– Racja. Wszystko mi się pokręciło. Przez cztery lata wiedziałam tyle, że należę do arystokracji feyrów, i to było wszystko. A tu w ciągu jednej doby całe życie mi się rozsypało. Ty, ten łapacz, jeszcze do tego dziadzio, który się szlaja nie wiadomo gdzie, i ojciec, którego, okazuje się, znałam… Strasznie to wszystko zakręcone! Nie wiedziałam, skąd się wzięłam wśród ludzi, więc się nie pchałam do Wrót. Bałam się, że kwiatami mnie tam nie przyjmą.
– A dziwne w tym wszystkim jest to – pies uniósł czarną wargę, krzywiąc się całkiem po ludzku – że Książęta nie powstrzymują niższych. Teraz, kiedy się zastanowiłem, dotarło do mnie, że wykonywałem rozkazy. Nie wiem, co mi dokładnie mówili, ale działałem na rozkaz. Czyli to nie tak, żeby wyżsi stracili nad nami kontrolę. Jakby chcieli, toby nas powstrzymali. Oni czegoś chcą w ludzkich krainach. Kogoś szukają. Albo czegoś.
– Mnie? A może Jesiennego Łowca?
– Nie, to chyba nie tak. Z waszego powodu nikt by nie rozpętywał wojny, są inne sposoby, żeby odnaleźć feyra w świecie śmiertelnych, i to dużo skuteczniejsze. Nie, oni szukają czegoś innego.
– Skąd ci przyszedł do głowy pomysł, że to poszukiwania? Może się po prostu mszczą? Albo powariowali?
– Też możliwe – nie oponował feyr. – Ale to wszystko, co my tu kombinujemy, to jest młócenie plew. Ja zapomniałem, jak przeżyłem ostatnie osiemnaście lat, a wy nie pamiętacie pierwszych szesnastu. Musimy iść do ludzi, do magów. Może oni będą umieli wytłumaczyć, co się właściwie stało wtedy, nazajutrz po śmierci Lisa.
– A czemu myślisz, że mnie to obchodzi? Ja mam swoje życie i dobrze mi z nim! Do cholery z tymi wszystkimi tajemnicami! Na razie muszę uciekać przed jednym łapaczem, a ty chcesz, żebym się pchała do ich jaskini?!
– Ależ, Księżniczko, to wasz obowiązek! Wy jesteście Płomień Jesiennych Ognisk, Pani Października. Jak tylko opadną liście, przyjdzie wasz czas – czas, kiedy zyskacie siłę, kiedy wezwie was wasz dar.
– Dlaczego ja? Idźże za Wrota i konferuj sobie z kim ci się żywnie podoba!
– Dlatego, że jesteście moją Księżniczką. W ogniu się wszystko zaczęło i ogniem się musi zakończyć. Jak możecie tego nie rozumieć? To Magia, to Los!
– Nie dogadamy się. – Rozłożyłam ręce, gardło miałam ściśnięte, jakby coś mnie tam zatykało, nie dawało odetchnąć. – Ja jestem zbiegiem. Mój los to śmierć z ręki człowieka, którego kochałam i który kochał mnie. Nie wiem, co się stało cztery lata temu, ale to szaleństwo trafiło wtedy także mnie. Wyrżnęłam całą ludzką wieś, w której się wychowałam. Tam, w karczmie, uratowałam mu życie. Niedługo Kes mnie dogoni i umrę.
Pies nie skomentował moich wyznań.
– Nie teraz – powiedział, jakby usłyszał tylko ostatnie zdanie. – Teraz to on umrze. Myślicie może, że ja będę stał spokojnie i patrzył, jak mordują moją panią? Zresztą śmiertelnik nie jest w stanie zabić feyra. Może go pozbawić ciała, ale nie odbierze mu nieśmiertelności. Chyba że… No nie, to niemożliwe! Nie daliście mu chyba słowa? Nie udzieliliście mu prawa do waszej śmierci? Nie! Księżniczko, no jak można…?
– Nie wtrącaj się do tego – zignorowałam ostatnie pytania psa z tego prostego powodu, że nie bardzo rozumiałam, o co pyta.
– A spróbujcie mnie powstrzymać!
– Po prostu ci zabronię!
– Tylko Łowiec może mi czegoś zabronić, a i to grzecznie! Nie traktuj mnie jak jakiegoś głupiego szczeniaka, smarkulo!
Pies zerwał się i zaszczekał groźnym basem. Przyznaję, nie spodziewałam się tego. Te wszystkie odkrycia mocno mnie osłabiły.
