– To jest ona! – Machnął ręką niezadowolony Neka. – A co, może myślisz, że w ludzkich krainach jest jeszcze jakaś druga Księżniczka-podrzutek? Tyś już całkiem zgłupiał, panie Strzelec.
– No to czemu żeś jej nic nie powiedział? Dlaczego ją puściłeś samą, panie Wróżbita?
– Bo widziałem kawałek jej losu. Ona będzie potrzebowała pomocy, ale nie teraz. Przyjdziemy do niej, jak sobie przypomni, kim była, przypomni sobie świat, w którym feyry były rozumne.
– A ilu ludzi przez ten czas feyry załatwią? O tym to już nie pomyślałeś, co?
– Cicho byś był, panie Bard, i tak mi się rzygać chce! Nie utrudniaj, lepiej zaśpiewałbyś co… No, rzygać mi się chce. Jak pomyślę, cośmy z tą dziewczyną zrobili… jak myślę o tym, co jeszcze zrobimy…
– A proszę cię bardzo – nieoczekiwanie potulnie zgodził się bard. – Już się robi…
Gdy u początku drogi człowiek stanie,
Nikt mu tej kwestii rozwiązać nie spieszy:
Kto z jego życia bardziej się ucieszy
Światło czy ciemność? – oto jest pytanie.
Mroku i światła, i prawa i lewa
Niełatwo będzie rozdzielić na dwoje.
Kto świat swój tworzy, musi wziąć oboje:
Dnia pragnie – ciemność dokoła rozsiewa.
Czy warto światła szukać tak zawzięcie
Choć tak się bliskim i miłym wydaje,
Pasję szukania na czas odkładając,
Światło i ciemność zrównać jednym cięciem.
Źle, kiedy świat na dwoje dzielić zaczniesz,
Wszak światła nie ma bez miękkiego cienia,
Nie warto, światła szukając promienia,
Ciemności krajać sukno delikatne.
Zło nie w ciemności śpi, lecz w sercach ludzi,
Ta prawda z czasem widoczna się staje
I jedno starań wartym się wydaje,
Co z dawnych pieśni wezwanie obudzi.
Rozsiewać miłość, światła nie oddzielać
Bo wraz z ciemnością służy chwale Boga
I dalej dążyć, choć niełatwa droga,
Wypełniać życiem wolę Zbawiciela [6].
O pierwotnym planie, by iść na skróty do wołogrodzkiego traktu, musiałam zapomnieć. Podróżować po ruchliwej drodze przy świetle dziennym z feyrem u boku – to nie był dobry pomysł. Wiedziałam, że nie powinnam brać psa ze sobą, ale jakoś tak nie bardzo mogłam się z nim rozstać. Jakbym już się oswoiła z myślą, że zaczęłam nowe życie i już nigdy nie będę sama.
Przypomniałam sobie, że według mapy wołogrodzki trakt idzie tu wielkim łukiem, omijając Burzliwą Puszczę, i jeśli pójdę na przełaj, zarośniętymi ścieżkami, zaoszczędzę trzy dni. Dobra. Idziemy na Kostriaki – miasto-twierdzę, stojące na samym skraju lasów – a za Kostriakami już będę się trzymać ludzkiej drogi. Z pieskiem coś się do tego czasu zrobi. Zaraz, chwila, a może on umie stawać się niewidzialny? Jak by to sprawdzić?
Na noc zostaliśmy pod gołym niebem. Rozpaliwszy niewielkie ognisko, przejrzałam zapasy. Najwyraźniej oberżysta po cichu podrzucił mi to i owo „na drogę”. W każdym razie nie przypominam sobie, żebym miała ze sobą tyle żarcia. No trudno, nie chciało mi się gotować. Wyciągnąwszy z tobołka zwinięty koc, rozścieliłam go przy ognisku. Za kolację miałam pajdę pachnącego chleba i butelkę kwiatowego wina. Poniewczasie dotarło do mnie, że nie mam pojęcia, czym nakarmię swojego niespodzianego towarzysza podróży. Było nie uciekać od myśliwych…
Feyr leżał tuż obok, z łbem ułożonym między łapami, i uważnie śledził mój każdy ruch.
– I co ty jesz? – westchnęłam. – Dobra, dobra, nic nie mów, wiem dobrze… Tylko wiesz, ludziny to tu się na milę wokół nie znajdzie. Będziesz się musiał poodchudzać.
