Выбрать главу

– Bardzo chętnie, dobry człowieku – odrzekłam uprzejmie – ale najpierw opatrzymy mu rany. Proszę się nie martwić, zapłacę za ten cały bałagan.

– Ależ co mówi! – Oberżysta zamachał rękami. – Nie martwi się, żeby nie wy, to psy by wieś spustoszyli. Jakby jeszcze czego potrzebowała, to tylko dla mnie powie.

– Jest tu gdzieś w pobliżu mag albo znachorka?

– Nie ma. – Pokręcił głową z przepraszającym wyrazem twarzy. – Już miesiąc, jak tu niepokój, już i pop wyjechał, bo własna skóra dla niego droższa jak cudze dusze.

– A łapacze co?

– A co z nimi ma być? Nie zostawio oddziału w każdej wiosce…

Reszta myśliwych skupiła się wokół nas, a z nimi sporo gapiów. Wittor ściągnął z Kesa koszulę i cmoknął, widząc siatkę szram na jego piersi. Neka starannie przemywał rany. Okazało się, że jest jeszcze gorzej niż myślałam. Napastnicy dotarli kłami do ścięgien, kości były na oko w pięciu miejscach rozkawałkowane, nie mówiąc już o miazdze, która została z palców. Oj, ktoś tu się pospieszył z obietnicami – może i uda się uratować ręce, ale do czego się będą nadawały? Będzie w stanie czarować?

Ktoś podsunął mi chustę z lnianego płótna. Skinieniem głowy podziękowałam gospodarzowi i nagle dotarło do mnie, że zupełnie zapomniałam o swoim nowym zwierzątku. Rozsunąwszy tłoczących się ludzi, gwizdnęłam. Pies wylazł spod stołu i odchylił łeb w bok, obrzucając mnie taksującym spojrzeniem. Moje rzeczy walały się między jego łapami.

- Arren! [4]

Uspokoiwszy na wszelki wypadek pieska – teraz nie ruszy się z miejsca – wróciłam do pacjenta. Ludzie już mu przemyli rany, przy okazji znajdując na nogach kilka innych. Skóra ochroniła go przed poważnymi obrażeniami, ale psie zęby jednak zdołały w paru miejscach przebić buty.

– No i jak? – zagadnęłam Nekę. – Da radę?

Myśliwy pokręcił głową.

– Przypuszczam, że wątpię. Rany by mu się zagoiły za parę dni, a za tydzień i palce by odrosły, zaklęcia regenerujące już zaczęły działać. Łapsy naród twardy, ale psy jadowite były i zakażenie się wdało.

– Cholera!

Z całej siły walnęłam pięścią w stół. Ludzie cofnęli się, ale nic poza tym. No proszę, rozwiałam jeszcze jeden mit – feyry nie są wszechmocne. W każdym razie nie takie feyry jak ja.

Złapałam Nekę za ramię.

– Nie da się tego jadu jakoś wywabić?

Pokiwał głową ze współczuciem.

– Jasny szlag, naprawdę nic się nie da zrobić?

– Chodźmy na bok. – Spojrzał z ukosa na pozostałych. – Może coś ci podpowiem.

Wydałam myśliwym parę poleceń i poszłam pod drzwi, gdzie Neka już na mnie czekał.

– Po co się tak tajniaczysz? – rzuciłam. Wyszliśmy na ganek. Chłodny wiatr obudził moją czujność. Czerwcowe noce są zdradliwe.

– Powiedz ty mi – uśmiechnął się blado – wcale się nie zdziwiłaś, że cię tak ugościli? Nie zażyło cię, że chłopi cię przyjęli jak swoją, zamiast cię roznieść na widłach?

Wzruszyłam ramionami. A kto tam za ludźmi trafi. Ostatnio nic mnie nie zdziwi, przecież mówiłam, że świat zwariował. Powiedziałam mu to.

– Rey, ja byłem łowcą. Od początku wiedziałem, kim jesteś, ale się nie bałem.

– Wiedziałeś?!

– Pewnie. Ja jeszcze pamiętam czasy, jak był pokój. Pamiętam ostatnią wizytę Księcia w Akademii. Nie wiem, co Księżniczkę zaniosło do świata ludzi, ale ty jesteś feyr wyższy, rozumny, a nie maniakalny morderca śmiertelników. Zaciekawiło mnie to, więc postanowiłem zaczekać, przyjrzeć ci się. Rozpracowałem cię starannie, nie jesteś taka jak te potwory, które napadają na wszystko, co się rusza. Wytłumaczyłem to temu całemu towarzystwu, jak się okazało, że zaraz się wpakujesz pod widły. To są prości ludzie, ale sprawiedliwi.

