Выбрать главу
* * *

– Czas wracać. Już się rozwidnia, trzeba wyjechać, zanim wzejdzie słońce.

Ruszyłam znajomą już drogą. Pozostali poszli za mną. Ściśle biorąc szli wszyscy prócz Anni, ta bowiem biegła w podskokach, w biegu zarzucając moich towarzyszy pytaniami.

„Naszych”, poprawiłam się. Już naszych, nie tylko moich.

Ku ogólnemu zdziwieniu i żalowi mistrz czekał na nas zaraz za bramą twierdzy. Anni jęła paplać coś o zabitym zwierzołaku, a opisała całą tę historię tak, że nawet Wielki Mag się rumienił. No cóż, będzie teraz miał kto nas uwiecznić w kronikach. Za, powiedzmy, pięćset lat będziemy legendami. Mag legendą martwą, a pozostali, jak dobrze pójdzie, żywymi i zdolnymi jeszcze potwierdzić słowa czynami. Postanowione, mianuję Anni kronikarzem oddziału. Taka sobie banalna w gruncie rzeczy potyczka, a jak ona to opisała! A co to będzie po szturmie na Akademię?

– Znaczy, ubili? A jednak trafniem się domyślał. – Mag w zadumie skubał siwą brodę. – No cóż, trzeba zrobić małe święto, by taki obrót rzeczy uczcić.

– Nie trzeba, dziadziu. My zaraz jedziemy.

– Dlaczegóż to zaraz? I kto to jesteście „wy”?!

* * *

W ciągu następnych dziesięciu minut Anni przekonała starego grzyba, że jej obowiązkiem jest wyruszyć z nami, obiecując przy tym, że po drodze rozprawi się z braciszkiem. To ostatnie oświadczenie mistrz przyjął okrzykiem zadowolenia – widocznie już dawno wyzbył się złudzeń na temat swojego wnuka.

– Zatem, panna, jeśli tak się rzeczy mają, tedy jedź. Jeno wszelka odpowiedzialność za twe bezpieczeństwo spadnie na barki… – potoczył po nas przeszywającym wzrokiem – mego… umiłowanego… ucznia. Jeśliby z twej głowy włos jeden spadł, jego i śmierć nie zratuje, bo i z tamtego świata go dostanę, nie darmom nekromancję studiował.

Kes jęknął. Wcale się nie dziwię, takich słów nie rzuca się na wiatr. I, jak zwykle, za kłopoty naszego maga odpowiadała jedna narwana feyrzyca. Mam wymienić imię, czy sami macie jakiś pomysł?

* * *

Wyruszyliśmy już w dwie godziny później. Dziadek, gdy ostatecznie dowiedział się, dokąd się wybieramy, zatarł kościste łapki i obarczył wnuczkę litanią poleceń oraz stertą listów. Sam mistrz magii został w twierdzy jako jej zastępca, oświadczając, że dopóki kretyni mają wakacje, to i jemu przyda się odpoczynek. Anni zareagowała na to wszystko zupełnie bez entuzjazmu – nie uśmiechało się jej włóczyć po całym Wołogrodzie w poszukiwaniu dziadkowych znajomych – ja natomiast byłam takim obrotem spraw zachwycona. Tym prostym sposobem dziewczyna miała konkretny i rzeczywisty powód, żeby wejść wraz z Kesem do Akademii. Nie, żebym w tej sprawie nie miała do maga zaufania, cóż znowu! – ale ostrożni żyją dłużej.

Klacz Anni, jak się okazało, pasowała do naszych koni. Nie wytrzymywała porównania z Pegazem czy elfickim rumakiem, ale nie była gorsza od Deresza. U boku Anni pyszniła się cienka szabla o idealnym kształcie, jakich zazwyczaj używano na stepach. Spakowała się oszczędnie, bez wahań i nie zabierając rzeczy zbędnych – widać było, że to nie jej pierwsza podróż. Coraz bardziej mi się ta dziewczyna podobała.

Starzec pomachał nam na pożegnanie i nie ociągając się, pojechaliśmy w kierunku Wołogrodu, tam, gdzie wedle Anni leżała najbliższa wioska. Uchwaliliśmy, że będziemy podróżować od wsi do wsi. Nocowania na wolnym powietrzu mieliśmy chwilowo dosyć, a parę dni w tę czy w tamtą stronę nie robiło nam różnicy, jeszcze mieliśmy czas.