– Za pozwoleniem waszej książęcej mości, nie pogniewałbym się za jakieś inne mięso. A w ogóle ludziny nie jadam, nie uchodzi jeść istot rozumnych, kto jak kto, ale wasza książęca mość dobrze o tym wie.
Co? Kto to powiedział?!
Zamknęłam oczy i potrząsnęłam głową. Niemożliwe. Mam omamy. Niższe nie są istotami rozumnymi! Nie mogą rozmawiać… po rusińsku!
– Wasza książęca mość… – odezwał się niepewnie ten sam głos. – Co wam jest?
– Co mi jest?
Ostrożnie otworzyłam oczy. Pies siedział przede mną z głową przekrzywioną w bok i przyglądał mi się badawczo.
– Chyba zwariowałam. Wydaje mi się, że feyr mówi.
– A nie powinienem, Księżniczko? – spytał zdziwiony pies i podrapał się zadnią łapą za uchem. – Oczywiście, jeśli wasza książęca mość rozkaże, będę milczał. Bardzo przepraszam, tylko przez zapomnienie pozwoliłem sobie odezwać się niepytany. Ze wstydem przyznaję, że nie wiem, skąd się wziąłem w krainie śmiertelnych. Może wy raczycie uchylić mi rąbka tajemnicy?
Nie, nie… To mi się śni. On? Prosi? Mnie? Mam mu coś wyjaśnić? Co to za numery? Co on tu robi?
– Tego, czego właśnie zapomniałeś na granicy, to ci nie przypomnę – uśmiechnęłam się paskudnie – w każdym razie, jak cię spotkałam, to właśnie dojadałeś rękę mojego znajomego czarodzieja.
Pies warknął gniewnie.
– To nie było śmieszne, Księżniczko! Ja, Przodownik Jesiennej Sfory, miałbym na kogoś napadać? Żeby mi sam Łowiec [7] kazał, w życiu bym nie zaatakował człowieka! Tego się nie robi!
Ze zdumienia całkiem zapomniałam, że jestem na niego zła.
– No co jeszcze powiesz? Może zaraz usłyszę, że feyry nie wojowały z ludźmi przez ostatnie osiemnaście lat? Znalazł się żartowniś!
– Feyry? Z ludźmi? Jak to… no nie… Jakże to… Jeszcze wczoraj… przysiągłbym, że jeszcze wczoraj… – wreszcie stracił rezon. – Ja nie wiem, Księżniczko, o czym wy mówicie. To jakiś koszmar! Przecież wczoraj nie było żadnej wojny. Nieporozumienia, owszem, ludzie spalili Lisa, syna Łowca, bo myśleli, że jest czarnoksiężnikiem. Ale to… to było wczoraj, a przedwczoraj panował pokój!
Machnął łapą. W powietrzu pozostał świetlisty ślad. Gdy tylko zauważył, że jest zjawą, podniósł łapę do pyska, wysunął i wciągnął pazury, potrząsnął łbem.
– To jakaś bzdura! Dlaczego ja tak wyglądam? Łowiec już od wieków nie wzywał nas do walki! Ja nie mam prawa pozbywać się ciała w krainie śmiertelnych!
Zerwał się na równe łapy, jego widmowym ciałem wstrząsnęły konwulsje. Najpierw zmaterializowały się kły, błękitna poświata wokół psa stopniowo znikała, ustępując miejsca krótkiej rudej sierści. W minutę później stał przede mną jak najbardziej materialny pies – żylasty, krótkowłosy, z kosmatym ogonem, wspaniałą grzywą na karku i mądrymi złocistymi oczami.
– Czekaj, jesteś pewien, że nie pamiętasz wojny? – spytałam z niedowierzaniem. – Jesteś pewien, że nigdy nie atakowałeś ludzi?
Gdyby nie był psem, toby chyba wzruszył ramionami. Zebrało babie się na gadanie głupot…
– A co pamiętasz? – spytałam już całkiem łagodnie. Odłożyłam jedzenie na bok i podciągnęłam kolana pod brodę. Ogień rzucał błyski na skórę feyra, złocąc szorstką sierść. Kiedyś uważałam wszystkie feyry za monstra, dziwadła, ale teraz byłam tym psem szczerze zachwycona.