– No jak tam, inwalidko, obudziłaś się? – spytał Pożogar, kładąc łeb na łóżku. – Ile można spać? Taką ranę można wyleczyć na poczekaniu, a ty się pokładasz już trzecią dobę!
– Milcz, zdrajco! – huknęłam na psa. – Od początku wiedziałeś. Wiedziałeś i nie powiedziałeś!
– Wiedziałem, ale nie byłem pewien. – Patrzył na mnie taksująco i bez cienia sympatii. – A teraz powiedz, uwierzyłabyś, gdybym ci powiedział, że wojna się zaczęła właśnie przez ciebie? Poza tym ja się naprawdę na początku pogubiłem i nie wiedziałem, co jest sens mówić, a o czym lepiej zmilczeć. Pamiętałem, jak oszalałaś i czarami doprowadziłaś do tego, że stałaś się prawie śmiertelniczką. Pamiętam, jak Łowiec płakał, kiedy myślał, że nikt nie widzi. Płakał i oskarżał śmiertelnych o to, że mu zabrali za jednym zamachem syna i wnuczkę. A potem postanowił się zemścić i rozpętał tę wojnę!
– Czekajże! Co ty mówisz? Mój dziadek?!
– Już mówiłem, że ostatnim, co pamiętam, jest to, że Łowiec wezwał nas, wszystkich niższych i wyższych, a potem uniósł Róg do ust. Róg dzikich łowów to jedyna moc, która nie zależy od pory roku i dnia. Z jego pomocą Łowiec mógł zrobić wszystko. Właściwie nigdy się nim nie posługiwał, tyle co do dodania nastroju przy wyprawie, ale Róg miał zupełnie inne przeznaczenie. W zniszczonym świecie, jeszcze zanim powstał ten obecny, Róg został stworzony jako broń. Feyrów było wtedy nieporównanie więcej niż obecnie i byli też tacy, którzy chcieli znacznie zmniejszyć nasze pogłowie. Przy pomocy Rogu można odebrać rozum, wyciągnąć duszę! Łowiec użył jego mocy wobec własnego ludu i proszę, oto skutki! Wydał rozkaz: zabijać śmiertelnych. Zdaje się, że pozostali Książęta zdołali uchronić się przed działaniem muzyki i nawet zachować coś na kształt kontroli nad nami, dlatego został też wydany drugi rozkaz. Teraz jestem pewien – ten drugi rozkaz brzmiał: znaleźć Róg i Łowca.
Westchnęłam. To jakiś obłęd. Doprowadziłam do wybuchu wojny, którą próbuję teraz powstrzymać. Ja… i Lissi…
– Pożogar, a co z Kesem? – przypomniałam sobie nagle o swoim eks-wspólniku.
Pożogar machnął ogonem i skierował się w stronę drzwi.
– A co ma być? Siedzi pod kluczem i bluzga tak, że elfy już zastanawiają się, czy by go nie potraktować zaklęciem wiecznej niemoty. Dworki chodzą czerwone jak cegła. A sens tych bluzgów sprowadza się do: wyrwę się stąd, złapię, posiekam. Domyślasz się może, kogo? Słuchaj, może by tak się go pozbyć raz na zawsze? Po diabła ci ta zabawa w kotka i myszkę?
– Czyni swoje prawo. Nie powinieneś się wtrącać. Znasz prawo.
– Jakie swoje prawo, to człowiek jest! Działanie prawdziwych praw nie obejmuje śmiertelnych.
– To jest czarodziej, który mnie kochał!
– Kochał? Ciekawe, jakoś nie zauważyłem… Na mój gust ma dosyć dziwny sposób okazywania uczuć.
– Nie mów o sprawach, o których nie masz pojęcia!
– Świetnie – pies nieoczekiwanie zmienił ton. – Póki jesteś gotowa pomóc mi znaleźć Łowca, ja się nie będę wtrącał, ale mówię ci: on będzie cię próbował zabić, ma na tym punkcie świra!
– On mnie dorwie, ale nie teraz.
Usiadłam i spróbowałam doprowadzić swoje ciało do porządku. Udało się, choć z trudem. Rana ostatecznie się zagoiła.
– Teraz zaproponuję mu coś więcej niż zemstę, w zamian za przesunięcie terminu.
Pożogar pokiwał łbem, z gniewem i niedowierzaniem patrząc gdzieś poza mnie. No cóż, z jego punktu widzenia nie byłam główną bohaterką tej całej historii. Broni mnie co prawda przed wszystkimi i wszystkim, ale tylko dlatego, że taka jego natura.
