Poszłam z Anni w kurs po sklepach, gdy tymczasem panowie wybrali inne rozrywki. Oświadczywszy, że nie zamierzają marnować czasu, udali się najkrótszą drogą do najbliższej tawerny, z której dochodziły obsceniczne śpiewy i głośny śmiech. Spojrzałyśmy po sobie i zachichotały cicho. Gdybyż oni wiedzieli, do jakich to sklepów się wybieramy!
Sęk w tym, że w całym zamieszaniu udało mi się zgubić Szpileczkę. Najprawdopodobniej mój miecz został w Mrocznym Lesie. Już w Podpschowkach zauważyłam, że go nie mam, ale myślałam, że zapakował go gdzieś któryś z chłopaków. Okazało się, że nikt mojej broni nie widział na oczy, a każdy myślał, że ma ją ktoś inny. Polegaj tu na takich! Daj im na przechowanie słonia, to go w knajpie zostawią!
– Słuchaj, Anni, pewna jesteś, że ja tu dostanę srebrną broń? Starsi od dawna tutaj nie zaglądają, nie ma dla kogo kuć takiego sprzętu. Mój miecz był robiony przez znajomego płatnerza, na zamówienie…
Dziewczyna dłuższą chwilę nad czymś rozmyślała.
– Wiesz, mam pewien pomysł… Ty nie możesz dotykać stali, ale jak jest w pobliżu, to nic ci nie będzie, zgadza się? Może by poszukać czegoś, co by miało rękojeść ze srebra, a klingę stalową?
Wzdrygnęłam się na samą myśl o takiej perspektywie.
– Żaden Książę nie odważy się nosić przy sobie stalowych przedmiotów. Sama ich obecność w pobliżu nam przeszkadza. Były próby robienia stopów srebra i stali, ale nic z tego nie wyszło. Nie ty pierwsza na to wpadłaś, pomysł jest stary, ale jak ci mówiłam, w życiu nie przyzwyczaję się do takiej broni, nie będzie tak, żeby była częścią mnie. Nie, Anni, nic z tego, już wolę wojować przy pomocy magii.
Już chciałam pójść w ślady męskiej części naszej ekipy, gdy Anni złapała mnie za rękę.
– Dobra, dobra, pójdziemy zobaczyć. Może akurat trafimy na srebrną broń…?
– Dobra.
Dzielnica płatnerzy była niedaleko, doszłyśmy w jakieś dziesięć minut. Stałyśmy na placu z fontanną zwieńczoną osobliwą rzeźbą z kawałków mieczy i kopii, rozglądając się niepewnie. Otwarte drzwi dziesiątków sklepów zapraszały do wejścia.
– To gdzie idziemy? – zawahała się Anni. – Może tam? – Wskazała na chybił trafił jakiś szyld.
– A dlaczego jak raz… A, zresztą, dobra, nie będziemy tu kwitnąć do nocy. – Wzruszyłam ramionami i ruszyłam w stronę wybranego sklepu.
Po wejściu do środka mimo woli zesztywniałam. Dookoła mnie było pełno stali, instynkt samozachowawczy wołał wielkim głosem, żeby stąd uciekać. Anni pociągnęła mnie do lady, za którą siedział staruszek z fajką. Pod sufitem kłębił się obłoczek słodkawego dymu. Wciągnęłam w nozdrza korzenny zapach i jakoś lżej mi się zrobiło na duszy. Przypomniał mi się dziadek. Łowiec też lubił tak siadywać pod drzewem, kazał żółtym liściom tańczyć w powietrzu i leniwie pociągał dym przez srebrny ustnik swojej ulubionej fajki, którą dostał kiedyś od mojej poprzedniczki.
– A czegóż to młode damy szukają w sklepie starego Obina? Prezentów dla narzeczonych?
Głos staruszka wzmocnił pierwsze wrażenie. Niski, aksamitny, z lekka zachrypnięty. Podobny do głosu dziadka.
– Niezupełnie – uśmiechnęła się Anni. – Koleżanka potrzebuje broni. Z tym, że potrzebujemy czegoś trochę… nietypowego.
Staruszek potarł dłonią łysinę i spojrzał na mnie zmęczonymi, siwymi oczami.
– Nietypowego? Aha… A czy panienki wiedzą konkretnie, czego nietypowego szukają?
– Potrzebujemy… – zawahałam się na chwilę – broni do walki, ale ze srebra, preferowana gnomia.
Dziadek z wrażenia upuścił fajkę.
– Gnomia…? – zaśmiał się. – Panienki, widzę, nowe w tym interesie, inaczej byście wiedziały, że podziemni już dawno przestali sprzedawać ludziom swoje wyroby.
