– Kito, zostajesz tutaj. Pożogar, to samo. Pilnujcie rzeczy i koni. Jeśli ktoś zaatakuje i poczujecie, że nie dacie rady – nie strugajcie bohaterów, wiejcie. Gdybyśmy nie wrócili do wieczora, uciekajcie i czekajcie na nas na skraju lasu trzy dni.
– Księżniczko, może nie powinniście się…
– Pożogar! Jeszcze słowo, a będę zła. Gdybyśmy nie wrócili po trzech dniach, idź z Kito do Wołogrodu. A, właśnie, Anni, może lepiej, żebyś też została? Nie mogę ci kazać, ale miałabym prośbę…
Jak było do przewidzenia, prośba została załatwiona odmownie.
– Daleko jeszcze, Akir?
Kotołak biegł przodem, ślad elfa złapał od razu i teraz powoli, ale nieustannie zbliżaliśmy się do swego towarzysza.
– Już blisko – odparł, węsząc pracowicie. – Nie jest sam, czuję zapach feyrów. Dziwny zapach, jeszcze takiego nie czułem. Jakby… pająki…
– Prawidłowo. – Skinęłam głową. – Trafiłam. Elmir jest u Prządek, przy czym szedł na własnych nogach. A to może znaczyć tylko jedno: porywacze są istotami rozumnymi, inaczej zaatakowaliby nas, a nie uprowadzili tylko elfa.
Urwałam. Pozostali patrzyli na mnie, nie rozumiejąc.
– Musimy tam przyjść w pełnym uzbrojeniu. Prządki najbardziej szanują siłę i władzę. Jeśli udowodnimy im, że jesteśmy silniejsi, to może obejdzie się bez awantur, oddadzą nam Elmira po dobroci. Poza tym jako Księżniczka teoretycznie jestem ich panią. Akir, zostań w tej postaci. Idź trochę za mną, zachowuj się jak moja obstawa. Będę stawiać sprawę tak, że porwały kogoś z mojej świty. Może nie ośmielą się złamać prawa i uznają moją rację.
Wydawszy dyspozycje i upewniwszy się, że przyjęli to wszystko do wiadomości, zaczęłam się przemieniać. Anni, która jeszcze nie znała mojego prawdziwego oblicza, odskoczyła jak oparzona. Akir zmierzył mnie krytycznym spojrzeniem i pokręcił kosmatą głową.
– Nic z tego, Księżniczko. To niezłe ciuchy na drogę, ale nie na wizytę u feyrów z fumami, jakich nie mają żadne inne. Uznają to za oznakę braku szacunku.
– A skąd ja ci tu wezmę suknię? – Rozłożyłam ręce. – Co twoim zdaniem mam zrobić, uszyć sobie kreację z liści, czy wezwać dobrą wróżkę?
– A nie możesz sobie stworzyć ciuchów z ognia, jak wtedy w Wiecznych Dąbrowach? – spytał Kes, przestępując z nogi na nogę. Mag wiatru był podobny do swojego żywiołu: porywczy, niecierpliwy, pełen żądzy czynu. Wszelkie opóźnienia wyprowadzały go z równowagi.
– Nie mogę. W ziemiach elfów było źródło prawdziwego ognia, a pałac Elgora jest centralnym punktem Wiecznych Ziem, tam moja moc jest niezależna od pory roku i mogę z niej korzystać, zresztą też nie w pełnym zakresie. W tej chwili jesteśmy co prawda na terenach feyrów, ale w ziemiach śmiertelnych, i czas też nie mój. Uprzedzałam!
– Co ty byś zrobiła beze mnie! – uśmiechnął się Akir i zwrócił się do maga: – Właśnie sobie przypomniałem, że Elgor kazał bratu wziąć ze sobą stosowną odzież dla jego narzeczonej. Dasz radę teleportować suknię z jego sakwy?
– Wyobraź ją sobie…
Mag skoncentrował się i wyciągnął przed siebie ręce, na których w chwilę później wylądowała jakaś intensywnie czerwona szmata. O, Przedwieczni! Za co mnie to spotyka?
Wyjąwszy magowi z rąk zaproponowaną kreację, poszłam w najbliższe krzaki, odprowadzana głupkowatymi chichotami. Ale gdy wróciłam, nastało milczenie. Nawet Kesa zatkało. Próbował coś mówić, ale nie udało mu się wykrztusić ani słowa. Nie da się ukryć, że nie doceniłam gustu Elgora – suknia była porażająca, a przede wszystkim świetnie się nadawała na oficjalną wizytę u niższych. Spódnica składała się z dziesięciu klinów w różnych odcieniach purpury, góra bez rękawów, z przodu sięgała pod szyję, za to z tyłu miała tradycyjny dekolt do połowy pleców, ze złotym haftem na rubinowym jedwabiu. Rozpuściłam włosy i we własnej ocenie wyglądałam jakby piorun strzelił w miotłę, ale to mogło ewentualnie uchodzić za artystyczny nieład.
