– Dziadku, ci ludzie uratowali mnie przed kolejnym prezentem od Arriego.
– O…? – Starzec wsparł się ciężko na lasce. Lasce? Posochu [16]! Czy jest tu jakaś mysia dziura, żebym się mogła w nią schować? – A tym razem ilu ich było?
– Trzech.
– Rozumiem. Będę musiał pogadać z tym łobuzem, tak mu dam do wiwatu, że zapomni, jak się nazywa! A ty, młodzieńcze… jak się, mówiłeś, nazywasz? – zwrócił się do Kesa, wpatrując się w niego czarnymi oczami, dziwnie bystrymi jak na jego wiek.
– Kessar Wiatr, mistrzu, sześć lat stażu. Obecnie przedstawiciel wiatromistrzów w Radzie.
– Aha… A, tak… Istotnie. A tak się dziwiłem, czemuś tak zbladł. Z tego, co pamiętam, zawsze byłeś na bakier z moim żywiołem? Tak, tak, teraz pamiętam. Najgorszy uczeń, odkąd zacząłem wykładać. W życiu nie miałem tak mało zdolnego ucznia. A któż to z tobą podróżuje? – Obrzucił wzrokiem naszą ekipę i głośno wciągnął powietrze.
– To są Rey, Akir, Kito i Mirr – przedstawiła nas Anni, której rozmowny kotołak zdążył już podać nasze imiona. Dobrze, że choć domyślił się, by zmienić tradycyjne imię elfów.
Starzec przyglądał nam się podejrzliwie, i z jakiegoś powodu – jak zwykle – to ja zwróciłam jego uwagę.
– Coś mi tu nieludziami zalatuje… – rzucił z obrzydzeniem gdzieś między Kessa a Anni.
– Rano nadzialiśmy się na śnieżne koty, nie wiem skąd się tu wzięły – wyjaśnił pospiesznie Kes. – No i został… zapaszek…
Spojrzał na mnie wymownie. No co? Ja? Kąpałam się przedwczoraj w jeziorze!
– Panna, a ty aby nie elfka jesteś? Bo oczka masz jakieś takie podejrzane…
– W lustro byś spojrzał, dziadu – mruknęłam pod nosem.
– Hę?
– Mówię, że kwarteronka – odpowiedziałam już głośniej. – Ale szpiegować nie mam powodu, w życiu nie widziałam na oczy swoich elfich krewnych.
– No, jeśli kwarteronka… – Pokiwał głową dziadyga, widocznie nie do końca przekonany. – A reszta sami ludzie?
Pokiwaliśmy głowami z takim zapałem, że nie wiem, jak innym, ale mnie się w mojej zakręciło.
– No cóż, w takim razie najmocniej przepraszam. Dziś urządzimy małą uroczystość na cześć wybawców mojej wnuczki.
Mistrz odwrócił się i ruszył wydawać polecenia. Już wdrapawszy się na wysoki ganek, odwrócił się.
– Tak przy okazji, mistrzu Wiatr, gratuluje. Od naszego ostatniego spotkania sporo osiągnęliście. Gdybym nie znał waszego profilu żywiołowego, myślałbym, że jesteście moim kolegą…
Kes zakrztusił się. Ja ukryłam twarz w dłoniach i jęknęłam.
Okazało się, że pokojów gościnnych nie starczy dla wszystkich. Ściśle biorąc, zostały tylko dwa wolne. W związku ze wzmocnieniem garnizonu, zamek trzeszczał w szwach. Anni, nie namyślając się długo, spytała otwartym tekstem, czy zgodziłabym się dzielić łoże z kimś ze swoich towarzyszy. Oczywiście rozumie, że niezamężnej dziewczynie nie wypada…
– A kto ci powiedział, że jestem panną? – zdziwiłam się szczerze. – Przecież mam obrączkę.
Dotarło do mnie, co powiedziałam, i zmełłam przekleństwo w zębach. No oczywiście, obrączka nie na tym palcu, sama nie zauważyłam, kiedy ją przełożyłam. Co to mogło znaczyć?
– Nie zwracaj uwagi, myłam się i w pośpiechu założyłam nie na ten palec – skłamałam na poczekaniu.
– A który to twój mąż? Akir?
– Nie – roześmiałam się. Nawet nie siliła się ukrywać zdenerwowania. – Akir jest moim, jak by to powiedzieć, czymś w rodzaju ochroniarza. Mąż jest daleko, uciekłam od niego. Idę do Wologrodu, żeby się rozwieść.
– Oj tak, tak… Bardzo ją bił, zamykał w zimnej piwnicy…! – przyłączył się do rozmowy Kes. Nawet nie słyszałam, jak się do nas podkradł. Gdyby to słyszał mój elf… – To gdzie zanieść rzeczy, pani?