Jakoś tak wyszło, że Akir w sumie nic dziewczynie nie wytłumaczył, więc podjechała i zasypała mnie gradem pytań. Dlaczego mnie, a nie kotołaka? Akir na wszelki wypadek przemienił się i ruszył na zwiady. Na mój gust po prostu język mu zesztywniał od gadania. Zreferowałam jej najistotniejszą część historii – owszem, wiele spraw przemilczałam. Na przykład nie widziałam powodu, żeby opowiadać pannie o moich układach z Kesem. O tym, że jeśli będzie trzeba, rozbierzemy Akademię na czynniki pierwsze. O tym, jak zaczęła się wojna. O całej mojej przeszłości…

– Słuchaj, a to prawda, że Mirr jest elfem?

– Prawda.

– To jakim cudem ma czarne włosy?

– Ktoś z jego przodków zostawił taką ozdobę. Dokładnie to ci nie powiem, zdaje się, że gdzieś mu się plątały po rodowodzie drowy, nocne elfy. Wymarli bardzo dawno, parę światów temu, ale w dalszym ciągu czasem się wśród potomków odzywa ich krew. Tak przy okazji, jak jesteśmy sami, możesz mu mówić Elmir.

– A ty? Faktycznie jesteś feyriną? A twój pies?

– Pożogar jest Przewodnik Jesiennej Sfory, z tego gatunku, który wy nazywacie właśnie widmami. Ja jestem Księżniczką. Uprzedzając ewentualne pytanie: w tej chwili na ziemiach śmiertelnych są tylko dwa mówiące feyry, względnie nieszkodliwe. Jeśli niższe nas zaatakują, koś je równo z trawą.

– A Kes jest człowiekiem?

– On tak. Jedynym w tym towarzystwie, nie licząc ciebie. To mój… eee… stary znajomy. – Obejrzałam się. Mag jechał dostatecznie daleko. – Słuchaj, mam prośbę. Tak się złożyło, że Kes tu jest, ale my nie mamy do siebie zaufania. Nie proszę, żebyś stawała po czyjejś stronie, ale próbuj być bezstronna…

Zamyśliła się, po czym z poważną miną skinęła głową.

– No właśnie widziałam, że jest jakiś spięty, zwłaszcza jak jest blisko ciebie. Coś między wami nie tak?

– Wszystko nie tak.

– Ale wtedy w zamku wy… I mówiłaś, że mąż…

– Wymyśliłam na poczekaniu. Jestem niezamężna. Ściślej: jeszcze niezamężna.

– A za kogo chcesz wyjść?

– Jestem zaręczona z bratem Elmira.

– Ja cię…! Z elfem?

– Władcą elfów. Pisane mu z urzędu, żeby się ze mną ożenił, bo jestem kimś w rodzaju ich protektorki.

– O, to ty niezła szycha jesteś!

– No, nie przesadzajmy, na razie jestem za młoda, ale moc mam jedną z ważniejszych w Jesiennym Rodzie.

– A jaką ty masz moc? Jesteś panią ognia?

– Niezupełnie. Raczej przewodnikiem między światami. Podlegają mi dusze wojowników.

Nagle posmutniała.

– Rozumiem. Teraz rozumiem, dlaczego nie chcieliście mnie wziąć ze sobą. Ty sama dasz radę całej armii, a tu jeszcze jest elf, czarodziej i zwierzołak…

– Nie łam się – uśmiechnęłam się do niej zachęcająco. – Mamy tylu wrogów, że i dla ciebie wystarczy. A tak przy okazji, pamiętaj, że nie należy wyciągać stali przy nieludziach, nie lubimy tego metalu.

– Dlaczego?

Zaryczałam, do końca wypuszczając powietrze. Klacz Anni rzuciła się w bok. Dziewczyna jednak patrzyła na mnie bez śladu strachu. W jej oczach malował się niekłamany zachwyt.

– Akir! – zawołałam do kotołaka, który pojawił się jak na zamówienie. Zatrzymaliśmy się, czekając, aż złapie zawiniątko z ubraniem, schowa się w krzaki, przemieni się i wróci. – Akir, do cholery, prosiłam, żebyś jej wszystko wytłumaczył! Po kiego grzyba gdzieś łazisz? Boisz się, że w krzakach czyhają na nas zabójcze zające? Mamy czarodzieja w drużynie, jeżeli w promieniu pół godziny drogi pojawi się jakaś rozumna forma życia, to on powie, a już feyra to ja sama wyczuję o godzinę drogi!

Zwierzołak wskoczył na prychającego jednorożca i podjechał do Anni. Zostawiwszy ich samych, wysforowałam się naprzód. Dosyć miałam rozmów. Przez cztery lata włóczęgi odzwyczaiłam się od zażyłych kontaktów, nawet myśliwi trzymali się na dystans. Potrzebowałam samotności, niechby i pozornej.