Выбрать главу

Niech tak będzie.

A na razie… Na razie będę czekać. Czekać na swój czas.

Rozdział II

ZABAWA W KOTKA I MYSZKĘ

12 – 14 CZERWCA

Do Kostriaków dotarliśmy o zmierzchu.

Strażnicy krzywo patrzyli na dziwną dziewczynę z psem, ale nas przepuścili. Nawet nie musiałam chować broni – tutaj najemników spotykało się często, a miasto-twierdza stało na samym skraju Burzliwej Puszczy i od trzech lat funkcjonowało zasadniczo w stanie oblężenia. Równocześnie jednak kupcy spokojnie handlowali, dziewczyny flirtowały, a strażnicy drzemali na posterunku. Człowiek to odważne stworzenie. Do wszystkiego się przyzwyczai.

– Co robimy?

Pożogar rozglądał się na wszystkie strony. Zupełnie zapomniał, że miał wyglądać jak zwyczajny pies.

– To nie za duże ryzyko, nocować tutaj? Łapacze nie wyczują, że w mieście pojawiły się feyry?

Machnęłam ręką.

– Nie wyczują. To jest jedna z zalet miasta – tu jest za dużo ludzi i zaklęcia poszukiwawcze się rozpraszają. Nikomu nie przyjdzie do głowy, żeśmy nieludzie. Oczywiście jeśli będziesz się zachowywać jak normalny pies.

Pies szczeknął przepraszająco i ruszył dalej z nosem przy ziemi. Żeby to tak zawsze mogło być! Przez miniony tydzień zdałam sobie sprawę, że o wiele bardziej go lubiłam jako zwierzaka. Przynajmniej nie traktował mnie wtedy jak dziecka, na które można patrzeć z góry i strofować – co robił, niezależnie od tego, że twardo zwracał się do mnie per „wy” i na każdym kroku podkreślał, że jest moim sługą. Na „ty” przechodził tylko wtedy, kiedy był zły.

– Idziemy do „Czarnego Piątku” – szepnęłam, udając, że podnoszę z bruku zgubioną monetę. – Zostaniemy tam dzień lub dwa.

– Umawialiśmy się, że nie robimy postojów!

– To nie jest postój, tak trzeba. Muszę się spotkać z paru znajomymi, dowiedzieć, jak wejść do Akademii i czy to w ogóle się da zrobić… I trzeba kupić coś do jedzenia. A może i konia, bo strasznie wyrywasz do przodu!

– Dobra, dobra – zawarczał już o ton niżej. – Trzeba stanąć, to się stanie.

Podniosłam się i ze zdziwieniem zobaczyłam, że wokół nas zgromadzili się gapie.

– Ej, panna, zgubiłaś coś? – spytał jakiś ciekawski.

– Aha – przyświadczyłam zgryźliwie. – Złoty pierścionek z błękitnym oczkiem.

Ciekawe, dlaczego właśnie za moimi plecami wszyscy padali na kolana. Ludzie są dziwni.

* * *

W „Czarnym Piątku” mnie znali, kiedyś nawet tam byłam za wykidajłę. Może i wyglądam na wątłą panienkę, ale to tylko pozory. Mam elastyczne, mocne kości, a wujek – były strażnik – dobrze mnie nauczył się bić. Dziewczyna wojownik już dawno przestała na Rusi budzić sensację – po atakach feyrów pozostało za wiele sierot obojga płci, które musiały zaleźć sobie miejsce w tym okrutnym świecie, żeby przetrwać.

Pożogara zostawiłam na dworze, przykazując nieletniemu koniuchowi zadbać o mojego „cennego psa myśliwskiego”. Feyr warknął coś z urazą, ale nie zwróciłam na niego uwagi. Skoro się rzekło A, trzeba powiedzieć Be. Wyglądasz jak pies, to zachowuj się jak pies.

Trzeba mi było wziąć go ze sobą…

* * *

Siedział bokiem do drzwi, leniwie sącząc piwo z wysokiego kufla. Srebrzyste włosy rozsypały mu się po ramionach ciasno opiętych ciemną koszulą. Nawet tutaj nie zdjął z pleców dwóch mieczy.

Potknęłam się o niski próg, ale zdołałam wziąć się w garść.

– Cześć, Alik. – Machnęłam ręką oberżyście. Podniósł głowę i uśmiechnął się ciepło. Podeszłam do starego znajomego, starając się ignorować łowcę.

– Jak tam, Rejka? Chodź, niech cię uściskam!

Mówisz i masz. W tej samej chwili znalazłam się w niedźwiedzim uścisku Alika. Wcisnął mi w rękę kufel ze spienionym piwem.

– Co ciebie do nas przyniesło?

