Kesa zastałam siedzącego dalej na tym samym fotelu, jakbym wyszła minutę temu. Może drzemał, może rozmyślał, może usiłował pozbyć się blokady, a może…
– No witaj… Rey… Dzisiaj wybrałaś fason pół… o, przepraszam, ćwierćelfki? Co to za przebieranki?
O dziwo, w jego głosie nie było nic poza tłumioną ciekawością. Szkoda, chłopiec się co prawda starał, ale przejrzałam go bez trudu – pod lodowatym pancerzem buzował płomień, i to ja byłam tym płomieniem. Byłam cząstką jego duszy, a on częścią mojego przeznaczenia. Ale w sumie jeżeli tak ma mu być lżej, to niech sobie gra łapacza bez serca i uczuć.
– Dzień dobry, Kes. Nie żadne przebieranki, tylko nigdy nie lubiłam chodzić w półprzezroczystych szmatkach. Pamiętam, że Elgor ciągle się śmiał, mówił, że ich pani jest podobniejsza do włóczęgi niż do bogini. Zjesz coś?
Postawiłam tacę na niewysokim stoliku i przystawiłam go do fotela. Sama usiadłam na dywanie naprzeciwko. Głowa Kesa nieznacznie drgnęła. Widziałam, że jest głodny jak wilk, ale przyjęcie czegokolwiek z moich rąk było ponad jego siły.
– Jedz, jedz, bo inaczej będziesz żołądkiem myślał, a nie głową. Zjedz, a potem powiedz, co wymyśliłeś przez noc. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że w razie odmowy to jest twoje ostatnie śniadanie na tym padole?
O, jaka groźna jestem! Kłamię i nawet powieka mi nie drgnie!
– A o truciźnie pamiętałaś? – Nachmurzył się i nadział na widelec coś nieco przypominającego pomidor.
– O rany, zapomniałam! – Zamachałam rękami tak energicznie, że omal nie zrzuciłam ze stolika filiżanki z kawą. – Słuchaj, możesz poczekać parę minut, to przyniosę sól…
Jakby biorąc moje słowa za dobrą monetę, rzucił się na bezpieczny jeszcze posiłek, a po chwili rozejrzał się, czy aby nie pobiegłam po przyprawy. Uśmiechnęłam się i znów usiadłam na dywanie. Znam Kesa dobrze, aż za dobrze, jego reakcje są takie przewidywalne… Ciekawe, kiedy zauważy, że nie bawię się z nim, lecz nim?
Zachował się dokładnie tak, jak się spodziewałam. Nie minęło pięć sekund, a już siedział na mnie, ściskając mi nogi kolanami, łokciem przyciskając gardło i celując mi w serce srebrnym widelcem. No… Dokładnie w tym miejscu mam serce. A może gdzie indziej? A kto mnie tam wie! A srebrem właściwie nic mi nie można zrobić. Czy on tego nie wie? Też mi łapacz!
– Kes, naprawdę myślisz, że możesz mnie zabić i wydostać się stąd? Albo że elfy po prostu utną ci głowę albo rzucą dzikim feyrom na pożarcie? Rozłożą sobie przyjemność oglądania twojej agonii na lata, dziesięciolecia, wieki… Będziesz umierał na torturach bez końca.
– Możliwe. Ale za to ty mi się przestaniesz śnić.
Widelec drgnął.
– Moja propozycja pozostaje aktualna. Poderwałam rękę i przejechałam po szczęce maga.
Był to tak szybki ruch, że nie zdążył się uchylić ani zareagować.
– Wietrze, masz prawo iść ze mną i pomóc mi spełnić twoje marzenie. Masz prawo wyzwać mnie na pojedynek, gdy nastanie pokój. Masz prawo mnie zabić albo mi przebaczyć.
Wahał się, choć ręka mu nie drżała ani uchwyt nie zelżał. Wiedziałam, że jeśli to potrwa jeszcze parę minut, to moja szyja nie wytrzyma takich pieszczot. Umrzeć to od tego nie umrę, ale zacznie się transformacja. Mój organizm już krzyczy, że pani zwariowała i coś z tym trzeba zrobić. Nie wiem, jak ja to wytrzymuję… Chociaż… Owszem, wiem… Sunner-warren, mój sunner-warren. O, Żywioły!
– Zgoda.
Wstał i odrzucił widelec na bok, pospiesznie otrząsając ręce, jakby dotknął czegoś wstrętnego. Proszę, proszę. A kiedyś ledwo mogłam się wyrwać z tych kochających rączek.
No i co z tego? Wszystko płynie, wszystko się zmienia…
Nie okazując bólu, rwącego mi wnętrzności na krwawe strzępki, wstałam.
