Podczołgałam się do pozostałych, wygłaszając w myśli komentarze na temat Chaosu i jego pochodzenia. Chyba nie muszę dodawać, że nie były życzliwe?
Najpierw obudziłam Pożogara. Sczytał moją pamięć i powoli rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając za sobą migocącą wstęgę opadających na kamienie iskier. Poszedł na zwiady – miałam nadzieję, że potwory go nie wyczują.
Reszta towarzystwa obudziła się sama. Widocznie tak samo jak ja wyczuwali niebezpieczeństwo nawet w najgłębszym śnie. Elmir natychmiast złapał łuk i rzucił się do ocalałego jakimś cudem kawałka muru. Akir podniósł się, zawahał się na moment i stanął na czworakach. Transformacja kotołaka to nie jest miły widok, możecie mi wierzyć, ale jako kotek był sympatyczny – ogromny biały tygrys. Tylko nieco zbyt mądre zielone oczy i zupełnie po ludzku wredny wyraz mordy zdradzały, że nie jest zwierzęcego rodu. Kito też wyrywał się do udziału w imprezie, ale gestem kazałam mu zostać na miejscu. Miałam inne rzeczy do roboty niż pilnowanie go.
Upewniwszy się, że moi towarzysze przygotowali naszym gościom godne przyjęcie i w razie potrzeby przyjdą z pomocą, zwróciłam się znowu do Kesa.
– Blisko?
– Będą tu za jakieś pięć minut, jeżeli nic ich nie zatrzyma. Wygląda na to, że idą prosto tutaj, wyczuli nas! Przy czym ja na razie nie jestem pewien, co to jest, albo kto…
– Umarlaki.
Zaczęłam w myśli przeglądać sposoby walki z tworami Chaosu. Babcia, która brała udział w tysiącach wojen, znała ich niemało, ale jak na złość nie mogłam się posłużyć niczym z tego bogatego arsenału – albo nie miałam ingrediencji potrzebnych przy zaklęciu, albo najzwyczajniej brakowało mi mocy.
Kes był wyraźnie wstrząśnięty, usłyszawszy, jacy goście się do nas wybierają. Nie zdziwiło mnie to – magowie nie znali żadnego sposobu walki z tą zarazą. A może by tak się tą wiedzą podzielić, powiedzmy, eee… w ramach wymiany kulturalnej?
– Kes, jak u ciebie z magią Ładu?
Wymowne milczenie. Rozumiem. Zero.
– W takim razie… będę musiała użyć Gwiazdy Żywiołów. Potrzebuję dziesięciu minut, utrzymacie się przez tyle?
– Nie wiem. Na razie tracimy czas.
Skoczyliśmy z powrotem na miejsce noclegu. Pozostali, widocznie rozumiejąc, że sprawy źle stoją, natychmiast pojawili się przy nas. Nawet elf.
– Stańcie dookoła mnie. Szybko. Za trzy minuty tu będą. Nie szarżować, nie dopuszczać za blisko. I przede wszystkim nie dajcie się zranić, bo was żadna siła nie uratuje.
Mówiąc to wszystko, rozgarnęłam przeszkadzające kamienie i zaczęłam kreślić na ziemi koślawą gwiazdę. Zdawało mi się, że słyszę gderanie prababci, że za takie… eee… niechlujstwo nauczyciele by jej wyrwali ręce i nogi, a potem przykleili w porządku losowym i powiedzieli, że przecież to w sumie wszystko jedno.
Teraz runy. Ład, Chaos, Wiatr, Woda, Ziemia, życie i śmierć – na promieniach nieforemnej siedmioramiennej gwiazdy. A pośrodku, na przecięciu linii, runa ognia.
Ktoś westchnął, odrywając mnie na moment od pracy. Tak, wszyscy na stanowiskach, nawet Pożogar wrócił. A prosto na nas walą niezwykłej piękności… Książęta? elfy? bóstwa? anioły? demony?
– Nie odpuszczajcie! Mają w sobie Chaos, mogą przybrać dowolną formę…
Nie patrzyłam, co robią moi wspólnicy. Jeśli mają dość rozumu, to się ockną i nie dopuszczą do siebie tych potworów, a jeśli głupi, to czort z nimi. Kes w każdym razie głupi nie był, a życie pozostałych nie miało dla mnie aż takiego znaczenia. Zostali ostrzeżeni, za resztę nie odpowiadam, duzi są.
Brzęk mieczy. Mają rozum, posłuchali. Ryk i wycie. Na linie, które wykreśliłam na ziemi, lecą jakieś odpadki.
– Nie rzucajcie mi tu flaków, jak czaruję, bo za cholerę nic z tego nie będzie!
