Rozwarłszy zęby Kesowi, Wittor wpuścił mu kilka kropel do gardła. Na jakieś pięć sekund w karczmie zapanowała głęboka cisza. Chłopi już dawno postanowili niczemu się nie dziwić i teraz najwyraźniej oglądali to wszystko jak przedstawienie wędrownej trupy. Oberżysta omal nie płakał ze szczęścia – będzie co opowiadać gościom, będzie się czym pochwalić. Kto inny może się pochwalić, że gościł w swoim zajeździe feyry (w dodatku razem z łowcą), a po takim spotkaniu budynek stoi, jak stał, i obeszło się bez ofiar w ludziach?
Już miałam się zacząć niepokoić, gdy nagle Kes zakaszlał i energicznie usiadł. Powiódł po ludziach maślanym wzrokiem.
– W czepku żeś się urodził, chłopie. – Neka klepnął go po ramieniu. Łowca zgrzytnął zębami, chyba uważając to, co widzi, za przedśmiertne halucynacje.
– No i proszę – odgadłam, co myśli – teraz scenariusz przewiduje scenę łóżkową…
Szarpnęłam za kołnierz mojej nowiutkiej koszuli, rozdzierając ją prawie do pasa. Ja mu to jeszcze przypomnę! Mag patrzył na mnie takim wzrokiem, jakby zobaczył nieznane nauce zwierzę. Reakcje pozostałych wahały się od gwizdu zachwytu do podjudzania.
Podeszłam do Kessara, przytrzymywanego przez moich pomocników, i pokręciłam głową.
– Nic z tego, Neka. Prędzej zdechnie, niż waży się mnie tknąć.
– O czym wy mówicie? – stęknął Kes.
– A ktoś go pyta o zdanie? – Neka machnął rękami, na chwilę puściwszy ramię „ofiary”. – To jak, sama rżniesz, czy my?
Sama?!
Wzdrygnęłam się na samą myśl o wzięciu do ręki stalowej broni. Nie, nie, nie! Potrzymać to jeszcze mogę, ale żeby się tym chlastać… Brr…
– A nie można srebrem? – spytałam ostrożnie, starając się nadać głosowi żałobny ton.
– Może jeszcze drewnem? To jak, sama?
– No nie! – Odwróciłam się do pozostałych myśliwych. – Bran, pomożesz?
– A co potrzeba? – odezwał się bard, któremu odebraliśmy publiczność. Wstał z ławy i podszedł do naszej ekipy.
Milcząc odrzuciłam włosy z szyi i pochyliłam głowę w bok.
– E, a może w tym stanie to i z nadgarstka starczy? – wstrzymał mnie zafrasowany Neka.
– Aha. A potem z owiązaną łapą mam ruszać w drogę i może jeszcze się bić? Jeszcze mi życie miłe! A szyją walczyć nie zamierzam – wycedziłam, ani na jotę nie zmieniając pozycji.
Bran splunął i wyciągnął zza cholewy kindżał. Po plecach przebiegł mi dreszcz strachu. Łapacz obserwował te wszystkie przygotowania ni to ze zdziwieniem, ni z przerażeniem, jakby nie do końca rozumiał, co się dzieje.
Czy my, feyry, nie lubimy stali? To nie jest właściwe słowo. My jej nienawidzimy.
Jest jak ogień, który spala cię żywcem.
Jest jak setki maleńkich śmierci, jak życie w bólu i strachu bez końca.
Jest jak wcielony strach, który skręca ci flaki w ciasne węzły.
Doznałam tego jeden jedyny raz i przysięgam na wszystko, że następny raz będzie ostatni, ja tego nie przeżyję. Nie było okazji dotrzymać przysięgi…
Zawahałam się, zaklęłam siarczyście. Do diabła! To też mu kiedyś przypomnę! Czułam, że niedługo nastąpi zmiana ról, teraz to ja jego będę ścigać.
Próbując nie zemdleć z bólu, wdrapałam się na stół i usiadłam Kesowi na nogach, przytulając się do jego obnażonej piersi. Wittor omal nie puścił rannego.
– Rejka, no co ty… ty naprawdę coś do niego masz…
Neka syknął cicho. W sali po raz kolejny zrobiło się idealnie cicho – tylko pies powarkiwał, nie rozumiejąc, co napadło jego nową panią. W jego słabiutkim umyśle zalęgła się zdradziecka myśclass="underline" czy ona na pewno ma wszystko w porządku z głową?
– Pij!
Chwyciłam łowcę za włosy i szarpnęłam, zmuszając, żeby przylgnął do mojej szyi. Z boku mogło to wydawać się sceną miłosną, ale „od środka” wyglądało znacznie gorzej. Kesem telepało, balansował na granicy utraty przytomności. Szlag mnie trafiał. Złocista krew lała się po mnie cieniutką strugą, oboje już byliśmy nią upaprani, co za marnotrawstwo drogocennej cieczy! Nie myślałam, że aż tak ciężko będzie zmusić tego kretyna, żeby połknął chociaż łyk.
