– Mówiłaś…
– Nie jestem sama, w charakterze premii masz w zestawie mojego psa. Pies bojowy to on oczywiście nie jest, ale w razie czego na pewno będzie bronił swojej pani.
To oświadczenie najwyraźniej ostatecznie rozwiało u Kesa wszelkie podejrzenia. Każdy wie, że psy szczerze nienawidzą feyrów. I to prawda, nienawidzą – ale niższych. Mnie psy bardzo lubią, nie mam pojęcia, dlaczego.
Ech, łowcy, łowcy…! Moglibyście się czegoś dowiedzieć o swoich wrogach, zamiast wysyłać za nimi nieopierzonych młodziaków przekonanych o swojej nieporównywalnej przewadze moralnej i intelektualnej nad nieprzyjacielem. Ludzie… Kto tam za nimi trafi?
– Konia masz?
To takie buty! Dlatego nas przegonił! A ja już myślałam, że wreszcie się nauczył teleportacji…
– Mieć nie mam, ale i tak zamierzałam kupić. Nie bój się, dobrze jeżdżę, ale włóczyłam się prawie trzy miesiące po lasach i musiałam konia sprzedać.
– Pomóc ci wybrać?
– Dam sobie radę, ale dzięki za dobre chęci. Mam tu jednego znajomego handlarza, i jak dobrze pójdzie, to powinien mieć coś sensownego. Kiedy chcesz ruszać?
– Jak najszybciej. Do rana zdążysz?
– Jeżeli zastanę Denara w stajni, a ty weźmiesz na siebie zakup zapasów, to tak.
– To ruszamy. Rzeczy możesz zostawić u mnie.
– Świetnie. Idź, ja jeszcze pogadam z Alikiem i też spadam.
Skinął głową, dopił jednym haustem, zdezaktywował amulet i ruszył w stronę drzwi.
– Już całkiem ci odwaliło? – odezwał się zza moich pleców Alik. – Życie ci zbrzydło? Dobra z ciebie dziewczyna, ale głupia i chciwa…
– Pudło. Chciwość tu nie ma nic do rzeczy. Nie mogę ci wszystkiego wyjaśnić, dość, że w tej chwili mnie jest bezpieczniej z łowcą niż samej.
– Co ty, masz na pieńku z feyrami?
– Coś koło tego. Słuchaj, Alik, ja z interesem: zanieś moje graty do pokoju Kesa i nakarm mojego psa.
– Psa?
– Zostawiłam go w stajni. Wabi się Pożogar.
– Coraz lepiej. Nic z tego nie rozumiem, ale skoro uważasz, że ci warto zaryzykować…
– Do czego ci konik potrzebny?
– Potrzebuję jednego z twoich pegazów, Denar. Żaden inny koń mnie nie urządza.
– Klacz?
– Lepiej ogier.
– Fajnie… – westchnął, spoglądając koso na niepozorne drzwi w ścianie stajni. – Niech będzie moja krzywda… oddam za jedyne pięćdziesiąt złociszy. Wyłącznie z wdzięczności za tamto.
– Nie za dużo sobie liczysz? Za pięć dych to trzy konie można kupić!
– Nie za dużo, sama się przekonasz.
Weszliśmy do stajni i zamarłam. Denar miał rację. Za takiego wierzchowca mógł krzyknąć dwa razy tyle i też by nie było za drogo.
Wysoki, delikatny, dostojny ogier patrzył na nas, jakby czegoś się domyślał. Był cały czarny jak smoła. Pod lśniącą skórą wyraźnie rysowały mu się mięśnie – wiedziałam, że jest mocny jak stal. Nie znałam lepszych koni niż rasa, którą wyhodował Denar. Jego pegazy nie znały zmęczenia – leciały nad ziemią szybciej niż wiatr, mogły całymi dniami obchodzić się bez jedzenia, wody i odpoczynku. W moją Ważkę wpatrywał się jak w tęczę każdy, kto miał cień pojęcia o koniach. Kiedy ją sprzedawałam, wzięłam za nią prawie siedemdziesiąt dukatów.
Ale ten koń… Czegoś takiego w życiu nie widziałam.
– Jak ma na imię? – wydyszałam w zachwycie.
– Pegaz, a jak ma być? Z tej samej linii, co twoja poprzednia klaczka.
– Pegaz… – powtórzyłam, smakując to imię jak cukierek. Usłyszawszy je, koń parsknął cicho – miałam wrażenie, że z zadowoleniem.
– No jak, podoba ci się?
– A jak myślisz?!
– Kupiłaś?
