– Tydzień – powtórzyła. – Chcieliśmy cię wieźć dalej, ale Kes narobił dymu, że potrzebujesz normalnych warunków i nie wiadomo, czy cię tym sposobem nie utrupimy. Najciekawsze, że Pożogar go poparł. Tośmy tu stanęli.
– Pięknie… pięknie…
Trochę się uspokoiłam, uświadomiwszy sobie, że po tym zdarzeniu nie podniosę ręki na maga. Sama sobie jestem winna, trzeba było uprzedzić.
– Zbierz ludzi – poleciłam. – Musimy ruszać, czasu już właściwie nie mamy.
Milczała, nerwowo przełykając ślinę i starannie nie patrząc mi w oczy.
– Coś jeszcze?
– Wiesz… nie możemy ruszać, póki nie wyciągniemy Kesa…
– Skąd?!
– Wieśniacy go złapali, chłopcy poszli się z nimi dogadywać i też nie wrócili…
Złapałam się za to miejsce, gdzie powinnam mieć serce. Na godzinę nie można ich zostawić samych! Zaraz się w coś wpakują!
– Co jest, do cholery? Za co go zwinęli?
– Przyjechaliśmy tu z tobą. Starosta przyjął nas z otwartymi ramionami, przydzielił pokój, nakarmił, wezwał znachorkę. Mieszkaliśmy u niego pięć dni, a potem starościna zachorowała. Starosta przyleciał prosić Kesa o pomoc, żeby ją czarami wyleczył. Kes się wykręcał, tłumaczył jak komu dobremu, że uzdrowicielstwo to nie jest jego profil, że nie ręczy za skutek. Znachorka już staroście powiedziała, że sprawa jest beznadziejna, no to sama wiesz, tonący brzytwy się chwyta…
– I co? – przerwałam niecierpliwie.
– I Kes też nie dał rady, więc starosta ogłosił, że jest czarnoksiężnik, cała wieś się rzuciła go wiązać. Nasi się wtrącili, to im też się oberwało, ledwo zdołali uciec. I tak dobrze, że Kes im naściemnial, że to tylko przypadkowe towarzystwo w podróży…
– A teraz gdzie jesteśmy?
– U tej znachorki. Przyjęła nas i mówi, że jak oprzytomniejesz, to żebyśmy spadali, bo magowi nie pomożemy, a sobie zaszkodzimy.
– Co? – ryknęłam. – Co? Nie pomożemy? Uciekać? Taaakiego! Gdzie graty Elmira? Chyba trzeba śmiertelnikom parę rzeczy przypomnieć, bo chyba przez te lata zapomnieli. Zaraz zobaczą, co się dzieje z takimi, co się narażają Książętom!
We wsi panowało niezdrowe podniecenie.
Ludzie schodzili się pod cerkiew, tu i tam rozlegały się jakieś nerwowe okrzyki. Zaintrygowało mnie to, Anni także, więc poszłyśmy zobaczyć na miejscu, co się dzieje. Owszem, dowiedziałyśmy się. Chłopcy byli na miejscu – wszyscy, z Kesem włącznie. Elmir i Akir tłumaczyli coś popowi, oganiając się od podnieconego starosty, którego Pożogar trzymał mocno za nogawkę spodni. Kito stał z boku, patrząc na sługę Bożego niewinnymi oczami – nie wiem, czy go hipnotyzował, czy próbował wziąć na litość.
Mag był mocno przywiązany do słupa. Na tyle dokładnie, że nawet palcem nie mógł ruszyć. Usta miał ciasno omotane szmatą, na oko sądząc tak brudną, że skrzywiłam się z niesmakiem. Nie zwrócili na nas specjalnej uwagi – dobrze, że otuliłam się płaszczem Kesa, tak że widać było tylko nos i czubek głowy.
– Wołaj chłopaków, nie ma co języka strzępić, i tak ich nie przekonają. Kes wróg, inny, potwór, a potwory tu się zabija.
Anni pobiegła do Akira i przyprowadziła naszych towarzyszy do mnie, nie przejmując się ich protestami.
– Nareszcie! – uśmiechnął się Akir.
– Też nie miałaś co do roboty, tylko spać! – Elmir klepnął mnie po ramieniu. – No, co robimy? Zlikwidować? To w sumie tylko chłopi…
– Tylko chłopi! Da ci jeden kłonicą przez łeb, drugi poprawi orczykiem, to się nauczysz, że nie należy lekceważyć nieprzyjaciela. Tłum nie zna strachu, a to nie jest stado owiec, tylko horda, która poczuła krew. Nie wiesz czasem, czyją?
– No i co? – warknął cicho Pożogar. – Tylko nie mów, że będziesz tak spokojnie patrzeć, jak go smażą!
