Выбрать главу

– Zwariowałeś? – prychnęłam na niego jak rozzłoszczona kocica. – Masz za dużo palców?

– Dotykałem już twoich skrzydeł i nic się nie stało…

– Czego dotykałeś? Atrapy zrobionej ze zwykłego ognia, praktycznie iluzji! A teraz wezwałam prawdziwy płomień! Jak tylko zechcę, z piór zrobią się najostrzejsze sztylety, jakie widział ten świat!

Mag nie skomentował tego, ale w jego oczach odmalował się strach pomieszany z szacunkiem. Łapacze lubili ostre zabawki.

* * *

– Patrz, jaki miły…

– Miły.

– Miły. I los jaki ciekawy…

– Ciekawy.

– Ciekawe, skąd się wziął w tym lesie.

– Skąd?

– Przyszedł ze mną. I ze mną odejdzie – wtrąciłam się, wychodząc na polanę i kłaniając się. Dziewice-pająki zasyczały na mnie, zasłaniając sobą stojącego na czworakach Elmira. Elf był tak omotany magiczną pajęczyną, że był w stanie tylko uśmiechać się głupio i ślinić się. Szkoda, że nie miałam pod ręką jakiegoś artysty, ładny obrazek bym Elgorowi przywiozła.

Prządki były piękne nawet według ludzkich standardów, z tym że od pasa w górę. Mocno zbudowane dziewczyny z dołeczkami na policzkach, grubymi warkoczami i ogromnymi naiwnymi oczami, sielskie takie… Niestety, od pasa w dół wyglądało to nieco gorzej – zamiast nóg miały po osiem grubych, kosmatych pajęczych łap.

– Ktoście są, że macie czelność tu przychodzić? – zasyczała jedna z nich, nerwowo przebierając pierwszą parą łap. – Ktoście są, żeście się nas nie ulękli, przynosząc z sobą stal i płomień?

– Przyszłam po jednego z mojej świty, którego uprowadziłyście ze sobą. Oddajcie mi elfa, a nie uczynię użytku ze swojego prawa pokrzywdzonej.

Nie było co owijać w bawełnę. Prządki uważają, że kto grzeczny, ten słaby.

– Ktoś ty jest, byś od nas czego żądała? – zasyczała z oburzeniem jasnowłosa ślicznotka o oczach niebieskich jak jezioro w lecie, z rozkosznym pieprzykiem nad wargą. – Tyś Księżniczka, aleś nie nasza pani. Nie twoje prawo czegoś od nas żądać!

– Czynię swoje prawo!

Skrzydła, które dotąd bezwładnie zwisały mi za plecami i wyglądały jak płaszcz, rozpostarły się na boki. Świt przeglądał się w rubinowych piórach. W oczach prządek pojawił się, jeśli nie strach, to co najmniej zainteresowanie.

– Zagubione dziecko…

– Dziecię, od którego wszystko się zaczęło i w którym wszystko się skończy…

– Rey-line, Ogiń Jesiennych Ognisk.

– Przeklęte dziecię… przeklętego rodu… – zakończyły ledwie słyszalnym chórem, uśmiechając się z zadowoleniem.

– Może tak, może nie, w tej chwili liczy się tylko to, żem Księżniczką, wyście zaś tymi, którzy pojmali i związali mojego dworzanina.

– Pozwoliliście nam go wziąć ze sobą.

– Tak, tak, pozwoliliście…

– Myśmy go wzięły, ninie on nasz, igrać będziemy jego nicią, naszej pani podarujemy jego los…

Akir zawarczał. Kes szarpnął się, ale Anni złapała go za rękę. Dobrze, że go powstrzymała. Jeszcze nie czas na demonstrację siły, jeszcze w tej chwili była szansa dogadania się.

– Znam waszą moc, Prządki Losów, ale wy chyba także coś wiecie o mojej. Na razie proszę grzecznie. Potem… Nie chcecie wiedzieć, co się stanie, gdy poproszę niegrzecznie.

Pajęczyce popatrzyły na siebie. Trudno powiedzieć, że się przestraszyły, ale w każdym razie moje słowa dały im do myślenia. Rzeczywiście były w stanie wyobrazić sobie, co mogę zrobić, i nawet dla tak łakomego kąska jak Elmir nie opłacało im się ryzykować.

– Znamy cię, ognista walkirio…

– Tak, znamy, pamiętamy, widzimy…

– Czyń swoje prawo, ale i nam coś w zamian za jego los się należy. Chcemy poznać, czyś godną. Stań i walcz z nami, a twego towarzysza wolno puścimy.

