Выбрать главу

– Czynimy swoje prawo – oświadczyłam z drapieżnym uśmiechem, robiąc wymowny ruch klingą. – Jeśli się z tym nie zgadzacie, dowiedźcie w pojedynku.

Wszystko uczciwie, zgodnie z nieczłowieczymi prawami. Uważasz mnie za winnego – udowodnij z bronią w ręku, zamiast napadać z zasadzki.

– Jesteście śmiertelnikami, prawo was nie chroni – zaśmiał się ten sam głos, ale już z innego drzewa. Elfy to dziwne stworzenia, a w lesie są niewidzialne, niesłyszalne i bezcielesne. Elf w lesie, mówią, to jak igła w stogu siana.

Kes machnął ręką, niby okazując irytację, a w rzeczywistości posyłając w tamtą stronę dwa sztylety. Głos tylko się roześmiał i odwdzięczył się za prezent dwiema strzałami, z których jedną odbiłam, a drugą złapał w zęby pies. W tej samej chwili z zarośli wysunęły się dziesiątki grotów. Elfy były wszędzie. Naliczyłam najmarniej dwadzieścia strzał.

– Cośmy wam uczynili? – spytał mag, rozkładając ręce. Nauczone smutnym doświadczeniem elfy odbiły lecące groty.

– Zbezcześciliście święty gaj naszych sióstr, krew na was i na dzieci wasze! Wy…

– A tak poważnie? – nachmurzyłam się. – Niby, że wyszliście z dobrowolnej zsyłki tylko dlatego, że dwoje śmiertelników zagotowało sobie wodę na herbatę w porzuconym domu driad?

Elf milczał, zapewne zastanawiając się, jaką podać poważniejszą przyczynę. Niecierpliwie przytupywałam nogą. Nie, nie, nie, wykluczone! Nie mam zamiaru dać się zabić tylko dlatego, że elfom ostatecznie padła przekładnia na rzeczywistość. Jeśli inaczej się nie da, przestanę się tajniaczyć i niech Kes potem robi, co chce, z nim też sobie poradzę.

– Jaśnie Oświecony Elgor nakazał doprowadzić do niego tego, kto sprowadził prawdziwy płomień – w głosie elfa brzmiało coś jakby poczucie winy. – Ty, dzieweczko, możesz odejść, ale maga nasz władca potrzebuje.

Masz tobie! A tośmy się wpakowali! Dlaczegóż to wspomniany jaśnie oświecony tak koniecznie potrzebuje maga, który stworzył prawdziwy płomień, że nie żałował mocy na teleportację ogromnego oddziału, żeby go złapać? Czym on mu się tak naraził?

Zwalczyłam narastającą podłą myśl, żeby uciec i tym sposobem za jednym zamachem rozwiązać wszystkie problemy. Nie, nie… Owszem, oddając Kesa elfom, wygrałabym całkowicie, ale to nie on ściągnął ten płomień. To mnie elfy potrzebowały.

Przylgnęłam do jego pleców.

– Kes, nie mamy wyboru. Nie uwierzą w jakiegoś tajemniczego maga-kawalarza, a bić się z nimi nie ma sensu, załatwią nas raz-dwa, wszystkich strzał nie odbijemy.

– Chcesz mnie sprzedać? – warknął w odpowiedzi. Widocznie nie tylko ja przywykłam oczekiwać od ludzi wszystkiego najgorszego.

Nie zaszczycając go odpowiedzią, opuściłam miecz i wsunęłam nóż w dogodne miejsce za cholewą.

– Idziemy z wami. Wszyscy. Czynię swoje prawo, mam w żyłach starszą krew. Moje prawo iść za tym, komu przysięgłam wierność.

Zdało się, że elfy wychodziły prosto z powietrza. Było ich ze czterdziestu, wszyscy – jeden w drugiego – złotowłose przystojniaki w srebrzystych kolczugach, zielonych kubrakach, ozdobieni piórkami, błyszczącymi kamyczkami i ruchomymi tatuażami.

– Czynicie swoje prawo. [14] – Skinął głową ten z nich, który wcześniej prowadził rozmowę. – Miło mi było usłyszeć, że wy, mając w sobie prawdziwą krew, znacie i szanujecie prawa starszych. To się chwali.

Westchnęłam ciężko i pod badawczymi spojrzeniami elfów zaczęłam zbierać rzeczy.

* * *

Elfy otworzyły portal na tej samej polanie. Wiedząc, że robię głupstwo, wkroczyłam w niego za skutym srebrnymi kajdankami i spętanym zaklęciem Kesem, prowadząc za wodze nasze konie. Pożogar biegł tuż za nami. O dziwo, robił wrażenie całkowicie spokojnego – zresztą i ja niespecjalnie się denerwowałam, trudno rzec, dlaczego.

