– Nie dam rady!
Rzuciło się na mnie trzech naraz. Jednego unieszkodliwił Kes, pozostali omal nie dobrali mi się do gardła.
– Przestań myśleć i wezwij!
– Niby jak? Powiedz jak, to proszę, mówisz i masz! Dobre rady to każdy umie dawać!
Odpowiedź przyszła. Z własnej pamięci. Prawidło pojawiło się przed oczami, jak wypisane ognistymi literami. Prawidło: bronić swojego sunner-warrena za wszelką cenę.
Za moimi plecami jest Kes. Jeśli ja zginę, to i on zginie. Jeśli on zginie, świat nie ma po co istnieć.
Czyli muszę uratować nas oboje.
Jakie to proste.
Iskra rosła jak lawina staczająca się po zboczu. Jeszcze chwila – i ogień przestał się mieścić we mnie, ogniste strugi trysnęły mi z oczu, spływały po rękach, serpentyną otaczały Kesa i mnie. Prawdziwy Płomień.
– Tutaj! – Rozpostarłam ręce, tworząc tarczę. Zmory zapomniały o wszelkim kamuflażu, zmieniały się na moich oczach, przeobrażając się w strzępki Chaosu, zmienne, śmiercionośne, nie z tego świata. Z ich widmowych ciał wydobywał się ni to jęk, ni to ryk. – Wszyscy do mnie!
Posłuchali, przebili się przez pomieszane szyki zmor, dopchali się do bezpiecznego miejsca. Dobrze, że ta zaraza na razie nie zainteresowała się końmi.
Uwolniwszy strugi ognia, osunęłam się na kolana, pociągając za sobą nic nierozumiejącego Kesa. Wpiłam mu się w rękę, zmuszając go do puszczenia miecza.
– Po prostu mi uwierz. Powierz mi swoje życie. Poproś mnie o obronę – szeptałam drżącym głosem, sił ubywało, a nie miałam skąd ich czerpać. – Poproś, a z twojego powodu będę w stanie przenosić góry, zniszczyć wszystko i wszystkich…
Złapałam go za włosy. Jazda, Kes, no, choć na chwilę uwierz w to, że tu i teraz nie jesteśmy wrogami, że dla ciebie zrobię wszystko…
– Li… na…
Zamknął oczy, próbując znaleźć w swoim sercu choć kroplę nadziei, wykrzesać choć trochę wiary. Nie działało, cholera jasna! Co to za porządek, żeby nasze życie zależało teraz od niepewnego siebie maga, zagubionego w sobie ludzika?
– Księżniczko! – zawył Pożogar. On też czuł, jak ogień topnieje, jak moc się rozpływa.
…Lissi… Ty też gdzieś tam jesteś, Chaos cię pożarł, teraz jesteś jednym z tych potworów…
Gniew. Też dobrze. Też się teraz może przydać. Grunt to odpowiednio go ukierunkować! Grunt to porozumieć się z odpowiednim dla siebie żywiołem…
– Lissi zginął, bo ja zawiodłam, jesteś mi winna jego życie… Jesteś! Mi! Winna! Zabiłaś! Go! Podporządkuj mi się natychmiast, a wybaczę ci to, wybaczę jego śmierć!
Nie zauważyłam nawet, że krzyczę, a Kes rzuca się w moich rękach, próbując się wyrwać. Sama nie wiedziałam, kiedy zdążyłam wysunąć pazury. I tak dobrze, że mu się wpiłam we włosy, a nie na przykład w ramiona, bo bym sama dokończyła to, czego nie zdążyły załatwić koszmary.
– W swoim imieniu otwieram wam drogę, przybądźcie do mnie, tej, która wiedzie was drogą chwały!
Ognisty pierścień otoczył nas. Jeszcze trochę! No…! Ognista brama otwierała się, niechętnie, ze zgrzytem, ale…
Dziewięć ognistych postaci ruszyło naprzeciwko zjaw. Ogniste dzidy, miecze i łuki, ogniste dusze, które bronią tego świata. Zginęli, broniąc go, i żyją w płomieniu walki, który ich pochłonął. Po tamtej stronie walczą dalej, nie znają spoczynku ani pokoju. Czasem żałuję, że nie mam duszy – też bym tak chciała.
– Zniszczyć!
Płomień. Ryk zjaw. A potem cisza.
Z trudem wciągnęłam pazury, puszczając maga, który patrzył na mnie przerażonymi, nierozumiejącymi oczami. Tam na arenie był zbyt zły, by się w pełni zorientować, co ja nawyrabiałam. Teraz poczuł na własnej skórze nikły cień tego, co potrafię.
Ogień zgasł, płomieniści wojownicy rozpłynęli się w ciemności. Tylko jeden podszedł do mnie i przyklęknął.
– Dług spłacony, która wiedziesz nas przez światy. Dług całkowicie wyrównany – powiedział i rozsypał się w iskry.
