– Dzisiaj ja mogę wartować, a jakbym się zmęczyła, to kogoś obudzę, żeby mnie zmienił.
– Może ustalmy kolejność? – odezwał się Kes. Jak zwykle mój misterny plan diabli wzięli. Potwory z definicji nie mogą zaproponować nic dobrego, po co słuchać ich rad!
– W porządku. Ja stoję pierwsza, budzę Akira, świtówkę bierze Pożogar. Warta poranna spada na Kesa, Kito i Elmira, którzy dzisiaj nie mieli nic do roboty. Pasuje wam?
Wszyscy (oczywiście, jak zwykle, oprócz Kesa) skinęli głowami i zaczęli się układać do snu. Kes zgasił płomyk i nasz obóz pogrążył się w ciemności.
Mrugnęłam parę razy, żeby oswoić oczy z nowymi warunkami. Źrenice rozszerzyły się, niemal zasłaniając tęczówki, pozostała tylko słabo świecąca złocista obwódka. Znalazłszy płaski kamień, usiadłam na nim ze skrzyżowanymi nogami. Cicho szeleściła ostnica. Cisza. Spokój.
– Nie próbuj stać się mocą, nie próbuj zamienić się w ogień – nachmurzył się Lis, rozczarowany moją kolejną porażką. – One i tak są w tobie, w twojej krwi, w zmysłach i oczach. Otwórz drzwi, które je trzymają, i pozwól, żeby cię wypełniły.
Długo nie rozumiałam, co to znaczy „wpuścić w siebie”. Pewnie do tego trzeba było dorosnąć.
Wzbiłam się na spotkanie nieba, wchłaniając jego beztroskę, spokój i obojętność.
Wieczność – to tylko iskra w ciemności. Wieczność minie – nawet sie nie obejrzysz, a noc zostanie. Noc, która widziała pierwszy ze światów i która kiedyś zobaczy ostatni.
Uśmiechnęłam się, wyciągnęłam dłoń, wpatrując się z radością w maleńki płomyk pełgający po skórze. Otóż i ona, iskra w ciemności, tańcująca na niepewnym gruncie, czekająca, aż ten usunie się spod niej.
Usłyszałam szuranie za plecami. Zacisnęłam rękę, gasząc płomyczek, i odwróciłam się.
– Co tam, Kes, nie chce ci się spać?
Skulił się, ciaśniej owijając płaszczem. Noce na tych ziemiach nie są specjalnie ciepłe, to nie morza południowe. W blasku maleńkiego światełka unoszącego się przy twarzy maga jego biała skóra zdawała się świecić. Cały w czerni, z różnobarwnymi oczami, zdawał się w tym świecie o wiele bardziej obcy niż ja. Nie piękny, ale po prostu nie stąd. Mag, krótko mówiąc. Nie na darmo powiadają, że magowie są następnym szczeblem ewolucji człowieka.
– A tak jakoś, wiesz, postanowiłem ci potowarzyszyć.
– Boisz się, że cię zarżnę we śnie? – Podniosłam wyzywająco jedną brew.
– Nie – odparł z zaskakującym spokojem. – Koszmary mi nie dają spać. Dziecko mi się ciągle śni. Syn czy córka? Lina, powiedz… to prawda z tym dzieckiem?
Pokręciłam głową. Rozmowa zbaczała na niewłaściwe tory.
– Kes, ja naprawdę zostawiłam przeszłość. Nie wracam do niej, i tobie radzę robić tak samo. To wszystko jest zbyt skomplikowane. Co do dziecka, nie było go i być nie mogło, ponieważ nie masz ani kropli prawdziwej krwi, a ja nawet w śmiertelnym ciele człowieka byłam Księżniczką feyrów. Równie dobrze można by spodziewać się, że jeżyca zajdzie w ciążę z sokołem.
Uśmiechnął się nadspodziewanie ciepło. Wprawiło mnie to może nie w panikę, ale coś bardzo do niej zbliżonego. Bardzo mi się nie podobał bieg jego myśli. I moich.
– Lina, powiedz… Dlaczego to zrobiłaś?
Jęknęłam. Aha, zmienił taktykę. Nie kijem go, to pałką.
– Dajże sobie spokój z tą historią, przynajmniej na razie. Nie odpowiem. To nie ma znaczenia.
– Ale przecież mnie kochałaś.
