
Pamiętam, że Hegbert wszedł do pokoju, gdy mówiliśmy o tym z Jamie, ale w gruncie rzeczy nie miał wiele do powiedzenia. Stary Hegbert bardzo się ostatnio zmienił, przynajmniej sądząc z tego, co mogłem zauważyć. Nadal perorował na temat pieniędzy i cudzołóstwa, lecz ostatnio jego kazania zrobiły się krótsze niż zazwyczaj i czasami przerywał je w środku zdania, a na jego twarzy pojawiał się dziwny wyraz, jakby myślał o czymś innym, o czymś smutnym.
Nie wiedziałem, co o tym sądzić, zwłaszcza że tak naprawdę wcale go dobrze nie znałem. A Jamie, opowiadając o nim, wydawała się mówić o kimś zupełnie innym. Wyobrażenie sobie Hegberta, obdarzonego poczuciem humoru, było niczym wyobrażenie sobie dwóch księżyców na niebie.
Kiedy wszedł do pokoju, w którym liczyliśmy pieniądze, Janie wstała ze łzami w oczach, a on zachowywał się tak, jakby w ogóle nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Oznajmił, że jest z niej dumny i że ją kocha, i zaraz potem podreptał z powrotem do kuchni, żeby pracować dalej nad swoim kazaniem. Nie powiedział nawet dzień dobry. Wiedziałem oczywiście, że nie jestem najbardziej religijnym członkiem kongregacji, lecz mimo to jego zachowanie wydawało się dziwne.