Выбрать главу

– Idziemy. Jak rozumiem, świadkowie zbędni?

– Całkowicie.

Skinęłam na Anni i uśmiechnęłam się z zadowoleniem. Jasna sprawa. Nie chce ujawnić swojego sekretu, nie chce ujawniać, że jego magia wcale nie jest ludzka. Domieszkę prawdziwej krwi to ja wyczuwam na milę! A, to taka sprawa! No cóż, sam się wpakował w pułapkę. Gdyby zdecydował się na uczciwą walkę, nie wykorzystując swoich możliwości zmiennokształtnego, mógłby wygrać. Ale czy da radę transformującej się Księżniczce, nawet i nie w pełni mocy? Wątpliwe.

* * *

– Gotowaś, Reyelino?

Zatoczył rękami krąg wokół siebie. W przedwieczornej mgle magiczna linia zaświeciła delikatnie na niebiesko. Doskonale.

– Rey-line – sprostowałam. – Możesz mi mówić Rey, jeśli nie jesteś w stanie spamiętać prostego imienia w prawdziwym.

Rozejrzawszy się, definitywnie przekonałam się, że oprócz nas trojga na tym zapchlonym podwórzu nikogo nie ma, i weszłam w krąg.

Verl złożył palce prawej ręki w szczyptę i miotnął w moją stronę czymś niewidzialnym. Nic nie poczułam, lekko uniosłam brew i chrząknęłam. To znaczy próbowałam chrząknąć, ale język mnie nie słuchał.

Mag zatarł dłonie.

– Lubię małomówne dziewczyny – uśmiechnął się i potraktował mnie czymś podejrzanie podobnym do sopla lodu.

Pojedynku na czary zachciało się mu? Poczuł we mnie moc?

Powstrzymałam lodową strzałę, zagradzając jej drogę ręką. Mag odpowiedział na to eleganckim ukłonem, odstępując prawa do zadania ciosu. Niech głupszej szuka! Utrzymując jeszcze zaklęcie przeciwnika w powietrzu, zaczęłam się przemieniać. Zimne skrawki rozkruszonego pazurami lodu powoli osypywały się na ziemię. Zgodnie z zasadą „jak szaleć, to szaleć” razem z ludzkim obliczem pozbyłam się nałożonych na mnie zaklęć. Miło czasem zaprezentować się przeciwnikowi taką, jaką siebie lubię najbardziej.

– Faktycznie niezła jesteś, kundliczko…

Wciągnęłam i wypuściłam pazury. Mag kręcił głową i jak urzeczony przyglądał się temu, co robiłam.

– Tylko, wiesz, mnie takimi sztuczkami dość trudno przestraszyć. Spróbuj jeszcze czegoś. Daję ci prawo do śmierci w walce…

Skoczyłam. On również, w locie zmieniając się w ogromnego wilka. Wzbiłam się nagle w powietrze, zawisłam parę metrów nad ziemią i zachichotałam, patrząc, jak zębaty do mnie podskakuje. Szkoda, że Akira tu nie ma, dopieroż by się nabijał z kolegi…

Uznawszy, że mag ma dosyć, wyciągnęłam miecz i runęłam w dół, lądując idealnie na kudłaczu. Zawył z urazą, podwijając ogon. Docisnąwszy go mocniej i wgniótłszy w ziemię, przybrałam stosowną pozycję i okazało się, że wilk jest rozpłaszczony u moich nóg. Kopnęłam wyszczerzoną mordę butem pożyczonym od naszego elfa.

– No jak, chcesz jeszcze spróbować czy masz dość?

Spróbował. Gdyby nie próbował, byłabym rozczarowana. Lubię upartych ludzi, nawet jeżeli upierają się przy błędach. Nie zabiłam go, tylko trzasnęłam Damą w pysk, na razie płazem. Jeśli nie pojmie aluzji… No cóż, pojedynek magów to nie zawody dla dzieci, nikomu nie gwarantuje się przeżycia – widzom też nie. Z tego, co pamiętam, w którymś z dawnych światów od świadków takich zmagań dyplomowanych zawodników brano pisemne oświadczenie, że zostali uprzedzeni, iż administracja nie ponosi odpowiedzialności za ich życie.

Zwierzołak potrząsnął głową i cofnął się z podkulonym ogonem. Przerzuciłam miecz do lewej ręki i mruknęłam z zadowoleniem.

– No jak, przyznajesz, że ja nie dla ciebie?

– Przyznaję. – Zamiótł uniżenie ogonem. – Rozkazuj… pani.

– Przemień się i prowadź do naszych koni. A, i pamiętaj, żeby oddać pieniądze.

