Zatrzymaliśmy się w niewielkiej wiosce w karczmie „Przy Moście”. Nazwa była o tyle ciekawa, że w okolicy nie było ani rzek, ani nawet potoków.
Izb gościnnych było na szczęście dosyć dla wszystkich, ale z oszczędności położyliśmy się po dwie osoby. Kito znowu przybrał ludzką postać.
Po kolacji zostawiłam podochocone towarzystwo, a sama poszłam do bokówki. Ostatnie dni mocno mnie zmęczyły, chociaż nie dawałam tego po sobie poznać. Miałam ochotę przespać się tak ze dwa miesiące. Czemu nie jestem niedźwiedzicą?
Gdy tylko zamknęłam oczy, zapadłam w ciemność bez dna. Nigdy nie miałam kolorowych snów… aż do tej nocy.
Siedziałam na brzegu jeziora w lesie. Była późna jesień, ale w swojej szkarłatnej sukni, oficjalnym stroju Rey-line, nie czułam zimna. Nie to mnie dziwiło – mamy zupełnie inne optimum termiczne niż ludzie, mogę zimą chodzić nago i też nie zamarznę – lecz to, że szarowłosa dziewczyna po drugiej stronie była mi jakoś niejasno znajoma. Od jej zimnego, taksującego spojrzenia mrówki przebiegły mi po skórze, lekko zesztywniałam. To było złe spojrzenie, niebezpieczne…
– A więc jednak przeżyłaś, powiem więcej, próbowałaś się wtrącić. – Pokręciła głową, jakby sama nie wierzyła w to, co mówi. – Zadziwiasz mnie, przeklęte dziecię.
– Kim jesteś? – wykrztusiłam.
– Nieważne, kim ja jestem, ważne, że ty jesteś dzieckiem, które przeklęłam. Jesteś jego sensem istnienia, jesteś jego ośrodkiem świata. I dlatego musisz zginąć.
Zamrugałam. Co tu się dzieje, niech mnie Chaos porwie? Co to za obłąkana wiedźma?
Wstała. Dopiero teraz zrozumiałam, że mam przed sobą jedną z wyższych feyrów, Księżniczkę. Co do rodziny, to nie byłam jej pewna, ale sądząc z wyglądu, zapewne była moją krewną.
– Spójrz, przeklęte dziecię. – Rozpostarła ręce i po iluzji jeziora przebiegła srebrna fala. Krajobraz zmienił się. Stałyśmy na otwartym polu. Na pobojowisku usłanym trupami ludzi i feyrów, drzewcami sztandarów, zniszczoną bronią. – Spójrz, co stanie się z tym światem, gdy tylko spełni się moje życzenie.
Chciałam rzucić się na nią, bić, zabić, unicestwić śmiejącą się zjawę, ale pazury przeszły przez bezcielesną postać na wylot, nie czyniąc jej najmniejszej szkody. Rechotała, a ja czułam, jak w moim wnętrzu rozpala się płomień. Nie mogąc znieść tego szyderczego śmiechu, posłałam w jej stronę strumień ognia…
…i obudziłam się.
Ciężko dysząc, usiadłam na łóżku. Na sąsiednim posłaniu, cicho pochrapując, spała Anni. Wierny Pożogar, śpiący obok na podłodze, uniósł łeb, czując, że z panią coś nie tak.
– Masz koszmary? – spytał domyślnie.
– W sumie nie. – Pokręciłam głową. Lepki pot spływał mi po plecach. – To znaczy, właściwie tak, ale ten sen był… zbyt realistyczny.
– A co ci się śniło? – spytał, nadstawiając ucha.
– Nie co, tylko kto. Jakaś Księżniczka. Wygląda na to, że jesienna, ale ja jej nie znam, a jestem w stanie wyliczyć po kolei członków całego naszego klanu. Powiedziała, że jestem dzieckiem, które przeklęła.
Pożogar zerwał się nagle.
– Co? – szczeknął. – Powtórz!
Posłusznie powtórzyłam. Pies westchnął ciężko jak człowiek i znowu opadł na podłogę.
– Prawie siwa, oczy przezroczyste, cera ziemista, ubrana w powłóczyste buroniebieskie szaty. Zgadza się?
– Dokładnie. A skąd…
– Piekło i Chaos…!
– Kto to był?
– En-ne Dennar.
– Łza Deszczu?
– Owszem. Kiedyś… poróżniła się z Łowcem i przeklęła jego ród, a potem przepadła. Uważano, że dobrowolnie odeszła w Chaos.
– Co do Chaosu, to nie wiem, ale jej plany dotyczą ziem śmiertelnych. Powiedziała, że chce zniszczyć i ludzi, i feyry.
