– Zatem, skoro już jesteście z nami, to chyba możemy zaczynać?
Dawka jadu, jaką Elgor zdołał zmieścić w tym uprzejmym skądinąd zdaniu, mogłaby powalić słonia, a co dopiero taką małą kruchą istotkę jak ja. I za co?
– Możemy. – Skinęłam łaskawie głową, zajmując podsunięty przez elfa fotel. Zaraz obok pojawił się stolik z kawą i jakimiś ciastkami owocowymi. No nie, naprawdę, kocham go! Za takie rzeczy jestem w stanie wybaczyć jego wieczne „drogie dziecko, ja wiem lepiej”.
– Elgorze, mam nadzieję, że już zdążyłeś zreferować naszym gościom, jak sprawy stoją?
Gości było rzeczywiście dużo. Oprócz maga, władcy, jego pięcioosobowej obstawy i Pożogara w sali siedziały, stały (lub warowały) dziesiątki nieludziów, od jednorożców i walkirii poczynając, na gnomach kończąc. Elgor poczerwieniał. Proszę, proszę… Znaczy – zanim przyszłam, cały czas rżnąłeś głupa i jeszcze próbujesz mnie zawstydzić, bo się spóźniłam!
– Uznaliśmy, że będzie łatwiej zrozumieć, jeżeli ty wszystko zreferujesz.
A ja ci wierzyłam, ha, języku smoczy! Oj, zhardziałeś przez te lata, Elgorze, dawniej mi nie kłamałeś prosto w oczy. Ewentualnie kłamałeś, ale staranniej, tak że tego nie zauważałam. A może to ja się rozwijam? Może teraz już nikt mnie nie wyroluje?
– W porządku. Nie ma co tracić czasu, ja jeszcze dzisiaj muszę wyruszyć w drogę. Wszyscy doskonale wiecie, że wojna mojego narodu z ludźmi trwa już przeszło osiemnaście lat, a poniektóry nawet orientują się, o co poszło na początku. Tym, którzy nie wiedzą, wyjaśniam: bezpośrednią przyczyną wojny była egzekucja jednego z Książąt, mojego ojca, Jesiennego Lisa.
Ktoś głośno przełknął ślinę, prawdopodobnie Kes. Pozostali zachowywali się, jakby na razie nie dowiedzieli się niczego nowego. No jak to…?
– Mój ojciec zginął dziesiątego października, w dniu mojej mocy. Ruszyłam w ślad za nim, wyrzekając się swoich możliwości. Nazajutrz mój dziadek, Jesienny Łowiec, zagrał pieśń dzikich łowów, pozbawiając feyry niższe rozumu. Feyry wyższe omal się nie pozabijały nawzajem, ale ostatecznie zdołały zachować rozum i nawet utrzymać coś na kształt kontroli nad niższymi. Po czym i Łowiec, i Róg gdzieś zaginęli. Róg po jakimś czasie pojawił się na ziemiach śmiertelnych, okazało się, że jest w rękach magów. Gdzie jest Łowiec, nie wiadomo, prawdopodobnie również w Akademii. Nie mam pojęcia, czy w charakterze więźnia czy mściciela ukrywającego się pod postacią maga, prawdopodobnie to pierwsze. Co mamy robić? Po co się zebraliśmy? Zebraliśmy się, ponieważ pojawiła się szansa na przerwanie tego szaleństwa. Nie zamierzam was okłamywać i grzmieć, że los ludzi nie jest mi obojętny. Ludzie nic mnie nie obchodzą, ale są przyczyny, dla których nie mogę stać z boku. Pierwsza i główna przyczyna jest taka, że zginęło za dużo niższych, a są to istoty słabe i nierozumne. Moim obowiązkiem jako Księżniczki jest wstrzymać wymieranie mojego ludu. Pozostałe motywy nie są tak oczywiste, ale w każdym razie istnieją. Nie zamierzam dużo mówić, najważniejsze fakty znacie. Dzisiaj wraz ze swoim sługą, magiem z ludzkiego rodu, i jednym z pierworodnych wyruszę do Wołogrodu, tam spróbujemy przeniknąć do Akademii. Musimy znaleźć mojego dziadka, bo on jeden może powstrzymać to szaleństwo i zakończyć wojnę. Nie jesteście moimi podwładnymi, więc mogę wam tylko coś proponować, nie wolno mi od was żądać pomocy w tej sprawie, ja o pomoc proszę. Czy wśród was, istot prawdziwej krwi, jest ktoś, kto chce się przyłączyć? Czy jest ktoś, kto chce powstrzymać wojnę?
Zamilkłam, uznając, że to, co powiedziałam, w zupełności wystarczy. Więcej dowiedzą się ci, którzy pójdą ze mną. I tak ujawniłam za dużo. Mag spochmurniał, czułam, że jego prywatna lista moich grzechów gwałtownie się wydłużyła.
– Ja pójdę – odezwał się jeden ze zwierzołaków, mający w wyglądzie coś z wielkiego kota, jakby białego tygrysa albo też lamparta-albinosa. Białowłosy, zielonooki, chudy mężczyzna, wyglądał na jakieś trzydzieści lat, licząc wedle ludzkiej miary. W rzeczywistości mógł być pięć albo dziesięć razy starszy. Zwierzołaki żyją długo, dłużej nawet od elfów. – Zwę się Akir, będzie dla mnie zaszczytem służyć córce mego pana. Jego pamięć jest wciąż żywa, równie jak i przysięga na moc, którą przenieśliśmy na córkę Jesiennego Lisa.