Przekroczyłam krąg, nie zaprzątając sobie już głowy przeciwnikiem. Magowie tylko w jednej sprawie grają uczciwie: nigdy nie łamią zasad pojedynków. Dużo tych zasad nie jest, ale każdy, kto je naruszy, staje się zwierzyną, na którą wszyscy polują. Ludzie to nie ludzkość, społeczność, lecz jeden wielki tłum. To oczywiście także nasza wina, bo nauczyliśmy ich bezlitosnego postępowania. Pozwoliliśmy im zrozumieć, że w tym świecie o wszystkim decyduje sita.

Dziwny to był pojedynek. Za łatwo to wszystko poszło, za szybko mag się poddał. Z drugiej strony – w sumie ja jeszcze ciągle myślę o sobie jak o człowieku. Dla Księżniczki ludzie to tylko kurz na drodze, nierozumne zwierzęta, które kazano nam w pewnym czasie i do pewnego czasu chronić. A myśmy tak przyzwyczaili się uważać siebie za bogów, że zapomnieliśmy o swej roli sług ludzkości.

Głupio, prawda? Bogowie i sługi jednocześnie. Taki los, tutaj takie paradoksy pojawiają się na każdym kroku.

Mniejsza o to. Co mnie tak niepokoiło? Dlaczego miałam wrażenie, że ten atak nie był przypadkowy? Ze to był test moich sił?

* * *

Anni już dawno chrapała, a ja nadal nie mogłam zasnąć. Wierciłam się w szorstkiej pościeli, lecz świadomość nie odpływała. A mówią, że nie można się wyspać na zapas… Za ścianą, u chłopaków, też ktoś się wiercił, nie ja jedna nie mogłam spać. Po namyśle wstałam i ubrałam się, w miarę możności starając się nie robić hałasu.

Moim towarzyszem niedoli okazał się Kito. W swojej prawdziwej postaci nie mógł się oczywiście położyć do łóżka, a na podłodze było mu niewygodnie. Zresztą sen był jednorożcom przydatny, ale nie niezbędny. Stworzenia, które nie muszą spać, nieźle…

Szliśmy przez uśpione miasto. Nieliczni przechodnie nie zwracali na nas uwagi – ot, dwoje małolatów, którym zachciało się przygód. Co to kogo obchodzi? Nawet uliczne rzezimieszki, z których słynął Pschów, omijały nas szerokim łukiem.

– Słuchaj, Kito, dlaczego ty właściwie w tej formie wyglądasz jak dziecko? – zadałam wreszcie pytanie, które od dawna mnie nurtowało. – Naprawdę jesteś taki młody, czy to kamuflaż?

– To nie kamuflaż – zatrzymał się i oparł o ścianę. Westchnął ciężko, zamknął oczy. – To naprawdę moja forma i wygląd, ale…

– Ale co?

– Ale nie jestem dzieckiem. Bez względu na to, ile będę żył, nie zmienię się.

– A wolno spytać, ile w takim razie masz lat?

– Dużo. – Oderwał się od ściany i ruszył przodem, niedwuznacznie dając do zrozumienia, że rozmowa skończona. – Dużo więcej, niż sobie wyobrażasz.

– Kito!

– Czego? – rzucił niecierpliwie.

– Ile? Odpowiedz!

– A z jakiej racji?

Uśmiechnął się, mówiąc to, ale obraz dziecka, który sobie wytworzyłam, rozpadał się z każdą chwilą. Zaczęłam zauważać, że wygląd zewnętrzny, te jego dziecinady, cienki głos, naiwne oczy – to wszystko było zabawą… nie, nie zabawą, to było częścią jego, fragmentem jego osobowości, ale tylko fragmentem, nie całością. Teraz nie nazwałabym go dzieckiem.

– Odmawiam odpowiedzi.

– Kito…

– Rey, naprawdę nie rozumiesz po rusińsku? Mam ci w prawdziwym wytłumaczyć?

Poczułam, jak wzbiera we mnie złość, ale wysiłkiem woli stłumiłam ją. W sumie miał świętą rację. Jakie ja mam prawo pchać się z butami do cudzej duszy, skoro nikogo nie wpuszczam do swojej? Na dobrą sprawę, kim jestem dla Kito? Nikim. Nie pani, nie przyjaciel, nie wróg – jedynie towarzyszka podróży.

– Chodźmy. – Skręciłam w jeden z ciemnych zaułków. – Nie jesteś w nastroju do rozmowy, to po prostu się przejdziemy. Na jedno wychodzi, Akir chrapie tak, że na pół miasta słychać.