– Może być? – spytałam, obracając się w miejscu. Dla Akira, pewnie że dla Akira, a coście myśleli? Nie mam co do roboty, tylko się krygować przed magiem? – Wyglądam teraz jak Księżniczka?
– Skrzydła. Wypuść skrzydła. Wszyscy wiedzą, że Ogiń Jesiennych Ognisk ma skrzydła. Tak najlepiej udowodnisz swoje prawa.
– Jakie znowu skrzydła? – fuknęłam, odsuwając Anni na bok i klękając przed kotołakiem. – Nie słyszałeś, o czym ja tu gadałam przez godzinę?
– Owszem, słyszałem. Każde słowo. Ale co można, to raz, a co trzeba, to dwa. Jak trzeba, to można!
Westchnęłam ciężko. Coś w tym było. Co mogłam zrobić? Poszukać gdzieś w okolicy pełgającego płomienia, wciągnąć go w siebie i stworzyć iluzję skrzydeł, jak w obozie? Odpada. Idę do feyrów, nie do starszych czy do ludzi; atrapą stworzoną ze zwykłego płomienia i magii ich nie oszukam. Nie mój czas, a żywioł jest obrażony i na ustępstwa nie pójdzie.
– Kes – zwróciłam się do maga, przepraszająco rozkładając ręce – wygląda na to, że będziesz mi musiał pomóc.
– Niby jak? – spytał podejrzliwie i na wszelki wypadek trochę się cofnął.
– Będziemy musieli na trochę złączyć życie, bo tylko tą drogą dam radę wezwać moc.
– Złączyć życie? Znaczy, co?
– Chodź.
Kes zawahał się, ale podszedł do mnie, wyraźnie spięty.
Uklękłam, pociągając go za sobą. Dobrze, że elfickie tkaniny się nie brudzą i nie gniotą.
– Natnij mi dłoń – zażądałam, mrużąc oczy. Kes się ociągał.
– Pewna jesteś, że trzeba? Rany zadane stalą goją się na tobie fatalnie…
– Kiedy przyjdzie dzień mocy, to i tak wszystkie blizny szlag trafi. Nie ma wyboru, tylko prawdziwa krew jest na tyle silna, żeby stworzyć związek.
– Co to za szopka?!
– Nie marudź teraz, później ci wytłumaczę!
Kes oświadczył, że nie będzie mnie ciął, jeśli mu nie wytłumaczę. Uparty był jak muł. Westchnęłam i poddałam się.
– To jest sposób na wzmocnienie naszych sił, używany w czasie wojny. Książęta i magowie łączyli swoje życie, parami, i tym sposobem wzmacniali się wzajemnie. Gdybyś się nie stawiał, tobym po prostu korzystała z więzi Księżniczki i podopiecznego, ale skoro tobie to nie pasuje, to nie! Tnij!
Chlasnął mnie po dłoni. Ledwo powstrzymałam się, żeby nie krzyknąć. Książąt w prawdziwej postaci nie da się definitywnie zabić, nawet stalowym ostrzem, ale to była nietypowa sytuacja. Starsi, ludzie, nawet moi bracia jak najbardziej są w stanie zniszczyć moje ciało tak, że moc odtworzy je dopiero po latach czy wręcz dziesięcioleciach, ale Kesowi dałam prawo zabicia mnie, przysięgłam, a przysięga feyra – nie dym. Na świecie są trzy siły, które mogą mnie wyprawić w Chaos: koszmary Chaosu, prawdziwe żywioły… i człowiek, który znaczy dla mnie wszystko. Z drugiej strony, w tej chwili utrata ciała tak samo stanowiła dla mnie bilet do Chaosu. Ciekawe mam życie, nie da się ukryć.
Złożywszy dłonie w łódkę, odczekałam, aż napłynie do nich dostateczna ilość złotego płynu, i wymamrotałam modlitwę do Ognia. Uwolniwszy jedną rękę, umoczyłam palec w lekko lśniącej w półmroku krwi i nakreśliłam na czole maga runę żywiołu. Zalśniła i wsiąkła pod skórę. W tej samej chwili poczułam, jak moją duszę ogarnia płomień, a stworzona siła wyrywa się na wolność. To jest sposób! Żeby nie efekty uboczne i krótkotrwałe działanie…
Wstałam, rozłożyłam ręce, czując, jak organizm kończy się przekształcać. Odchyliwszy się nieco do tyłu, uwolniłam siłę z więzów. Początkowo był to płomień wyrastający z łopatek i przybierający kształt skrzydeł, ale płomień znikł, zostały tylko pióra jak utkane z rubinów. Kes próbował dotknąć jednego skrzydła.