– Doskonale o tym wiem – odparła przytomnie Anni. – Ale mogło coś zostać z lepszych czasów. Nie wierzę, żeby w tak świetnie zaopatrzonym sklepie nic się nie znalazło – podlizała się bezczelnie.
– Zostało – stwierdził. – Tylko że to było kute dla ludzi, to i ostrze stalowe. Srebrne sprzedawali tylko starszym, mało kto z magów miał srebrny miecz, ludziom one nie podchodziły. Stalowych to bym miał…
– Szkoda. – Rozłożyłam ręce i ruszyłam do wyjścia. Anni przeprosiła płatnerza i pospiesznie ruszyła za mną. Już w drzwiach zatrzymał nas okrzyk:
– Zaraz, chwileczkę! Bo tak mi przyszło do głowy…
To była miłość od pierwszego wejrzenia.
Kiedy przyjdzie czas, żeby ktoś zastąpił Kesa w moim sercu, to owo miejsce zajmie on.
Miecz był piękny. Nie, to nie jest właściwe słowo. Był idealny. Staruszek nie wiedział, kto wykuł to cudo, bo Damę przechowywano w jego rodzinie od dziesięcioleci, wierząc, że pewnego dnia ktoś się zgłosi. Miecz był wykuty z jakiegoś dziwnego metalu. Fachowcy, którym ojciec naszego rozmówcy pokazywał dziwne ostrze, które wpadło w jego ręce, twierdzili, że słyszeli o Damie, a to ostrze zostało wykute wieki temu z gwiazdy, która spadła na ziemię.
Wydałam na miecz prawie całe złoto, jakie jeszcze miałam, ale nie żałowałam ani przez chwilę. Potem słowa staruszka, że ten miecz jest w stanie zniszczyć wszystko i wszystkich prócz swego pana, nieraz potwierdziły się w praktyce. Ta broń zabijała feyry i starszych, ludzi i koszmary, ale nigdy nie zwróciła się przeciwko mnie.
Powoli szłam z Anni tam, gdzie zostawiliśmy naszych towarzyszy. Niosłam miecz na wierzchu, nie mając siły schować tego dzieła sztuki do pochwy. Jelec miał kształt figury dziewczyny z rozpostartymi rekami. Stąd miecz wziął swoje imię. Nie mogłam oderwać oczu od jej twarzy, od oczu ze szmaragdów…
Jak takie cudo mogło trafić w ręce zwykłego płatnerza? Nie mam pojęcia. Widocznie tak miało być. Wyższe siły czasem robią nam, swoim sługom, takie miłe niespodzianki, przecież im nie wszystko…
Nie, nie, lepiej nie kończyć. Wyższe siły, a już szczególnie ta spokrewniona ze mną, są drażliwe, a przede wszystkim mściwe. A ja w tej chwili potrzebowałam jakiegokolwiek wsparcia, niechby i iluzorycznego. Pewności, że w razie czego Płomień uratuje swą zabłąkaną córkę, po raz kolejny wyciągnie mnie z kabały, w którą się wplątałam przez własną głupotę.
– Że co takiego?!
Anni przezornie cofnęła się o dwa kroki, wpatrując się w drzwi. Dobrze, żeśmy ją wzięli ze sobą – prawdziwa wojowniczka, widać na każdym kroku. Kiedyś będę sobie poczytywała za zaszczyt otwarcie jej drogi przez płomień. Ja ze swej strony dalej naciskałam na wciśniętych w kąt Akira i Elmira.
– A Kito i Pożogar gdzie? Całkiem im mózgi wyżarło? Bo wam to chyba nie było co wyżerać!
– Wyszli wcześniej… – pisnął elf. Zasłonił się rękami, ale mimo to moja dłoń spotkała się z jego twarzą.
– Wyszli, tak? Więc nie mieliście co do roboty, tylko leźć do tej mordowni? Głupie pytanie… Debile! I jak teraz mamy dotrzeć do Wołogrodu? Piechotą?
– Ale…
– Czy może Kito nas zawiezie? Silny jest, może sobie poradzi!
– Ale przecież masz pieniądze… Wykupimy…
– Po pierwsze, gdybym nawet nie wydała prawie wszystkiego na broń, którą musiałam kupić, bo zachachmęciliście gdzieś mój miecz, to i tak nawet na Pegaza by nie starczyło. Myślicie, że jego nowi właściciele też nie mają mózgów? Za tego konia można wziąć parę stów! To wy jesteście idioci! Tak przy okazji, to teraz nawet lekarzowi nie mamy czym zapłacić, bo Kes wszystko, co miał, oddał do wspólnej kasy, żebyście mieli co przegrać razem z końmi!