Выбрать главу

…próbuję się zasłonić…

…skrzydła żyją własnym życiem. Ostre noże, w które zamieniły się pióra, lecą prosto na mojego przeciwnika, zostawiając za sobą rozpływający się ognisty ślad. Lissi wyciąga rękę, stawia tarczę, która ratuje życie mojemu przeciwnikowi. Uśmiecha się.

–  No widzisz, a ty próbujesz tworzyć jakieś zabawki… i po co? Ty już masz broń, najostrzejszą broń świata…

* * *

Cofnęłam się ku granicy kręgu. Pajęczyce roześmiały się radośnie, czując przedsmak zwycięstwa. Uznały, że zwiększyłam dystans ze strachu.

Wyciągnęłam ręce dłońmi do góry, prosto przed siebie. Dwa długie pióra oderwały się od skrzydeł i spłynęły w podstawione dłonie, rozjarzyły się i zamieniły w długie ostrza. Uśmiechnęłam się złośliwie, rozkoszując się zagubieniem Prządek, i skoczyłam ku nim.

Wycie. Oporne ciało. Kosmate łapy próbowały mnie dosięgnąć, powstrzymać, lecz ustępowały jak suche gałązki, łamały się, gdy tylko moja broń ich dotknęła. Świadomie cięłam tylko po łapach, które Prządkom odrastały w ciągu paru godzin. Gdybym nie była taka dobra, już by nie żyły, żaden problem pościnać głowy.

– Litości…

Beznogie ciało Prządki drgnęło, w niewinnych oczach zastygł śmiertelny strach. Znieruchomiałam, nie opuszczając jednak ręki.

– Uznajecie moje prawo… niższe istoty?

– Uznajemy.

Zamiast strachu pojawiła się nienawiść. Mało komu udawało się zwyciężyć w walce z Prządkami, ale nawet wtedy nie zginały karku, nie poniżały się.

– Oddacie mi mojego towarzysza?

– Chcesz, bierz.

– Przysięgniecie, że nikt i nic nie przeszkodzi nam wyjść z życiem z waszych włości?

Spojrzały po sobie.

– Przysięgamy – wykrztusiły – że nikt i nic nie wyrządzi wam szkody w naszych włościach.

– W takim razie mam do was jeszcze jedną prośbe.

Oczyściłam miecze, wciągnęłam je w dłonie i podziękowałam prawdziwemu płomieniowi za okazaną przychylność.

– W ramach odszkodowania za czas, który straciłam, proszę, byście wy, które widzicie płótno, pokazały mi wzór.

Akir i Anni nie zwracali na nas żadnej uwagi, krzątając się wokół dochodzącego do siebie Elmira. Kes nie ruszył się z miejsca – patrzył na mnie jakoś inaczej, taksująco, złym wzrokiem. Po plecach spłynęła mi strużka zimnego potu. Tak patrzą tylko bardzo stare feyry, ale mag, który jeszcze nie ma nawet trzydziestki!

Prządki naradzały się bez słów. Przytupując niecierpliwie nogą, czekałam na ich decyzję. Wiedziałam, że chcę trochę za wiele – nawet jak na zwycięzcę – niemniej miałam nadzieję, że się uda.

– W porządku – powiedziała ciemnowłosa, podobna do Cyganki, i z trudem się podniosła. Ucierpiała najmniej ze wszystkich, miała wszystkie łapy. – Ale tobie wzoru nie pokażemy. Niech twój towarzysz z nami pójdzie i spojrzy na płótno.

– Który?

– Mag. Nieprawy mag. Mag, który zamiast duszy ma cudzą moc.

Wzdrygnęłam się. Kes?

– Mag, w którym walczy siła i nienawiść. Mag, którego los dawno się urwał.

Kes podszedł do nas, potrącając mnie ramieniem. Złapałam go za rękę.

– Jeśli nie chcesz, nie idź. To nie jest aż takie ważne, żebyś ryzykował.

– Bo co – spytał poważnie – jeśli nie dam rady uwolnić się od ich czarów, to mnie rzucisz?

Udałam, że się waham, ale skinęłam głową, uśmiechając się.

– No więc sama widzisz – zaśmiał się z zadowoleniem – że nic nie ryzykuję. Chyba to był dobry pomysł, żeby cię nie zabijać od razu. W życiu bym nie pomyślał, że tak fajnie się podróżuje pod ochroną feyra.

Wyciągnął rękę i dotknął jednej z kosmatych łap wyciągniętych naprzeciwko niego.

Coraz dziwniej, coraz straszniej. Mag, który przyznaje się do dobrych uczuć do feyra.