Przełknęłam ślinę, sama jeszcze nie wierząc, że wszystko skończone. Że się udało. Że żywioł po latach uznał za stosowne okazać wdzięczność.
– Co to było?
Roześmiałam się. Nie mam co robić, tylko wygłaszać referat o tym, co mogę, czego nie mogę i dlaczego mianowicie nie wezwałam tych wojowników od razu. Lepiej poleżę sobie, nie myśląc o niczym, na dzisiaj mam dosyć rozmów!
Obudziłam się z bólem głowy i skurczami rozregulowanego żołądka, chwiejąc się w siodle. W pierwszej chwili nie wiedziałam, gdzie się znajduję, potem doszłam do wniosku, że jadę do domu po kolejnej pijatyce.
– Zaraz, a kto ty… – Namacałam ręce utrzymujące mnie w siodle. – Słuchaj, jeśli ci wczoraj coś obiecałam, to to nie byłam ja, tylko moja siostra bliźniaczka…
Śmiech. Podejrzanie znajomy, zbyt wredny. Kes…
Jęknęłam, przypomniawszy sobie, jakich rozrywek zażywałam w nocy i w jakim towarzystwie.
– Jak tam, obudziła się wasza wysokość? No, jak się czujesz? Nie mdli? Rzygać ci się nie chce? We łbie się nie kręci?
Gdyby w tym głosie był choć ślad troski, to może bym i uwierzyła, że jest szczerze zaniepokojony.
– Daj sobie spokój, przesiądę się na Pegaza.
– Gdzie się chcesz przesiadać, siedźże, obiecuję dziś nie próbować cię zabić, w nocy na to zarobiłaś.
– Rozumiem. Teraz będziemy się liczyć precyzyjnie. Ja cię ratuję, ty mi przesuwasz termin. Przewidujesz jakieś zniżki?
– Daruj sobie. Lepiej powiedz, coś ty wczoraj robiła?
– Nie co, tylko jak! – Poprawiłam się w siodle, usadawiając się wygodniej. W biodro wbiła mi się rękojeść jednego z kindżałów Kesa. Cholera! Wzdrygnęłam się. Jak mogłam zapomnieć, że ten świr jest cały obwieszony stalą, starczyłoby, żeby ze mnie zrobić gustownego martwego jeżyka.
– Kes, weź ten nóż! Trzymaj to ścierwo z dala ode mnie!
Podejrzanie długo milczał.
– To nie był nóż – powiedział wreszcie. – Mogłabyś ostrożniej traktować mój… moje niektóre części ciała?
Pożółkłam. Trudno, żebym czerwieniała, mając złotą krew.
Dalej jechaliśmy w milczeniu. Cieszyłam się, że ten drobny incydent kazał Kesowi zapomnieć o naszej rozmowie. Akir i Elmir jechali obok nas, z rzadka przerzucając się nic nieznaczącymi zdaniami. Nie narzucali mi się z pytaniami – wiedzieli, co to znaczy: Księżniczka po upojeniu mocą. Kes nie wiedział. Pożogar trzymał się na uboczu i nie przyszło mu do głowy go uprzedzić.
– Dobra, teraz powiedz, co się stało. Próbowałaś kreślić gwiazdę, widziałem, że ją uaktywniłaś. Co było potem i o jakim długu mówił ten… ktoś?
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
– Pewnie, że chcę. Jak by nie było, w tej podróży jesteśmy po jednej stronie. Co potem będzie, to będzie, a sama mówiłaś, że jestem dla ciebie czymś w rodzaju doradcy.
Tego już było za wiele!
– Pomijając wszystko inne, konkretnie dzięki tobie wczoraj o koński paznokieć by nas wyrżnęli! Prosiłam cię o wiarę, o szczyptę zaufania! Potrzebowałam mocy, a do mojego czasu jeszcze daleko. Teraz to ja jestem w stanie wykonać parę sztuczek, ale nie coś poważnego. Na przyszłość jak o coś proszę, to zrób to bez wahania… chyba że chcesz nas wszystkich wykończyć!
Łapał powietrze jak ryba wyjęta z wody, próbując coś powiedzieć. Sprężył się jak dzikie zwierzę przed skokiem – czułam, jak jego mięśnie poruszają się pod ubraniem. Znowu nie posłuchałam głosu rozsądku i niepotrzebnie naruszyłam kruche niepisane zawieszenie broni.
– Akir, Elmir! Krótki postój.
Nie zwracając uwagi na maga, zatrzymałam Deresza i wyrwałam się z przytrzymujących mnie ramion. Pół zeskoczywszy, pół spadłszy na ziemię, pojęłam, że przeceniłam swoje możliwości. Ledwo się trzymałam na nogach. Dobrze chociaż, że Pegaz, mądry konik, nadstawił bok i pomógł mi zachować resztki twarzy.