– W porządku. – Mój wzrok spotkał się z jego wzrokiem. – A więc jutro z rana ruszamy do Wołogrodu.
– A co ty tam masz do roboty? Jaką rolę gra w twoich planach stolica Rusi?
– Cały ty, drogi Wiaterku. Myślisz tylko o tym, co jutro. A dzisiaj przyniosą ci ciuchy stosowne do twojej aktualnej sytuacji i będziesz mi towarzyszył na balu, który Elgor wydaje dla uczczenia mojego triumfalnego powrotu.
Ruszyłam do drzwi, postanowiwszy tym razem się nie popisywać.
– A magia? Zwrócą mi magię?
Zamyśliłam się przez chwilę. Kes też czasem miewał rację, w drodze jego możliwości mogą się przydać.
– Przysięgniesz, że nie użyjesz jej przeciwko mnie ani przeciwko nikomu, kto pójdzie z nami albo przyłączy się w podróży?
– Przysięgam.
Skąd wiedziałam, że tak będzie… Czy on naprawdę ma mnie za bezmózgą idiotkę?
– Wiaterek! – Potrząsnęłam głową z wyrzutem. – Prosiłam, żebyś przysiągł, a ty się wygłupiasz!
Twarz mu pociemniała, ale ukląkł na jedno kolano. Przyszło mu to z widocznym wielkim trudem, ale zdołał jednak przemóc swoją dumę.
– Ja, Kessar Wiatr, urodzony jako człowiek, przysięgam na moc, że nie wyrządzę szkody swoim towarzyszom aż do osiągnięcia ostatecznego celu podróży. Tak jest i tak będzie, na wieki wieków.
– Świetnie, Wiaterku. Powiem Elgorowi, żeby do ciebie przysłał magów.
Już zamykałam za sobą drzwi, gdy usłyszałam za plecami wściekły sceniczny szept:
– Nigdy więcej nie nazywaj mnie Wiaterkiem, dziwko!
…coś jednak się nie zmienia…
…mag nienawidzi feyrów, ja nienawidzę magów…
…tak było, tak będzie…
Jeśli go zabiję, ten świat runie, utraciwszy punkt podparcia.
Czyli on zabije mnie.
…to nie boli, bo umrę z ręki, którą kocham, jak nie bolało mojego ojca…
…boli teraz, dopóki żyję dla człowieka, który mnie nienawidzi…
– Księżniczko, na waszą cześć zgromadzono wszystkich mających prawdziwą krew, wszystkich wyższych z Wiecznych Dąbrów. Nie możecie kompromitować swojego ludu pojawieniem się na balu w tym… niestosownym stroju! Nawet wasz sunner-warren włożył odzież, którą mu przyniesiono!
– To niech się na niego gapią, a ja nie umiem chodzić w sukience! Nawet żyjąc wśród ludzi latałam po wsi z chłopakami!
– Księżniczko!
– Pożogar!
Ciekawe, które z nas jest bardziej uparte? Pewnie on, zważywszy że po trzech godzinach gorących sporów i miotania w nachalne psisko wszystkiego, co się nawinęło pod rękę, ten uparciuch w dalszym ciągu wciskał mi balową kreację. W sumie była nawet skromna w porównaniu z poprzednimi szmatkami. Znowu złoto na lejącym się purpurowym jedwabiu, ale tym razem pod rozcięciami wierzchniej sukni widać jasnozłocistą spódnicę i bluzkę. Z przodu pod szyję, za to z tyłu dekolt do pasa. Obrzuciwszy siebie krytycznym spojrzeniem, stwierdziłam, że robię wrażenie, ale nie powalające, na Kesa to nie podziała. Rzuciwszy paskudne spojrzenie Pożogarowi, który skromnie przymknął oczy na czas, kiedy się przebierałam, pospiesznie zrzuciłam odzież sprezentowaną mi przez Elgora.
Skoncentrowawszy się, wypuściłam z dłoni ogniste języki i obrysowałam rękami figurę. Ogień spłynął po skórze, przyjmując żądany kształt. Krótka suknia przeobraziła się w ogromne ptasie skrzydła. Ostre pióra zdawały się wyszlifowane z kosztownych rubinów. Nie były to prawdziwe skrzydła, ale bardzo, bardzo podobne.
– Już? – Pożogar zaczął się niecierpliwić.
– Już – ucieszyłam go dobrą wiadomością. Otworzył oczy i krótko szczeknął.
– Wasza wysokość przeszła wszelkie moje oczekiwania. – Na jego pysk wypłynął szeroki uśmiech. – Jestem pod wrażeniem waszej piękności. Nikt nie ośmieli się teraz wątpić w waszą moc i potęgę.