Feyrzyca, która się niepokoi o maga, szepnął wredny cichy głos. Jak za starych, dobrych czasów.

* * *

Kes wisiał w ciemności. Czuł jeszcze, że jego dłoń coś ściska, ale uczucie czyjejś obecności powoli znikło. Minęła minuta. Był sam.

– I co to ma znaczyć? – spytał pustkę.

– …znaczy…

– …niczego…

– Kto tu jest?

– Tu…

– Tu? Tam? – odkrzyknęła ciemność.

Wokół niego pojawiły się nagle tysiące kolorowych nici. Kes zrozumiał, że znalazł się wewnątrz ogromnej trójwymiarowej pajęczyny. Próbował wezwać moc, ale magia milczała. Człowiek z przerażeniem stwierdził, że może liczyć tylko na siebie. W przypływie paniki chciał już wołać na pomoc Rey, ale w ostatniej chwili uporał się z paskudnym lepkim strachem, zepchnął go w głąb.

Postanowił się rozejrzeć i spróbował zrobić krok. Pod nogami nie czuł oparcia, ale może to tylko sen? Iluzja?

Udało się za trzecią próbą. Nie zrobił kroku, ale się przemieścił. Zamknął oczy. Kiedy je otworzył, wzór i kolor nici dookoła niego zmienił się.

– Ktoś ty? Co robisz w moich włościach?

Obejrzał się. Za nim na splocie nici półleżała dziewczyna… Nie dziewczyna, poprawił się. Księżniczka.

Nawijała na palec jakąś nić. Nawijała, odwijała, bawiła się nią. Kes wzdrygnął się. Dawniej nigdy nie myślał o wyższych feyrach – on był od zabijania nierozumnych potworów. Kto to jest? Jak ich się zabija? I czy można zabić istotę, która tak spokojnie bawi się losami lub włada prawdziwym żywiołem? Nie porzucił myśli o zabiciu Rey lub śmierci z jej ręki – zbyt długo pieścił plany zemsty, aż stała się sensem jego życia, celem, marzeniem – ale czy jest sens ryzykować, gdy nie ma żadnej szansy?

W głowie maga zakiełkowała straszna myśclass="underline" a jakie ja mam prawo się mścić? Czy w ogóle ludzie mają prawo sądzić kogoś, kogo nie rozumieją i nie znają?

Dziewczyna szarpnęła nić, która pękła z trzaskiem.

– Sługi moje cię przywiodły, śmiertelniku? Cóż więc, nagrodzić je przyjdzie. Ciekawyś jest śmiertelnik. Losu nie masz. Duszy nie masz.

Piękna błękitnowłosa patrzyła na niego, uśmiechając się z zadowoleniem. Jej słowa nic dla Kesa nie znaczyły. Jak można żyć bez losu? Jak można nie mieć duszy? Wariatka jakaś.

– Rzeknijże, śmiertelniku, czegoś tu szukał? Lub przywiodły cię tu Prządki po niewoli?

– Zwą mnie Kessar Wiatr, wasza wysokość. Jestem… towarzyszem… jednej z was, Rey-line. Prosiła wasze sługi, żeby jej pokazały wzór, ale odmówiły, mówiąc, że tylko ja będę mógł go zobaczyć.

– Zatem ona powróciła. Tegom ja i czekała. Ciekawe to. Rzeknijże, śmiertelniku, czy w istocie pragniesz ujrzeć wzór świata? Wiele ci pokażę, czego nawet Książęta znać nie chcą. Losy twych towarzyszy pokażę i przyjaciół, wrogów i krewnych. Jeno twojego losu nie ukażę, bo nici nie masz.

– Powiedz – zdobył się na odwagę – nie mam losu, powiadasz, już parę razy mówiłaś. Jak to możliwe? Czy to nie tak, że każdy ma swoją nić?

– Każdy. – Nachmurzyła się i zacisnęła wargi, jakby niepewna, czy ma mówić dalej. – Pierwszy raz odkąd istnieję, pierwszy raz, odkąd pierwsze promienie słońca zabarwiły pierwsze niebo Pierwszego Świata na kolor przelanej jesiennej krwi, widzę kogoś takiego jak ty. Dziwny jesteś, ale nie wiem, co w tobie jest nie tak. Widzę, że masz krew śmiertelnika, ale zamiast duszy widzę w tobie gorycz piołunu i niekończącą się drogę przez światy. Udałeś mi się, choć wiem, żeś zabójca, żeś kres mego ludu – łowca, mag.

– Nie rozumiem.