– Niech mnie Chaos porwie!
– To co robimy? – Spojrzałam na Anni. – Powiemy im?
– Po co? – odparł Pożogar, kładąc pysk na łapach. – W sumie nic nie wiemy, nie mamy żadnych dowodów. To są wszystko moje niczym niepoparte domysły. Nie wiem, jaką rolę w tej całej historii gra En-ne Dennar. Wojnę rozpętał Łowiec, przekleństwo dotyczyło życia konkretnych osób, o żadnym niszczeniu świata w nim nie było mowy.
– Pięknie, pięknie…
Położyłam się z powrotem. Zachciało mi się spać, a z drugiej strony bałam się nowego spotkania z widziadłem.
– Czyli zostajemy przy pierwotnym planie, a z tą niedobitą zarazą rozprawimy się, jak będzie okazja.
– Ej, Neka, widzisz ją?
– Widzę, Bran. Jest dwa tygodnie drogi od Wołogrodu, w Mostowce. Nie jest sama, mieliśmy rację, starsi nie czekają bezczynnie.
– A mag? Co z magiem? – Wittor przysunął się do pogrążonego w transie Neki. – Jeszcze jej nie dogonił?
Brwi widzącego uniosły się.
– Dogonił, dogonił. Jest w sąsiedniej izbie, jadą razem.
Bran, który cały czas cicho przygrywał na gitarze, sfałszował, wstrząśnięty tą wiadomością.
– Niemożliwe! On jej tak nienawidzi, że dałby się sam zabić, byle mógł ją zabrać ze sobą!
– Widocznie była w stanie dać mu coś, co dla niego jest więcej warte niż jego głowa. – Neka otworzył oczy i potrząsnął głową, zrzucając gęste zaklęcie wizji.
– Wszystko możliwe. To co robimy? Mówiłeś, że wtedy nie był czas, żeby jej mówić, ale teraz?
– Poczekamy na nią w Wołogrodzie i tam się jej przedstawimy.
– Myślisz, że nam uwierzy?
– Nam to nie, ale…
– Rozumiem.
– Nic nie rozumiesz, ciołku! – Neka żartobliwie pacnął chłopca po karku. – A to mnie pokarało uczniem! Żebym to wiedział, w życiu bym cię nie przyjął na swój kurs! Taki z ciebie mag rozumu, jak ze mnie ognia, a z Brana wody!
– Super. Za to dobrze strzelam i umiem rozmawiać ze zwierzętami.
– Ze zwierzętami umie rozmawiać – burknął już spokojniej Neka. – Wielkie mecyje…
Rozdział VI
1 – 8 LIPCA
Wjechaliśmy do Mrocznego Lasu trzy dni po opuszczeniu Mostowki. Omijanie go oznaczałoby nadłożenie drogi o tydzień, a na to nie mogliśmy sobie pozwolić. Choć mieliśmy wielką ochotę.
W Mrocznym Lesie znajdowały się drugie Wrota prowadzące do ziem nieśmiertelnych. Co prawda otworzyć je mogli tylko Książęta i tylko z tamtej strony, ale wcale nam z tą świadomością nie było lżej. W ciągu wojny moi pobratymcy zasiedlili las niższymi. I to jakimi! Prządki były jednym z najstraszniejszych zjawisk, jakie zrodził Chaos, mocą niemal równe nam, Książętom, a pod pewnymi względami nawet nas przewyższały. Nawet ja nie miałam ochoty na kontakt z nimi. Te dziewice-pająki, niepoczuwające się do żadnej z rodzin, niezawodnie zaatakowałyby nawet Łowca – wszak swoją własną panią, Tkaczkę Losów, zaledwie tolerowały. Prawdopodobnie wyrzucono je na ziemie śmiertelnych właśnie z powodu ich niesubordynacji. Nawet jako rozumne stanowiły swoistą opozycję, a teraz…
Stop. Przecież one są potężniejsze od wielu wyższych. Jeśli Książęta byli w stanie uchronić się przed działaniem Rogu, to czy możliwe, żeby Prządki…
W tym przypadku jak najbardziej jestem w stanie znaleźć tu jakieś wsparcie. Żeby to prawdziwe żywioły! Oczywiście, że lasu nie opuszczą, a jest ich za mało, żeby mogły odegrać istotną rolę w wojnie, ale co do informacji… Prządki były jedynymi istotami w tym świecie zdolnymi widzieć losy, a czasem nawet przy nich majstrować. Były czymś w rodzaju podręcznych Tkaczki, która z przędzionych przez nie nici splatała tkaninę świata.