– A kto mógł wiedzieć, że to był mag zmiennokształtny?!
– Co to za krzyki?
Pożogar i Kito z oszołomieniem patrzyli na tę scenę. Zatrzymali się w progu i wahali się, czy uciekać jak najdalej od rozwścieczonej Księżniczki, która już się transformuje i zaraz zacznie zabijać wszystko, co się rusza, czy jednak dowiedzieć się, co ją doprowadziło do takiej furii.
– A co ma być! – Machnęłam pazurzastą łapą w stronę skulonego elfa i kotołaka. – Te dwa imbecyle przegrali cały nasz szmal i konie na dodatek! Zachciało im się grać i przegrali do maga! Teraz mamy po dwie nogi każdy i w kasie dziesięć monet, do Wołogrodu pójdziemy piechotką. Ciekawe, czy Wielolicy zechce mnie zabrać już teraz? Bo tak, jak jest, to nie mam nic do roboty, tylko uznać się za pokonaną!
– Przegrali? – zamrugał oczami Kito. – Do maga? Przecież na Akira zaklęcia nie działają!
– Nie taki zwyczajny mag! Mag, który umie transformować swoje ciało! Nawet nie miauknąłem, jak nam obu puścił krew! – ryknął Akir. Pod skórą wibrowały mięśnie, jakby miał się zaraz transformować.
– Dosyć! – Anni usiadła na parapecie. – Skupmy się na sprawach istotnych. Winnych poszukamy potem. Teraz ustalmy, co dalej. Ma ktoś jakiś pomysł?
– Ja mam! Sprzedać tych ciołków magom do doświadczeń albo oddać do menażerii! Może starczy chociaż na zapłatę dla lekarza! – rzuciłam z wściekłością i upadłam na łóżko, w ostatniej chwili chowając grzebień. Uparte czułki nie chciały się schować. Machnęłam ręką. Swoi się przyzwyczaili, a mnie w tej chwili dodatkowe narządy nie przeszkadzały.
– Czekaj, pomyślmy rozsądnie – zaproponował z nadzieją w głosie Elmir. – Może wystarczy opchnąć Akira? Za niego dostaniecie więcej niż za mnie! Nikt nie uwierzy, że jestem elfem…
Zwierzołak stracił panowanie nad sobą i próbował chapnąć go w rękę. Elf zawył. Ludzkie zęby to oczywiście nie kły lamparta, ale jak się postarać, to można i do kości.
– Uwierzy, uwierzy – uśmiechnęłam się paskudnie, gładząc Damę. – Puszczę ci krew, jak zobaczą jej kolor, to cię kupią na pniu. Będziesz u magów za królika doświadczalnego, do badania zaklęć.
Elf przełknął ślinę. Akir, który dalej nie rozluźnił uścisku zębów i wisiał u ręki elfa, łypnął na mnie wściekłym wzrokiem.
– Świetnie, ale może byśmy tak pogadali poważnie? – zaproponowała Anni, patrząc na nas z dezaprobatą ze swego improwizowanego tronu. – Nikogo się tu nie będzie sprzedawać. Rey żartowała…
– Co proszę? – zdziwiłam się. – Nie żartuję. Elf należy do mnie z mocy prawa Eisz-tana, a zwierzołak sam oddał się w moje ręce. Są moją własnością. Teraz potrzebuję pieniędzy, więc muszę sprzedać coś niepotrzebnego. Nie mam na stanie nic bardziej niepotrzebnego niż tych dwóch, powiem więcej, generują straty…!
– Rey!!!
Cztery oburzone głosy zlały się w jeden. Tylko Pożogar milczał. Doskonale wiedział, że nie żartuję. Próbowałam wzruszyć ramionami. Czego to towarzystwo się spodziewało? Że im teraz powiem, że to takie specyficzne poczucie humoru Książąt? Akurat. Wszyscy moi pobratymcy dokładnie tak by w tej sytuacji postąpili. Przyjaciel jest dobry, póki jest z niego pożytek. Jaka szkoda, że ja tak nie umiem! Ta rozkoszna dwójka oczywiście narozrabiała strasznie, ale to moja świta, moi pierwsi prawdziwi przyjaciele. Są gotowi dla mnie zginąć. I coś, co we mnie zostało z Liny, wzbraniało mi tak po prostu ich sprzedać.
– Pięknie… pięknie! – Usiadłam energicznie, podtrzymując Damę i rzucając ją na poduszkę. – W takim razie to wyjście zostawię sobie na następny raz. Chodź, Anni, idziemy odebrać, co nasze. Jak, mówisz, nazywał się ten szuler…? I módlcie się, żeby jeszcze był w tej dziurze i przyjmował wyzwania, bo jak nie, to ja naprawdę mam tylko jedno wyjście.