– Nie powiem – zgodziłam się. – Ale na razie się nie wtrącam. Jak już mam okazję, to postaram się utrwalić nasz związek. Pomóc mu pomogę, ale dopiero jak mnie poprosi.
– Akurat, poprosi! – prychnął Pożogar. – Prędzej Chaos się uładzi…
– Poprosi. Poprosi, bo inaczej wszyscy zginiemy, nie będzie ratował twarzy kosztem waszego życia. Uwierz mi, ja go naprawdę dobrze znam.
Widząc, że nie zamierzamy rozdzierać szat i błagać o uwolnienie maga, pop dał sygnał do podpalenia stosu. Pierwsze języki ognia zaczęły lizać chrust. Z tłumu rozległ się krzyk, ale umilkł. Chłopi patrzyli na rozpalający się płomień jak zaczarowani. Na twarzy Kesa zastygł wyraz niewzruszonego spokoju, ale wiedziałam, że kryje się za nim paniczny strach. Mag nienawidził żywiołu ognia. Niczego innego na świecie tak się nie bał.
I wśród dzwoniącej w uszach ciszy rozległ się mój głos:
– Znieważyliście mnie, ludzie. Pojmaliście mego dworzanina i chcecie go zabić. Módlcie się. Módlcie się do waszych bogów, by wam dali lekką śmierć. Błagajcie mnie o przebaczenie…
Zrzuciłam płaszcz i ruszyłam w stronę ognia. Kes coś bełkotał przez knebel, prawdopodobnie obelgi. Ludzie rozstępowali się, dając mi wolną drogę. Nawet się nie bali – nie rozumieli, co się dzieje…
Purpurowy szal rozwiewał się za mną, długa spódnica powiewała na wietrze jak utkana z płomienia. Nie mogłam użyć mocy… jeszcze. Nie zaczęłam się przemieniać, ale nikt, kto by mnie teraz ujrzał, nie uznałby mnie za człowieka. Bogini? Elfka? Walkiria?
Weszłam w płomień i wyrwałam Kesowi knebel. Ogień otoczył nas, lizał mnie po rękach, łasił się i prosił, żeby go dopuścić. Objęłam Kesa, przywarłam do niego całym ciałem. Nie, nie zamierzałam urządzać przedstawienia na użytek chłopów, po prostu zasłaniałam go przed ogniem.
– Poproś – wyszeptałam. – Poproś o pomoc, proszę cię. Poproś, bo zginiemy oboje. Daj mi moc, żeby cię uratować.
Pokręcił głową. Uparty młody człowiek.
– Proszę…
Nos w nos, nasze usta prawie się stykały.
– Pozwól mi sobie pomóc, daj mi sens życia…
Patrzył mi w oczy. Srebro i zieleń. Rozżarzone iskierki w głębinie źrenic, migające, odbijające wszystkie kolory. Ogień.
– Daj mi moc. Poproś. Chcę być twoją bronią. Daj mi szansę.
Suche, trzeszczące wargi. Popiół i gorycz piołunu. Ogniste łzy spływają mi po policzkach.
I wtedy poczułam, jak za moimi plecami rozpościerają się ogniste skrzydła. Nie iluzja skrzydeł. Prawdziwy płomień.
Wybuchnęłam śmiechem.
– Przybądźcie, wojowie moi, przybądźcie, których nie zna świat!
Rozłożyłam ręce, płomień cofnął się, otaczając nas oboje pierścieniem. Ktoś krzyknął. Kobiety zawodziły.
– Przybądźcie i brońcie…
Ogniste postacie wychodziły z płomieni i szły ku powoli cofającemu się tłumowi.
– Rey, nie trzeba…
Usta Kesa pękły. Jedna ręka wygięła się pod nienaturalnym kątem. W oczach przeglądał się płomień. Tego było już dla mnie za wiele. Nie słuchałam go. W piersi szalał płomień nienawiści do ludzi. Przede mną już nie było chłopów, którzy przestraszyli się czarnoksiężnika, lecz magowie, którzy spalili mojego ojca.
– Rey! Zostaw!
Nie słyszałam go. Chciałam krwi.
Gdzieś rozległ się płacz dziecka. Wzdrygnęłam się. Nagle dotarło do mnie, co robię. Co znowu robię. Nie jestem morderczynią! Nie!
– Dosyć! – niemal krzyknęłam i zaczęłam mozolnie rozwiązywać więzy krępujące maga. Wojownicy stanęli wokół mnie ciasnym kręgiem, z ognistymi ostrzami wyciągniętymi przed siebie, żeby chłopom nawet przez myśl nie przeszło, że mogliby dokończyć egzekucję.
Wypatrzyłam Akira.
– Idźcie po rzeczy – poleciłam. – Macie pięć minut. Czekamy tutaj.
Wyniosłam Kesa z ogniska i położyłam na ziemi.