– A tak, wiesz, lato idzie, w lasach się zrobiło niespokojnie, to poszłam do miasta poszukać roboty.

– Dobry wybór. A nie najęłaby ty się do mnie znowu? Tu niespokojnie, drugi ochroniarz się nada.

– Dzięki, ale nie – z żalem odrzuciłam propozycję. – Idę do Wołogrodu, może się przy okazji najmę do jakiejś karawany. Nie znasz kogoś, kto w tych dniach idzie na Wołogród?

Spojrzał na mnie z wahaniem.

– Znać znam, ale czy tobie taka robota podejdzie, to nie wiem. Widzisz tego łapsa, co tam siedzi? Szuka wojownika. I jak raz idzie do Wołogrodu.

Zakrztusiłam się.

– Tak ja też i myślał, niech on spada skąd przyszedł! – uśmiechnął się Alik. – Chociaż ja się bałem, że ty będzie na tyle głupia, żeby się zgłosić. Płacić to płaci nieźle…

Zamyśliłam się. W sumie, dlaczego nie?

Ryzyko jest, pewnie, ale gdy tylko Kes opuści miasto, rzuci zaklęcie poszukiwawcze. Na towarzyszy rzucającego nie zadziała, a jeśli będziemy szli razem… Oczywiście, pomysł ryzykowny, ale z drugiej strony grzech nie skorzystać z takiej szansy. Sprawdzi mnie, pewnie że sprawdzi, ale na mnie takie zaklęcia nie działają, a nie przyjdzie mu do głowy sprawdzać psa… mam nadzieję. Odstawiłam kufel na stół.

– Wiesz co, w każdym razie pójdę i się z nim napiję, a dalej się zobaczy.

Alik pokręcił głową z niezadowoleniem i złożył ręce na krągłym brzuszku.

– Bry… Mówili mi, że szukasz najemnika? – zagadnęłam, zatrzymawszy się przy stole Kesa.

Powoli zmierzył mnie wzrokiem, trochę leniwym, trochę przenikliwym. Prawie słyszałam jego myśli: „Przygód się babie zachciało”.

– Może i szukam. – Skinął jednak głową. – Tylko że ja potrzebuję najemnika, zawodowca, a nie… – urwał, szukając odpowiedniego określenia.

– To się nieźle składa, bo ja jestem najemnik zawodowiec! – odpaliłam, szczerze urażona. Widzicie go, ja mu tu proponuję siebie z całym dobrodziejstwem inwentarza, a on nie chce brać!

– Aaa, tak?!

– A tak!

– A ile razy w życiu panienka miała w ręku miecz?

Alik znikł za kontuarem. Albo nie umiał powstrzymać się od śmiechu, albo przypomniał sobie, jak się skończyła moja identyczna rozmowa z werbownikami rok wcześniej.

Powoli położyłam dłoń na rękojeści miecza, ciesząc się, że oddałam bagaż Alikowi na przechowanie. Chce mieć przykrości? Proszę bardzo. Może jak potem odkryje, kim jestem, trzy razy pomyśli, zanim wyskoczy do mnie z żelastwem.

– Co to ma być? – Nawet nie odstawił kufla, tylko uniósł brew. – Pojedynek?

– Skądże. Chcę tylko przedstawić swoje referencje.

Z pociętych cienkimi szramami palców maga trysnął impuls energii, który spłynął po moim ciele i wrócił zakłócony, informując autora, że nie jestem feyrem ani starszym. Człowiek jestem, człowiek. Dla ciebie dzisiaj jestem człowiekiem! Nie właź z butami w moją delikatną osobowość!

Wynik badania uspokoił Kesa. Mag powoli wstał i wyciągnął zza pleców miecze. Po namyśle odłożył jeden z nich. Łaskawca! Serdeczne dzięki szanownemu panu!

Powoli wyciągnęłam własną broń. Cienką głownię typu żądło zrobił mi znajomy płatnerz na specjalne zamówienie. Mieczyk był podobny do swojej właścicielki – na pierwszy rzut oka całkiem niepozorny, ale zdolny zafundować przeciwnikowi sporo nieprzyjemnych niespodzianek.

Reszta gości wcisnęła się w ściany, próbując zlać się z nimi kolorem i fakturą. Tu jeszcze nie zapomnieli, kto to jest Rejka i czym jest jej Szpileczka. Krąg stałych klientów Alika z roku na rok prawie się nie zmieniał.

Kes skoczył na stół bez podparcia ręką, jakby podfrunął. Srebrzysta peleryna furkoczących kosmyków rozsypała mu się na ramionach. Niech go diabli! Nie darmo przybrał sobie drugie imię Wiatr. Ale patrzcie tylko, co za szpaner!