Mężczyzna, którego poszukiwałyśmy, siedział w jakiejś zakazanej tawernie na przedmieściu. Fetował swoje zwycięstwo, przegrywając złoto w kości. Nasze złoto! No dobrze, nie nasze, ale było nasze… i będzie nasze, jakem Księżniczka!
– Wyście są Verl? – Złapałam wysokiego jasnowłosego faceta za ramię i odwróciłam go twarzą do siebie. – Patrzcie na mnie, jak się do was mówi!
Mag spojrzał ze mnie z mieszaniną zachwytu i pogardy i gwizdnął przez zęby:
– Może i ja. A ty, koteczku, toś pewnie kolejna wielbicielka? Dla takiego cukiereczka na pewno pół godzinki czasu znajdę. Idziemy do ciebie, czy bierzemy pokój na miejscu?
Spojrzałyśmy po sobie i jak na komendę położyłyśmy dłonie na rękojeściach mieczów. Ona miała swój u pasa, ja pasa nie nosiłam, więc miecz miałam przewieszony przez plecy.
– Pół godziny starczy… kocurku. Tylko nie wiem, czy się nie boisz, bo my lubimy… takie więcej męskie rozrywki. Podobno przyjmujesz wyzwania, jeśli stawka jest wysoka?
Wytrzeźwiał natychmiast, naprężył się, nieco rozprostował nadgarstki – widocznie miał w rękawach ukryte sztylety. Nie byle jaki przeciwnik, chociaż na pierwszy rzut oka bym tego nie powiedziała. Jeszcze do tego metamorfag, nietrudno do takiego przegrać wszystko, co się ma. Ale trudno, słowo się rzekło, a poza tym przecież pieszo do Wołogrodu nie pójdę!
– Nie przyjmuję wyzwań od dziewczyn. A już na pewno nie od takich, które nie mają cienia szansy wygrać. Jeżeli faktycznie tak potrzebujesz kasy, to za jedną noc możesz dostać tyle, że sobie kupisz nowe ciuchy i jeszcze na trochę świecidełek zostanie…
Problem polegał na tym, że poszłam na rozmowę nie w tym, co kupiłam w dzień, a w tych samych eleganckich niegdyś szmatkach, które przeszły przez ogień i wodę najpierw w Mrocznym Lesie, a potem w Podpschowkach. Elfi jedwab w międzyczasie swoje przeszedł. Ta-aak. Faktycznie zrobiłam na nim wrażenie. Tylko niezupełnie takie, jak chciałam.
– Boisz się, że przegrasz? – pozwoliłam sobie na bardziej złośliwe brzmienie głosu. – Myślisz, że w łóżku jesteś lepszy niż w walce? Mam powtórzyć? Lepiej słuchaj uważnie, bo nie lubię powtarzać…
Znowu zmierzył mnie maślanym wzrokiem. Zamglone szare oczy rozbierały mnie. Ledwo się opanowałam, żeby nie splunąć. Faceci nie myślą mózgiem – zdaje się, że tak mówili w jednym z dawnych światów? Dodałabym jeszcze, że wszystko powyżej tego, czym myślą, mają w zaniku. Są oczywiście wyjątki, ale tylko potwierdzają regułę.
– Ja też nie lubię powtarzać, ale dla takiej dupci złamię zasadę. Nie. Walczę. Z. Dziewczynami.
– A co się z nim będziesz cackać, Rey!
Anni zrobiła krok w stronę maga. Zatrzymałam ją. Nie, tu już nie chodzi tylko o odzyskanie pieniędzy. Sprawa robiła się honorowa.
– Wszakżeś magiem, Verlu Zmiennokształtny? Przeto wiesz, że mus ci na to odpowiedzieć. Ja, Rey-line, Dziecię Jesiennego Płomienia, pozywam cię do Kręgu Prawa. Niech ci, którzy widzą wszystko, nas rozsądzą.
Zmienił się na twarzy. Niezły mag. Nie ta liga co Kes, oczywiście, ale może ze mną i taki da sobie radę.
– Co stawiasz? – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
– Siebie. To powinno wystarczyć za złoto i konie, które wygrałeś od moich towarzyszy.
Powoli, ale wyraźnie odzyskiwał samokontrolę. Pospiesznie wymruczał parę zaklęć rozpoznawczych i miał już pewność, że ma przed sobą półelfkę. Nie zamierzałam go wyprowadzać z błędu.
– Istotnie, uczciwa stawka. Czy przysięgasz, że jeśli przegrasz, będziesz należała do mnie ciałem i duszą do końca swoich dni?
– Przysięgam na Jesienny Płomień – odparłam spokojnie, niepewna, czy dobrze robię. A jak nie dam rady? Co będzie? Złamać taką przysięgę niełatwo. Można ominąć, oczywiście, ale nie znalazłam w jego słowach żadnego punktu zaczepienia. Namówić chłopaków, żeby go załatwili zza węgła? Nic z tego, umrę razem z nim. Powiedział przecież „do końca swoich dni”. Bydlak!