Zmełłam przekleństwo. Ot, cholery! Wiedziały, że nie mam prawa odmówić. Polityka feyrów opiera się na argumencie siły. Wszelkie zagadnienia sporne tradycyjnie rozstrzygano w pojedynkach, a zwycięzca brał wszystko. Odmowa była równoznaczna z kapitulacją.

– Z którą?

– Wasza wysokość, ubliżyłybyśmy wam, taką walkę proponując. Ze wszystkimi!

Czy mi się zdaje, czy ktoś tu ze mnie kpi w żywe oczy?

– Rey, to nie ma sensu – odezwał się Kes. – One se jaja robią, trzem naraz nie poradzisz i one to wiedzą.

Najwyraźniej moi towarzysze oceniali sytuację tak samo jak ja. Sęk w tym, że nic z tego nie wynikało. Wyzwanie padło, nie przyjąć go – znaczyło przegrać i stracić prawo do Elmira. Może i byśmy te pajęczyce pozabijali, ale ich siostry nie wybaczyłyby nam takiej krzywdy i, żeby to tak delikatnie ująć, moglibyśmy mieć poważny problem z opuszczeniem Mrocznego Lasu.

– Nie mam wyboru. Nie łam się, nie zdołają mnie zabić.

Machnęłam rękami i skrzydłami, stwarzając Krąg Prawa. Ognista ścieżka pobiegła po ziemi. Weszłam w nakreślony krąg i zapraszająco skinęłam ręką, odcinając drogi odwrotu. Cały świat skurczył się do tego skrawka ziemi, na którym zaraz przyjdzie mi egzekwować najoczywistsze z praw – prawo silniejszego.

Krzyki moich towarzyszy, syk ogromnych pająków, szelest kosmatych łap i trzask pajęczyn wytryskujących z palców Prządek – wszystko zlało się w potężny, przenikliwy odgłos, jakby kto drapał pazurami po szkle.

Pajęczyny zwalczałam bez trudu ognistym mieczem, który wyrósł mi bezpośrednio z dłoni. Parę razy sama próbowałam atakować, ale kosmate łapy dosięgały mnie i odrzucały z powrotem. Nie wiem, jak długo trwała ta zabawa w kotka i myszkę. Poszturchiwaliśmy się, próbując wyczuć słabe miejsca. Pozbyłam się iluzorycznego miecza i zaczęłam posyłać naprzeciwko nici ogniste fale. Prządki z trudem co prawda, ale odbijały je.

Broń. Potrzebowałam broni. Samą mocą sobie tutaj nie poradzę. Są za silne, a cierpliwość prawdziwego płomienia jest ograniczona. Na razie otworzył drogę ratunku, ale niedługo uzna, że spełnił swój obowiązek, i zostanę oko w oko z trójką wrogów, bezbronna i skrępowana.

* * *

–  Znowu próbujesz nadać mocy wymiar materialny! Powiedz no, dlaczegóż to robisz z płomienia broń i już nim walczysz?

Stoję przed ojcem, starannie nie patrząc mu w oczy, a on krzyczy dalej:

–  Czasem podejrzewam, że cię podmienili przy urodzeniu i podrzucili mi śmiertelniczkę! Tylko oni do tego stopnia nie ufają prawdziwym mocom, że wolą polegać na stali i srebrze!

– Ale Lissi, nie mogę odpowiedzieć na cios, jak nie mam broni! Ręką miecza nie powstrzymam!

– To nie dopuszczaj wroga na długość miecza.

– Jak mam nie dopuszczać? Próbowałam wypuścić na przeciwnika ogień, ale odparł go bez trudu!

–  Ten ogień to też była broń, dlatego ci nie pomógł! – Krzywi się, próbuje jasno wyrazić myśl, ale ja w dalszym ciągu nie rozumiem. To oczywiście jego wina, jest o wiele gorszym nauczycielem niż ojcem. – Zrozum, Rey, nie chodzi o to, żebyś tworzyła broń. Broń ty już masz. Sama jesteś bronią – twoje ciało i twoja dusza. Jesteś najdoskonalszym organizmem przystosowanym do wałki, jaki widziały ziemie nieśmiertelnych. Kombinujesz, tworzysz ostrza, ogień, strzały, a trzeba tylko, żebyś zechciała zwyciężyć, i to ciało wszystko za ciebie zrobi.

Znów wzywa jednego z niższych i coś mu szepcze. Rozpaczliwie próbuję zastosować się do rady ojca, ale moc we mnie nie wstępuje. Jak to ma być, zechcę i już?

Stwór rzuca się na mnie, wysuwając pazury i szczerząc kły. Rozumiem, że nie zdołam odbić tego ciosu. Instynktownie zasłaniam się skrzydłami…