Stoję nad runą ognia i rozpaczliwie próbuję zebrać resztki odwagi. Nie działa, widocznie już nie mam co zbierać. Stalowy nóż, który świsnęłam Kesowi, drży mi w ręce. Mam dosyć rozlewania swojej krwi dla czyjegokolwiek ratunku!
Biorę się w garść i otwieram sobie żyły. Jeszcze trochę, a będę mogła nosić tylko ubrania z długimi rękawami. Blizny po ranach zadanych stalowym narzędziem utrzymują się bardzo długo – jeszcze przez rok będę wyglądać jak po próbie samobójczej.
Złota krew cienką strużką cieknie na znak ognia. Powoli. Zbyt powoli.
Złocisty blask kresek i run rozświetla ciemność. Gdzieś tam trwa nierówna walka, ale ja jestem sam na sam ze sobą i żywiołami. Tamta walka mnie nie dotyczy. Moja walka odbędzie się tu i teraz.
Sensem tego zaklęcia jest zjednoczenie mocy, zlanie żywiołów w jedność. Można się z nimi dogadać, można im rozkazywać, ale taka zdolna to ja nie jestem. Będę musiała je zniewolić.
Pierwsze poddało się życie, za nim poszła śmierć. Wiatr, Ład, Woda i Ziemia stawiały opór niewiele dłużej. Pozostał Chaos, najgroźniejsza siła, najbardziej krnąbrna, najbardziej przeciwna mnie i mojej naturze.
No. Teraz. Jeszcze chwila.
Świst zerwanego zaklęcia. Cisza.
Wpojone mi odruchy nie zawiodły. Zdążyłam uchylić się i cios pazurzastej łapy trafił prosto w runę, co prawda niemającą już zamierzonej mocy, ale jednak skropioną moją krwią. Wycie, od którego ciarki biegły po grzbiecie, wycie zapierające dech w piersiach. Wycie nie-żywej istoty, która nie powinna się pojawić w tym świecie.
Pomiot Chaosu rozpłynął się w słupie prawdziwego płomienia.
Może nie było to wielkie zwycięstwo, ale zawsze poprawiło mi humor na tyle, że zaryzykowałam sprawdzenie, co słychać u pozostałych. Moi towarzysze nadal bronili się w kręgu, tylko Pożogar, przybrawszy postać niematerialną, rzucał się między wrogów, odwracając uwagę od pozostałych. Chłopcy słabli, widziałam, jak rzucają w moją stronę błagalne spojrzenia. Zaraza!
– Nie zdążę odprawić rytuału!
Nie wiem, czego w moim głosie było więcej – rezygnacji, strachu czy wściekłości.
Wszystko skończone. Byliśmy za słabi, by się obronić, a na ucieczkę za późno. Moja cholerna pewność siebie! Było rzucać graty i wiać co sil. Graty – rzecz nabyta.
Nie zwracając uwagi na ostrzegawcze krzyki towarzyszy, rzuciłam się w tłum wrogów. Jechał sęk ostrożność. Jak ginąć, to z hukiem.
Pożogar krzyczał coś o prawdziwym płomieniu, ale nie słuchałam. Nie miałam mocy, to nie był mój czas, tym mizernym płomyczkiem, który się we mnie tlił, nawet fajki by się nie dało zapalić. Za dużo mocy wyssały ze mnie poprzednie czary.
Wiele napastnikom nie byłam w stanie zrobić, dla Chaosu srebro jest niegroźne. Jakimś cudem udało mi się unikać ciosów.
– Zwariowałaś! – rugam sama siebie, wstrzymawszy cios w ostatniej chwili, o milimetry od człowieka osłaniającego mi plecy. Kretyn! Jeszcześ tutaj?
– Uciekajcie!
Stanowczo łatwiej walczyć, kiedy nie muszę uważać, co się dzieje za moimi plecami. Chociaż z drugiej strony to szaleństwo, w żadnym innym czasie i miejscu nie odważyłabym się stanąć plecami do niego, a co dopiero polegać na takiej obronie.
– Spadajcie stąd, ja ich trochę przetrzymam!
– Wal się! – ryknął Kes, ścinając wyrosłym z dłoni ostrzem łapę szukającą na oślep ofiary. – Obiecałaś, że będę mógł cię zabić! To tak się dotrzymuje słowa?
Cięłam w kolano jakiegoś Księcia Chaosu, który był na tyle nieostrożny, żeby podejść do mnie zbyt blisko.
– A proszę bardzo, rżnij waść! Masz okazję, minutę w lewo czy w prawo to mi już rybka!
Gdzie reszta? Przez tłum tego ścierwa nic nie widzę! Pożogar znowu plącze się pod nogami zjaw, kotołak broni się przed jakimiś dwoma. Elfa nie widać, lecz słychać świst jego strzał.
– Płomień! Księżniczko, wezwij Płomień!
Znowu cholerny Pożogar. Ja kiedyś tego genialnego doradcę zamorduję.