– Dzięki, oczywiście… – Znowu zesztywniałam. – A po co ci to? Czego się spodziewasz? Wdzięczności?

– Ech, Rey, przywykłaś o ludziach myśleć jak najgorzej! Lepiej sama powiedz, po coś tu przywlekła tego łapacza? Już pytałem, ale nie raczyłaś odpowiedzieć. Kto on dla ciebie? Brat, swat? Co cię napadło, żeby go ratować?

– Nie twój interes! – krzyknęłam.

– Odpowiedz, to ci powiem, jak go wyleczyć.

– A po co ci to?

– A ciekawy jestem. My, ludzie, tak mamy, że jak widzimy coś dziwnego, to staramy się to zrozumieć, rozłożyć na czynniki pierwsze. A co ja tu znajdę dziwniejszego od feyra, który drży ze strachu o życie swojego zabójcy?

Zamyśliłam się. Jak ja mu wytłumaczę coś, czego sama do końca nie rozumiem?

– To mój własny wróg – wyjaśniłam niechętnie. – Od czterech lat bawimy się w kotka i myszkę. Przyzwyczaiłam się do niego. To jest zło, pewnie, ale zło, do którego przywykłam i brakowałoby mi go. W moim życiu ciągle się wszystko zmienia, a to jest jakiś tam stały element. Kiedyś się spotkamy, jedno z nas tego spotkania nie przeżyje, oswoiłam się z tą myślą. Nawet jak wróg, to zasługuje, żeby z nim walczyć. Pasuje ci taka odpowiedź?

Neka w zamyśleniu skubał rzadką brodę, patrząc gdzieś nad moim ramieniem. Wiatr rozwiewał mu włosy i pchał mi na twarz moje własne. Poranne mgiełki pełzały nad wystygłą w nocy ziemią. Gdzieś w dali zahukał puchacz.

– I to wszystko? – spytał.

– Wszystko. – Zmarszczyłam brwi. – Jak sam inteligentnie zauważyłeś, jestem Księżniczką. Jeżeli mam jakąś zachciankę, to tak ma być. No więc dziś mam zachciankę jeszcze tę grę z łowcą trochę pociągnąć. A jutro może będę miała zachciankę napuścić na niego moje sługi.

– Jaka szkoda. – Pokiwał głową jak teatralna lalka. – Szkoda chłopaka, kaleką zostanie. To nie jest wystarczający powód…

– Niewystarczający? – zjeżyłam się. – Do czego niewystarczający?

– Nie mogę powiedzieć na pewno, ale przypuszczam, że ugryzienie niższego nic by ci nie zrobiło, zgadza się?

Przytaknęłam.

– Czyli masz we krwi antidotum na tę truciznę.

Przeklęłam swoją głupotę. Przecież wiedziałam z doświadczenia, że jad feyrów na mnie nie działa!

– A ile tej krwi? Co mam zrobić, dać mu ją do picia czy wylać na ranę?

– Ty naprawdę…?

– Tak – uprzedziłam pytanie eks-łowcy. – Więc jak?

– Gdyby trucizna nie rozeszła się po całym ciele, wystarczyłoby parę kropel na ranę, ale tak, jak jest, trzeba będzie go napoić. Na pewno tego chcesz?

– Naprawdę to nie chcę. Owszem, szlag mnie trafia na myśl, że będę musiała podstawić gardło łapsowi. Ale jest takie słowo „trzeba” – warknęłam, ruszając do drzwi.

Neka uśmiechnął się. Najwyraźniej rozumiał, że powody, dla których ratowałam młodego łapacza, mogły być najróżniejsze, tylko nie takie, jak powiedziałam. Oj, miałam powody, dużo powodów. Aż za dużo.

* * *

W izbie panowało ożywienie. Towarzystwo rozeszło się do swoich stołów i robiło zakłady – wyżyje, nie wyżyje. Wittor został przy Kesie, ocierając mu pot z czoła i przytrzymując, gdy zaczynał się rzucać. Od razu skupiłam na sobie całą uwagę. No cóż…

– Da się zrobić, żeby odzyskał przytomność? – rzuciłam posępnie w przestrzeń, próbując nie patrzeć na zzieleniałą twarz maga.

– No, spróbować można – niepewnie odparł Wittor. – Tylko po co?

– Chcę go przesłuchać! – Skrzywiłam twarz w zwierzęcym grymasie.

Neka uśmiechnął się. – Wlej mu kapkę naszej nalewki – poradził. – Tylko nie przesadź.

Wittor jął szperać we wspólnym bagażu, szukając tajemnego eliksiru. Nie wiem i nie chcę wiedzieć, z czego się składał, ale stawiał na nogi piorunem.

вернуться

[4] Arren! (feyr.) – Waruj! [przypis autorki]