– Urodziłem się na początku czasów. Jestem Przodownikiem Jesiennej Sfory, tym, który zbiera zrozpaczone dusze. Kiedy ludzie Pierwszego Świata jeszcze nie znali ognia, przemykałem przez ziemie śmiertelnych, na czele Dzikiego Polowania! Nie masz pojęcia, Księżniczko, do czego jestem zdolny! Nie masz pojęcia, do czego się posunę, żeby przywrócić normalność! Pójdziemy do Akademii, choćbym cię tam miał w zębach zanieść, odnajdziemy Jesiennego Łowca i dowiemy się, jak postawić wszystko z głowy na nogi!
No, tośmy przeszli na ty… Pies powoli zaczął się uspokajać.
– Proponuję układ. Pójdę z tobą, gdzie ci się spodoba, zrobię wszystko, co powiesz. Ale jeśli ten konkretny łapacz mnie dogoni, zostawisz go w spokoju, nie zaatakujesz go w żaden sposób. A kiedy wszystko się skończy… załóżmy, że się skończy dobrze… nie pójdę za Wrota. Zostanę tutaj i zakończę wreszcie to, co się zaczęło cztery lata temu.
Pies skinął łbem.
– W porządku, Księżniczko. Przepraszam za tę małą demonstrację, ale uznałem, że muszę to zrobić. Potraktowaliście mnie jak zwyczajnego gadającego psa, pod którego postacią pojawiam się w krainach śmiertelnych, a ze mnie taki pies, jak z was człowiek.
– A właśnie, nie możesz się zmienić w człowieka?
– Nie. – Pokręcił łbem. – Nie jestem zwierzołakiem. To jest jedyne ciało, w jakim mogę się pojawić w krainach śmiertelnych, zanim nadejdzie czas bitew.
– To gorzej. Przecież chcesz dotrzeć do Akademii, bo tam może być mój dziadek. Główna siedziba jest w Wołogrodzie, więc nie da rady tam dotrzeć, omijając ludzkie siedziby. Kes… Jak nie dziś, to jutro ruszy w pogoń. Jak dobrze pójdzie, nadrobimy trzy dni, skracając drogę i idąc do Kostriaków przez las, ale potem trzeba wrócić na wołogrodzki trakt. Będzie szukał młodej dziewczyny, jak mnie zobaczy, jeszcze do tego z psem… Dodać dwa do dwóch to on potrafi.
Pies wyszczerzył kły.
– Tym to się będziemy martwić, jak nas dogoni. Księżniczko, może byście się przespali? Do rana niedaleko, a o świcie musimy ruszać w drogę.
– Przestań mi rozkazywać! Owszem, idę spać, i nie budź mnie, dopóki sama się nie obudzę. Parę godzin nas nie zbawi.
– Księżniczko! – zawył pies. – Czy wyście mnie w ogóle słuchali? Za trzy miesiące nadejdzie nasz czas, a za cztery powróci twoja moc! Do tego czasu musimy znaleźć Łowca! Jestem pewien, że jeśli wezwie feyry na dzikie łowy, wróci im rozum! Czuję, że czas jest ważny, że wszystko musi się skończyć tam, gdzie się zaczęło.
– Pięknie, cholera, pięknie! Co krok to prorok! A tak przy okazji zdecyduj się, czy mi mówisz na ty czy na wy. Ja bym wolała na ty. I… Jak mam cię nazywać?
– Sto razy już mówiłem, jestem Przodownikiem…
– Tak, wiem! Ale to dziwne jakieś i trochę przydługie. Psy mają na imię, bo ja wiem, Azor albo Puszek…
– A jak byście mnie chcieli nazywać?
Zamyśliłam się.
– Pożogar! – wyrwało mi się. – Pasuje?
Nowo ochrzczony Pożogar westchnął ciężko, niedwuznacznie pokazując, co myśli o moim specyficznym poczuciu humoru, ale zgodził się, acz bez entuzjazmu.
To były dwa bardzo długie dni.
Moje życie rozsypało się na kawałki, a potem nieznany mistrz posklejał te kawałki z powrotem, ale już w zupełnie innym kształcie, i wzór losu zmienił się. Wczoraj byłam najemniczką, bezdomną włóczęgą, jednakowo znienawidzoną przez „swoich” i „obcych”. A dziś? Dziś ktoś dał mi nowe imię i nowy los, rzucił mnie na głęboką wodę, zapomniawszy przedtem wytłumaczyć, cóż to za kombinacje odbywają się za moimi plecami.
Znowu zapadłam w sen – niespokojny, przedświtowy. Dziwne, ale czując pod dłonią ciepłą sierść Pożogara niczym się nie przejmowałam. Śnił mi się szkarłatny płomień. Płomień, w którym wszystko się zaczęło – o czym teraz wiedziałam. W jesiennych ogniach spłonął mój świat i tylko my byliśmy w stanie sprawić, aby feniks odrodził się z popiołów.