Rozdziawiłam usta. A tom się wpakowała! Jak mogłam zapomnieć, że ojciec był Eisz-tanem zwierzołaków! Znaczy, nie było problemu. Jeszcze mi tylko dodatkowej rasy poddanych do pełnego szczęścia brakowało! Fajnie byłoby jeszcze dysponować feniksami, ale zwierzołaki są całkowitymi antagonistami mojej mocy. Fajnie. Problemy będziemy rozwiązywać w kolejności wystąpienia.
– W takim razie i ja pójdę. – Jednorożec spojrzał na wilkołaka niemal z zazdrością. Skąd mu się to wzięło? Nie słyszałam o rywalizacji między tymi ludami. – Jestem Kito, książę jednorożców, i choć mój Eisz-tan należy do Rodu Wiosennego, nie mogę zostawić Księżniczki bez pomocy.
I wszystko jasne. Wiosna i Jesień zawsze się licytują. Tak było i tak będzie.
– Nie możemy z wami wyruszyć. – Jeden z gnomów pokręcił głową, pociesznie wichrząc sobie brodę. – Zbyt się rzucamy w oczy wśród ludzi, to by was zdradziło. Ale już wydałem odpowiedni rozkaz i za godzinę zostanie tu dostarczona najlepsza broń, jaką kiedykolwiek wykuto w pieczarach Gór Pochmurnych.
Pozostali także obiecali wsparcie, ale zbyt się różnili wyglądem od ludzi, więc nie mogli iść. Spojrzałam na jednorożca. Nie, on też nie mógł uchodzić za człowieka, sami rozumiecie. Ale za konia od biedy mógłby robić… gdyby mu uciąć róg. Jakby odgadując moje myśli, jednorożec tupnął kopytem, aż iskry poszły z marmurowych płyt. Róg wsunął mu się w czaszkę i pozostała po nim tylko mała srebrna gwiazdka na łbie. Zacny konik się z niego zrobił, chociaż oczywiście nie tak dobry, jak mój Pegaz. Dla Kesa będzie w sam raz, przy tym jednorożce jakąś tam magią też władają, a z mojej mocy o tej porze roku wielkiego pożytku nie będzie. W walce jeszcze to i owo zdziałam, ale w podróży naturalna magia jednorożca się przyda.
Spojrzałam na Elgora.
– A ty co powiesz? Kogo poślesz? Kto ci najczęściej nadeptuje na odcisk, tak że bez żalu go dasz na zmarnowanie?
– Nie ma problemu, Elmir sam się zgłosił – odparł, wskazując jednego ze swoich ochroniarzy. Elmir… Skąd ja znam to imię?
– Zaraz! – Poderwałam się, zrzucając na podłogę talerzyk z ciastkiem, który miałam na kolanach. – Elmir? Z tego, co pamiętam, tak się nazywał twój młodszy brat?
Obydwa elfy zachichotały. Nigdy nie lubiłam Elmira. Prawie mój rówieśnik, kiedyś bardzo lubił latać za mną i łapać za warkocze. Normalka! I ten drań próbuje wcisnąć mi do ekipy świra, maniacko polującego na mnie?
– Sam bym poszedł, ale zdajesz sobie sprawę, że nie mam prawa ryzykować. Nikt oprócz mnie nie ma tyle prawdziwej krwi, żeby móc zasiąść na tronie, nawet Elmir. Ale jestem go pewien, inaczej by się nie zgłosił. Mój brat, choć młody, jest wspaniałym wojownikiem. Wierzę mu jak sobie samemu.
Elmir wyszedł zza tronu i ukłonił mi się. Jak mogłam go od razu nie poznać? Wśród jasnowłosych przystojniaków nieczęsto spotyka się egzemplarze nadające się na rycinę dydaktyczną dla nekromantów „Trup zwyczajny po ożywieniu”. Elmir był białoskórym brunetem, o czarnych oczach jak dwie czarne perły.
No cóż, skoro Elgor mu ufa, zaufam i ja. W sumie nie był to najgorszy z moich towarzyszy – przynajmniej w porównaniu z magiem-psychopatą, który o niczym tak nie marzy jak o wypatroszeniu mnie. A co do tego, że ma trochę źle w głowie, to nie mnie tu pierwszej rzucać kamieniem.
– Znakomicie – zgodziłam się łaskawie. – Zatem zbiórka zakończona. Moi towarzysze spotkają się teraz z szanownymi gnomami i wybiorą sobie broń. Resztę sprzętu zechce przejąć władca. Ci, którzy zdecydowali się pomóc, ale nie mogą iść z nami, niech wracają do domów. Zacznijcie zbierać wojska, bo nikt nie wie, jak się sprawy potoczą. Jeśli nawet wszystko pójdzie dobrze i uda nam się przywrócić feyrom rozum, jest całkiem możliwe, że ludzie spróbują rozbić Wrota lub zaatakować nas, nie wybaczą tak łatwo osiemnastu lat masakry. Mam nadzieję, że wtedy będziemy w stanie im się przeciwstawić.