Wyszliśmy prosto na zdumionych naszym pojawieniem strażników granicy Wiecznych Dąbrów. Po krótkiej rozmowie przewodnik elfiego oddziału machnął na nas ręką. Wsadzili Kesa na siodło, ja sama wskoczyłam na Pegaza, nie życząc sobie proponowanej przez strażników pomocy. Oddział rozproszył się – przy nas został tylko negocjator z polany, widocznie dowódca. Pozostałe elfy były w pobliżu, ale poruszały się nie po wąskiej, krętej dróżce, lecz po drzewach. Nie dodało mi to zresztą optymizmu – nadzieja na ucieczkę rozwiewała się z minuty na minutę. Wyglądało na to, że jednak będziemy musieli zawrzeć znajomość z władcą elfów. Coś mi mówiło, że dla żadnej ze stron nie będzie to miłe.

– Ej, Kes – szepnęłam, zrównawszy się z nim – co oni do nas właściwie mają? Naprawdę im chodzi o ten ogień?

– Nie mam pojęcia. – Wzruszył ramionami. – Sam nic nie rozumiem. Po kiego feyra ta banda estetów nam zawraca głowę?!

– Czy to pytanie retoryczne?

Akurat na pytanie, o jakiego feyra, a raczej jaką feyrkę im chodzi, potrafiłabym odpowiedzieć bez trudu.

– No. A wszystko przez ciebie, gdyby to twoje bydlę mi nie przeszkodziło…

Pegaz próbował ugryźć Kesa w kolano, ale szarpnęłam za wodze, nie pozwalając mu odwrócić głowy. Nie, lepiej było teraz Kesa nie denerwować. I tak przewidywałam nieprzyjemności.

Poważne nieprzyjemności! Czułam to przez skórę!

* * *

Elfia cytadela z zewnątrz nie robiła specjalnego wrażenia. Ot, zwykłe zamczysko z białego kamienia, na jakie mógłby sobie w gruncie rzeczy pozwolić każdy w miarę operatywny wielkorządca. Z zewnątrz – bo od środka robiła wrażenie wręcz piorunujące.

Śpiewały ptaki, kwitły jakieś dziwne rośliny – niepodobne do niczego, co do tej pory widziałam – roztaczając słodki, słoneczny, korzenny aromat. Prosto z podłogi biły srebrzyste źródła. Rybki wyskakiwały z sadzawki, rozpryskując lśniące krople wody. Patrzyliśmy z otwartymi ustami na te wspaniałości. Taka reakcja nie tylko rozbawiła naszych strażników, lecz także sprawiła, że trochę złagodnieli. Każdy lubi, kiedy ktoś należycie docenia jego osiągnięcia.

Może i złagodnieli, ale do sali tronowej nas doprowadzili. Trzask zamykanych za nami drzwi zabrzmiał jakoś pogrzebowo. Obstawa została na zewnątrz – z wyjątkiem dowódcy, który podszedł do elfa zajadającego jakiś owoc i szepnął mu coś do ucha.

– Pewien jesteś? Ten sam?

Choć władca elfów mówił z pełnymi ustami, jego głos brzmiał dostojnie. Z nutą zawiści pomyślałam, że ja bym tak nie umiała.

Podniósł na nas wzrok i wlepił taksujące spojrzenie intensywnie niebieskich oczu w Kesa. Przylgnęłam do kolumny, podświadomie usiłując się w nią wtopić. Niedobre spojrzenie miał ten elf. Tak zazwyczaj patrzy się na insekta, którego chce się rozgnieść. Władca zdecydowanie mi się nie spodobał. Przystojny, ale okrutny. Niegłupi, ale cyniczny i bezlitosny. Pomijając niezwykłą urodę i przynależność rasową, moja męska kopia.

– Nie widzimy w tym śmiertelniku ognia. Tylko wiatr w nim i żałość. – Elf nie zaszczycił mnie spojrzeniem. – Nie jesteśmy kontenci, nie tegoście przywiedli.

– Wasza dostojność, to był jedyny mag w miejscu, które wasza dostojność raczyła wskazać. Nikogo poza nim Oko nie mogło tam ujrzeć!

– Nie widzimy tego, który zrodził płomień – powtórzył tamten, rozdrażniony, przy czym nawet jego irytacja była przedziwnie zimna, przerażająca w swej bezwzględności. – Nakazaliśmy wam przyprowadzić kogoś z prawdziwą krwią, a wyście zaś przywiedli człowieka.

– Wasza dostojność, ten potrafi mocy używać! Jeno on tam był i dziewka mająca w sobie kroplę naszej krwi.

вернуться

[14] Odpowiedź rytualna. Odmowa uznania cudzego prawa jest równoznaczna z wyzwaniem na pojedynek. [przypis autorki]