– Pożogar, a czy nasi gościnni gospodarze nie wpadli na pomysł, żeby mi dać jakieś ciuchy na miejsce tych, które mi podarły ich zwierzątka?
– Jeszcze się złościsz? Przynieśli, o proszę, na fotelu leżą.
Owinąwszy się prześcieradłem, podreptałam do fotela, na którym istotnie leżało coś, co można było uznać za ubranie. Hmm…
– Im się zdaje, że ja będę nosiła coś takiego? - Wzięłam pierwszą szmatkę z brzegu w dwa palce i przyjrzałam jej się krytycznie. – To miał być żart? Specyficzne elfie poczucie humoru?
– Szyte dla ciebie na miarę. Przymierz, a potem się możesz wydziczać.
Postanowiwszy, że jeśli po przymierzeniu tego nie dostanę normalnej odzieży, to ktoś tu dzisiaj straci ogon, z miną męczennicy zaczęłam wkładać na siebie cienkie szmatki przez jakieś bolesne nieporozumienie nazwane „przyzwoitą odzieżą”.
Przyzwoita odzież składała się z szerokiej wielowarstwowej spódnicy i ledwie zakrywającej piersi bluzeczki, z tylu przytrzymanej niewidocznym sznurkiem. Rozcięcia na spódnicy nie zostawiały miejsca na domysły. Wszystko to było w dodatku jadowicie czerwone. Bluzeczka i pas spódnicy były wyszywane złotymi runami. Obuwia do zestawu nie załączono.
Skrzywiłam się i obrzuciłam krytycznym spojrzeniem swoje odbicie w przezornie dostarczonym przez elfy lustrze. Uuuu… Ohyda. Chociaż… było w tym coś… podniecającego.
Po chwili zastanowienia rozpuściłam włosy, do tego czasu splecione w warkocz. Różnobarwne kosmyki rozsypały mi się na ramionach. Co my tu jeszcze mamy? Skoro się rzekło „a”, trzeba powiedzieć „b”. Jak rezygnować z kamuflażu, to konsekwentnie. Poruszywszy łopatkami, wysunęłam grzebień. Czułki wychynęły z włosów i zawibrowały ciekawsko. I to by było na tyle… Wypuściłam pazury, zaświeciłam oczami – wszystko wróciło do normy, wyglądałam tak, jak powinnam.
Pożogar obrzucił mnie nagle taksującym spojrzeniem.
– Do kogo się taka uśliczniona wybierasz? Nie mów, że do maga? Wiesz, obawiam się, że może nie docenić twojej… nieludzkiej urody.
– Do niego, skarbie, do niego. A czy doceni czy nie, to już lepiej byś siedział cicho.
– Pięknie… pięknie.
Elfy kłaniały mi się w pas, ale w oczach miały z trudem hamowany gniew i zwierzęcy strach. Jakże to tak, ich Eisz-tan, ich bogini wróciła, a oni na dzień dobry o mały włos, a nakarmiliby nią nierozumne feyry…
Pamiętam, że zawsze mnie taki stosunek irytował. Ta rasa podlegała prababci, więc ją dostałam, można powiedzieć, w spadku. I na cholerę mi taki spadek? Eisz-tan to nie po prostu bogini, lecz także i obrończyni. Elfy bronią mnie przed wszystkimi i wszystkim, ale w zamian żądają tego samego. I niech mi teraz kto powie, czy na tym ostatecznie zyskałam czy straciłam.
Pożogar biegł przodem, wskazując drogę. Zatrzymał się przed jakimiś niepozornymi drzwiami.
– To ma być elfie więzienie?
– Nie. – Wyszczerzył zęby. – Pokoje dla szczególnie ważnych gości. Elfy uznały, że skoro mag podróżował razem z tobą i kazałaś go nie zabijać, to trzeba go w miarę możności traktować z szacunkiem. Uprzedziłem ich jednak, żeby zapieczętowali drzwi i nie zdejmowali mu blokady.
Odsunęłam psa na bok, pchnęłam drzwi i zatrzasnęłam mu je przed nosem, zostawiając mojego wiernego obrońcę na zewnątrz. To miała być bardzo osobista rozmowa, niech więc pilnuje swojego mokrego nosa.
Kes siedział w głębokim fotelu. W rzeźbionym kominku wesoło trzaskał ogień. Elfy! Palić latem w kominku, to naprawdę trzeba być elfem!
– Cześć – uśmiechnęłam się, demonstrując brak kłów. – Miły lokal, nie pożałowały elfy wygód, co? Słuchaj, jak ci tu czegoś trzeba, zadzwonię na służbę, zaraz przyniosą.