– Nie ja – odparłam, otwierając dłoń i zapalając nowy ognik. – Nie jestem twoją Liną. Żyję według innych praw i innych zasad. Wytłumaczę ci to raz na zawsze, żeby nie było nieporozumień, które mogą się skończyć tragicznie, przede wszystkim dla ciebie. Miotasz się, twój stosunek do mnie jest, oględnie mówiąc, niekonsekwentny. Z jednej strony jestem potworem, który wymordował ci rodzinę, a z drugiej towarzyszką zabaw dziecięcych, narzeczoną, ukochaną… Nie jesteś pewien, czy będziesz w stanie podnieść rękę na feyra, który ma twarz najdroższej osoby. Pogubiłeś się, Kes.
– Fakt, nie wiem, co jest grane. Nie wiem, na kogo patrzę, czy naprawdę byłaś tym… czymś. Na logikę rozumiem, że to byłaś ty, ale uwierzyć w to nie jestem w stanie.
– Przestań kombinować, Kes, to byłam ja. Jestem feyrem i nie patrz na mnie jak na postać stworzoną w czasach mojego życia wśród ludzi. Nie-Jestem-Człowiekiem. Mam w nosie śmiertelników, nie traktuję ich jak równych, bo nawet starsze ludy są tylko sługami Książąt.
– Ale ze mną rozmawiasz jak równa z równym.
– Nie do końca. W tej chwili nie rozmawiam z tobą, tylko ze swoim sunner-warrenem. Tymczasowo tak cię traktuję. Nie jesteś mi równy, ale blisko.
– Ja cię nie rozumiem.
– Wiem. I nie próbuj. Po prostu uznaj siebie za szpiega w obozie wroga, a mnie za chwilowego sojusznika. Gdy tylko zrealizuję to, o czym marzysz, i zawieszenie broni przestanie być potrzebne, wyzwij mnie na pojedynek albo uciekaj. Ot i wszystko. Prościej się nie da.
– Ja właśnie w tej sprawie. Powiedziałaś, że szczegóły wytłumaczysz, jak tylko wyruszymy. Na razie nie powiedziałaś absolutnie nic.
– Często bywasz w Akademii?
– Niespecjalnie. Tylko jak się zbiera Rada, raz do roku.
– Rada? – zakrztusiłam się. Czego jeszcze się o nim dowiem? – Jesteś w Radzie Akademii?
– Tak, wybrali mnie trzy lata temu. Doszedłem do poziomu mistrza-nauczyciela.
– Czyli gdyby w Akademii były w niewoli feyry, Książęta, to byś o tym wiedział?
Zamyślił się. Widziałam, że się waha. Z jednej strony działanie przeciwko swoim było ostro wbrew jego naturze, z drugiej jednak – on mi wierzył, przynajmniej w jednej sprawie: że naprawdę chcę pokoju – chcę powstrzymać wojnę.
– Słyszałem, że na dole są jeńcy, ale konkretnie to coś wiedzą tylko magowie rozumu i przewodniczący Rady. Uprzedzając następne pytanie: nie da się zejść na dolne poziomy Akademii. Nawet mnie tam nie przepuszczą.
– Nigdy nie mów nigdy – uśmiechnęłam się. – Jeśli istnieje ktoś, kto ma tam wstęp, można nim zawładnąć.
Kes zesztywniał. Tak, kolego. Żeby stać się bohaterem i uratować świat, najpierw trzeba zdradzić wszystkich i wszystko, wyrzec się wiary i siebie samego. Takie jest nasze życie – życie odmieńców.
– Myślę, że dogadam się z kimś, kto będzie wiedział na pewno, czy tam jest… feyr, którego poszukujemy. Na pewno go pamiętasz: Hele, przyjechał do nas kiedyś latem. Byliśmy wtedy na etapie łowienia ryb, mało się nie utopiłaś. A teraz jest magiem rozumu, i to jednym z silniejszych.
Uśmiechnęłam się mimo woli na wspomnienie rozczochranego rudzielca, niezgrabnego, niewiedzącego co zrobić ze zbyt długimi kończynami, wiecznie potykającego się, znanego pod przezwiskiem „Jonasz”.
Już miałam odpowiedzieć, ale w tym momencie wiatr przyniósł zapach obcych.
Złapałam maga za ramię i stoczyłam się z kamienia, pociągając go za sobą.
– Słyszysz?
Zesztywniał. Czułam, jak po skórze pełznie zaklęcie wykrywające. Na Chaos! Dlaczego nieszczęście nie może przejść bokiem? Jakby wszystko się sprzysięgło, żeby mi nie dać dotrzeć do Wołogrodu, co krok to przeszkoda! Jeszcze te zaręczyny! Jakby coś dawało do zrozumienia: ani kroku dalej!
– Obudź wszystkich! – zasyczał mag głosem rozwścieczonego kota. – Ich tam jest najmarniej dwadzieścia!