Weszłam do pokoju i stanęłam za plecami Kesa, który w skupieniu przeglądał swój obfity – nawet jak na łapacza – arsenał. Czego tam nie było! Gwiazdki do rzucania, wąskie sztylety, noże mocowane rzemiennymi pętlami wewnątrz rękawów, dobrze mi już znajome mieczyki na plecy, których rękojeści wystawały przez wycięcia w skórze płaszcza. Były i amulety na każdą klątwę, jaką można sobie wyobrazić, woreczki z ziołami, butelki z cieczami niewiadomego przeznaczenia – już to przezroczystymi, podobnymi do zwykłej wody, albo też dziwnymi, w których pływały oczy, łapki i inne podejrzane atrakcje.
– Kupiłam. A twój gdzie?
– W stajni. Deresz.
Wytężyłam pamięć. Faktycznie, widziałam takiego przelotnie, odstawiając Pegaza do stajni. Nie był zły, ale nie mógł się równać z Pegazem, na którego wydałam prawie wszystkie pieniądze. Miejmy nadzieję, że choć dobrze wytresowany. Pegaza zwykłe konie nie interesują i rybka mu nawet, który jest jakiej płci, ale w kaszę sobie dmuchać nie da.
Włożywszy kurtkę, dokonałam przeglądu własnego, o ileż skromniejszego uzbrojenia. Schować noże pod koszulą było trudno, zresztą i materiał za cienki, więc wsunęłam je za cholewy. Jeszcze miecz – i to już mój cały arsenał. Wiem, wiem, niewiele tego. Kes był na tyle nieostrożny, żeby mi o tym napomknąć. Uśmiechnęłam się tylko, nic nie mówiąc. Po co mu wiedzieć, że mam jeszcze dziesięć ostrzy, po jednym w każdym palcu? Kiedy pewnego dnia poczuje je na swojej skórze, zrozumie, co mnie teraz tak rozbawiło.
Skończyłam pakowanie plecaka i zarzuciłam go sobie na plecy.
– Idziemy?
Z twarzy Kesa jeszcze nie znikł wyraz niezadowolenia, ale skinął głową i podreptał za mną. Zresztą zapomniał o niezadowoleniu, gdy tylko wyprowadziłam z boksu Pegaza. No ba… sama przełykałam ślinę jak głupia.
– To jest Pegaz. – Przeciągnęłam ręką po aksamitnym pysku. Koń chrząknął i ufnie dotknął nosem mojej dłoni. – Piękny, co?
– Faktycznie. Pegaz?
– Tak. Denar mówi, że najlepszy, jakiego kiedykolwiek miał, chluba hodowli.
Pegaz, jakby rozumiejąc, że o nim mowa, wygiął szyję, wyrywając mi wodze z rąk, stanął dęba, wierzgnął kopytami niebezpiecznie blisko twarzy Kesa. Łowca pobladł, ale nawet nie drgnął.
– Pegaz! – upomniałam swojego nowego towarzysza najostrzej jak potrafiłam. Spojrzał spode łba, chrząknął protestująco, ale się uspokoił.
– Pewna jesteś, że to bydlę cię nie poniesie? – spytał Kes, niespokojnie spoglądając to na mnie, to na konia.
Spojrzałam na Pegaza, a on na mnie. Z trudem powstrzymałam się od wybuchnięcia śmiechem.
– On do ciebie mówił! – wyjaśniłam, krztusząc się. – Ja jestem jego panią, a on jedynym mężczyzną, dla którego przy mnie jest miejsce. Tak, że radzę ci… trochę grzeczniej. Pegaz jest… nerwowy. Prawdziwy mężczyzna.
– Niepotrzebnie – warknął Kes i poszedł siodłać deresza. Gwizdnęłam. Pożogar szczeknął krótko. Cholera, na śmierć zapomniałam go uprzedzić.
– Nerro [10].
Wpatrywał się intensywnie w Kesa. Korzystając z okazji, przyklęknęłam przy nim i grzebiąc mu w kudłach, niby w poszukiwaniu kleszczy, szepnęłam pospiesznie:
– Nie pytaj o nic. Idziemy z nim. Nic nie mów. Nie leź mu w oczy. I nie odchodź od nas dalej niż na sto metrów.
Pożogar nic z tego nie rozumiał, ale nieznacznie skinął głową.
– To twój zwierzak? Podobniejszy do charta niż do psa bojowego.
– To jest Pożogar.
Wstałam z kolan, osiodłałam i objuczyłam Pegaza. Pewnie, trzeba było juczną klacz, ale teraz najważniejsza była szybkość.
– Lepiej przyjmij do wiadomości, że czasami siła i waga to nie wszystko. Możesz być dziwnie spokojny, że jeśli Pożogarowi coś nie przypasuje, to bez trudu rozedrze cię na kawałki.