– Ano nie wyszło z mężem, stary był i tłusty jak wieprz! – potwierdziłam, w myślach prosząc o wybaczenie ten chodzący ideał i marzenie każdej szanującej się dziewczyny, jakim był Elgor. – To zwiałam z wędrownym łowcą, dużo bardziej mi się podobał. Urzekła mnie jego młodość i uroda, namówił mnie, żebym z nim poszła. Mój jedyny…! – Z błogim uśmiechem rzuciłam się na szyję Kesowi, który upuścił sakwy i nawet nie próbował się bronić. Nasi towarzysze, który nadeszli akurat w odpowiednim momencie, by ujrzeć tę scenę, zatykali sobie usta, rozpaczliwie starając się nie ryknąć śmiechem.
– Ty to masz dobrze… – westchnęła Anni rozmarzonym głosem. – Żeby to mnie się tak trafiło…
– O, też masz złego i tłustego męża? – zainteresowałam się naiwnie. – Jak chcesz zostać wdową, to tylko powiedz, Akir ci to bardzo chętnie załatwi, widzisz, jak mu się oczy świecą?
– Nie, nie…! – opamiętała się nasza gospodyni. – Męża nie mam. Mam za to dług, a to jest sto razy gorsze. Żeby to mnie ktoś porwał… chociaż na tydzień…
Wymieniłam spojrzenia z Akirem. Jeszcze wisząc Kesowi na szyi, odwróciłam się do Anni.
– Z noclegiem sprawa załatwiona, ja śpię z Kesem. Prowadź… marzenie porywanych.
– Rozumiem, rozumiem, że chcecie wreszcie móc się spokojnie kochać.
Co z niej za wojowniczka? Z taką romantyczną wizją życia?
– No… – wykrztusił mag. – No po prostu nie możemy już się doczekać…
Mina, z jaką wygłosił to zdanie, nie budziła cienia wątpliwości co do jego zamiarów. Udusi mnie nie w porywie zazdrości, tylko tak zwyczajnie, z rozmysłem i z zimną krwią.
Gdy tylko zostaliśmy sami, Kes rzucił bagaż na podłogę i w moją stronę poleciało powietrzne ostrze. Uskoczyłam w bok, atak chybił celu. Zaklęcie trafiło w ścianę, która od razu pokryła się rysami. No, tak… Znaczy, żarty się skończyły. Co ja takiego powiedziałam?
Następne zaklęcie trafiło już na srebrną klingę. Spłynęło po niej i posypało się na podłogę w charakterze nieszkodliwych zimnych iskierek. Wyszczerzywszy zęby jak wilk, skoczyłam na maga, ale nie zauważyłam podłego ciosu w plecy i poleciałam wprost na ogromne łóżko, ryjąc twarzą w poduszkach. Dobrze, że osłabiły uderzenie – mag nie szczędził sił, rzucając to zaklęcie. Gdybym była zwykłym człowiekiem, a nie Księżniczką, połamałby mi kości. Chciałam się zerwać, ale zdążyłam tylko przewrócić się na wznak. Kes przywalił mnie całym ciężarem, jedną ręką trzymając sztylet, a drugą przytrzymując mi ręce za nadgarstki za głową. Bardzo stosowna poza, zarówno dla niecierpliwego kochanka, jak dla zabójcy. Dobrze, że Anni, której w końcu znudziło się stukanie, wybrała pierwszą interpretację. Jeszcze lepiej, że mag zdążył schować nóż pode mną. I że nie zdążyła usłyszeć słów: „no dalej, zabij mnie, łapsie!”.
– Co tam?! – ryknęliśmy podejrzanie zgodnie.
– Eee… kolacja na stole. Ale jeśli nie chcecie… – zacięła się.
– Chcemy.
– Jesteśmy zajęci – odezwał się w tej samej chwili Kes.
– Zaraz schodzimy – dodał, zorientowawszy się w sytuacji. – Za pięć minut. Jeszcze mamy coś do załatwienia.
Anni znikła za drzwiami. W pokoju zaległo niezręczne milczenie.
– No i co teraz? Powiedziałeś, że za pięć minut. Zdecyduj się, na czym ci bardziej zależy, chcesz się najeść czy mnie zabić?
– Zabić cię zawsze zdążę – zauważył. Stoczył się ze mnie i rozwalił wygodnie obok, bawiąc się sztyletem. – A na kolację lepiej się nie spóźniać.
Odwróciłam głowę, żeby widzieć jego profil. Gdzieś w głębi duszy zakiełkowało wredne poczucie urazy. Ostatecznie jestem młoda, ładna, a ten tutaj nie ma innego pomysłu na spędzenie wolnego czasu ze mną, niż bójka.