– Pij, tłuczku, bo zaraz oboje zdechniemy i tyle z tego będzie. Zdaje mi się, że wolałbyś zabić mnie własnoręcznie?!
Szarpnęłam go znowu za włosy, zmuszając, żeby mi spojrzał w oczy.
– Pij, to przeżyjesz. Pij, to może kiedyś mnie dopadniesz…
Nienawidził mnie. Przejrzał mnie.
Przyssał mi się ustami do szyi, wziął potężny łyk… i opadł z sił. Zatykając ranę dłonią, stoczyłam się na podłogę. Neka przykląkł przy mnie z bandażami, które łapaczowi i tak na nic by się nie przydały. Chociaż nie… teraz właśnie najwyższy czas przewiązać mu rękę. Moja krew nie jest lekarstwem na wszystko, maścią też trzeba posmarować.
Odsunęłam Nekę.
– Wittor, zabandażuj temu kretynowi łapy, bo jeszcze ktoś od niego jaką france podłapie. Ja nie mam wiadra krwi, drugi raz częstować nie będę.
Strzelec skinął głową, nie wyszedłszy jeszcze z osłupienia. Wyrwałam Nece bandaż i przejechałam nim po szyi. Rany goją się na mnie jak na psie, ale taka utrata krwi to poważna sprawa.
– To jak? – Oberżysta nachylił się nade mną. – Może wam co do jedzenia zrobić? To pomaga…
Odsunęłam usłużnego gospodarza. Jakie znowu jedzenie? Nie teraz, nie ma czasu, życie Kesa wisi na włosku, trzeba zaczynać rozgrywkę. Umówmy się, że dał mi fory w zamian za krew. Pełna kultura.
– Wittor, jak skończysz, zanieście go do izby na górę. Gospodarz obiecał, że da. Posiedźcie przy nim, póki nie oprzytomnieje.
Podniosłam się i jęknęłam. Jak przez mgłę widziałam kołyszące się wnętrze gospody.
Bran postawił gitarę między kolanami, opierając się podbródkiem o gryf.
– A ty co? Gdzie się wybierasz?
– A przed siebie. Nie mów, że chcesz, żebym została? Łaps chwilowo jest cichy i bezwonny, ale jak się pozbiera, znowu zacznie wywijać żelastwem.
– E tam. – Machnął ręką. – Pewnie nawet nie zapamiętał twojej twarzy. Schowasz pazurki i może cię szukać do upojenia.
Pokręciłam głową. Twarzy mógł nie zapamiętać, zresztą ona się zmieniała przy transformacji, ale że chodzi o młodą dziewczynę, to z pewnością zarejestrował, a takich we wsi nie było wiele.
Pies szturchnął mnie nosem w dłoń, zaskomlał, prosząco machając ogonem. Co znowu?! Przyjrzałam się swojej ręce. Aha, jasne. Była pokryta jeszcze nie do końca zaschniętą złotą mazią. Mam ja dzisiaj powodzenie…
- Kerr [5].
Westchnęłam i wyciągnęłam dłoń do feyra. W sumie i tak musiałam to zmyć, nie będę chodzić po świecie w charakterze złotego posągu. Pies warknął z niedowierzaniem i zaczął mi oblizywać palce. Po chwili jego oczy zabłysły, ale zaraz znów zgasły. Trwało to tak krótko, iż uznałam, że widocznie mam halucynacje ze zmęczenia. Widocznie…
Nad koszulą nie było co się zastanawiać. Przyjrzałam się sobie i znowu westchnęłam. Ktoś zakaszlał. Odwróciłam się, stając nos w nos z jakimś tubylcem.
– Ten tego… – Zarumienił się. – Ja tutejszy. Krawiec. No i… To dla was… Dla żony szyłem, ale i tak nie żal… Zobaczył ja, że wam się rozerwała, to poleciał do domu…
Podał mi śliczną odświętną koszulę. Wzięłam ją do ręki z niedowierzaniem.
– Bierze… – Zauważył moje niezdecydowanie. – Neka do nas mówił, że dla nich wszystkich nieraz życie ratowała, tam w lesie, a dzisiaj dla nas… Ja wiem, łowce gadają, że wy wszystkie potwory… – Poczerwieniał, czując, że chlapnął coś niepotrzebnie. Kto ją tam może wiedzieć, feyrzycę, może się zezłości, pomści zniewagę rodu. – My tu już dawno żyjem. Wasi napadają, pewnie, ale nieraz tylko wsią przelecą i uciekną. Bierze…