– Pamiętam… – zamyślił się. – Pamiętam, że Jesienny Łowiec nas zebrał. Podniósł Róg do ust i…
Potarł sobie czoło łapą, zupełnie jak człowiek.
– I co…
– I nie wiem… Dalej to pamiętam, jak was lizałem po ręce. Dziwne to jakieś. Co było w międzyczasie?
– Coś mi chodzi po głowie… – zamyśliłam się. – Co prawda boję się, że tobie się ten pomysł nie spodoba. Wojna trwa osiemnaście lat i przez ten cały czas feyry niższe atakują ludzi. Co najważniejsze, ty jeszcze wczoraj nie byłeś istotą rozumną. Wychodzi na to, że osiemnaście lat temu ktoś ci odebrał rozum, a wczoraj napiłeś się mojej krwi i wszystko wróciło do normy.
Przyjął moje wytłumaczenie, nie domagając się dowodów. Widocznie zrozumiał, że nie żartuję.
– Osiemnaście lat… Prawie dwie dekady! No jak to… Księżniczko, powiedzcie mi, co to za jakiś świat, w którym feyry napadają na ludzi? Jak to się mogło stać?
– Nie mam pojęcia, jak się zaczęło, miałam wtedy wszystkiego dwa lata. Zza Wrót wyrwały się nierozumne potwory niszczące wszystko dokoła. Nikt nie rozumiał, co się dzieje, bo oba narody żyły… no nie powiem, że w przyjaźni, tylko po prostu obok siebie. Nikt nie chodził za Wrota, z tamtej strony też właściwie nikt nie przychodził. Magowie wiedzieli, że tam jest inny świat, ale lojalny wobec nas. I nagle te hordy potworów. Kiedy ludzie się zorientowali, że napastnicy są nierozumni, powstały oddziały magów-łowców. Magowie i wojownicy poszli zabijać wrogów. Po jakimś czasie pojawiły się ogary – feyry wzięte żywcem, obłożone zaklęciami. Teraz magowie pracują w parach z nimi. I tak ta wojna trwa już osiemnaście lat, a ludzie już zapomnieli, jak wygląda feyr, który cię nie chce zabić – feyr rozumny. I to jest z kolei wszystko, co ja ci jestem w stanie powiedzieć.
Pies patrzył gdzieś poza mnie. W oczach miał łzy.
– Nie do wiary… po prostu nie mieści się w głowie.
Wysunął pazury i drapał ziemię, aż wydłubał kawałek darni.
– Potrzebuję trochę czasu – powiedział. – Len pa genore, mi Sid? [8]
Skinęłam głową. To, że zrozumiałam ostatnie zdanie, wprawiło mnie w dobry humor. Pięć minut temu przysięgłabym, że nie zrozumiem ani słowa.
Pies zerwał się z miejsca i znikł między drzewami. Potem z gąszczu rozległo się rozpaczliwe, płaczliwe wycie. Jeszcze długo feyr jęczał, wył i śpiewał.
Uznałam, że feyr wróci niedługo. Zdjęłam kurtkę, podłożyłam sobie pod głowę i próbowałam zasnąć. Sen przyszedł od razu. Zapadałam się w znaną sobie do bólu ponurą przepaść…
– Ciociu, ciociu, Kes przyjeżdża!
– Siedź spokojnie, wiercipięto, bo jak twój Kes przyjedzie i cię zobaczy…
Gdzieś głęboko w środku wzbiera coraz silniejsze poczucie krzywdy. Już nie słucham ciotki. Ze strachem cofam się do drzwi. Kobieta, która mnie wychowała, z niedowierzaniem kiwa głową. Na stole stoi dzban napełniony po brzegi chłodnym wiśniowym sokiem.
– Co tobie, Lina?
– Muzyka – szepczę, przyciskając dłonie do skroni. – Muzyka… Ciociu… Zła muzyka…
Przerażenie w oczach ciotki.
– Nie słuchaj tego! Lina! Nie słuchaj!
– Nie mogę! Muzyka!
W gardle wzbiera mi ryk, kręgosłup drży konwulsyjnie, słyszę, jak pęka skóra, coś się przez nią przebija. Ostry ból. Cienkie pazury rozdzierają palce. Nie ma mnie. To już nie jestem ja. Nie ma myśli i uczuć. Jest tylko jedno przemożne pragnienie.
Zabijać.
Nienawidzę wiśni!
Obudził mnie mój własny krzyk.
Pies leżał tuż obok. Ognisko jeszcze nie dogasło, w złotych ślepiach feyra odbijały się złe iskry. Nawet się nie ruszył, gdy się obudziłam.
– Dobrzeście mówili, Księżniczko. Świat się zmienił. Jest zupełnie inaczej, niż ja pamiętam wczoraj.
Pies przewrócił się na bok i spojrzał mi w oczy.
– Wygląda na to, że tamten świat przestał istnieć osiemnaście lat temu. I tak bym żył, bez rozumu, bez pamięci, gdybyście mnie nie wezwali z powrotem. Powiedzcież, Księżniczko, twierdzicie, że jak się zaczęła wojna mieliście dwa lata, ale mam wrażenie, że ja wiem, kim jesteście. Wy… – zawahał się. – Jakie jest wasze prawdziwe imię?
– Co do prawdziwego, to nie wiem, ludzie nazywali mnie Reyliną. – Przewróciłam się na plecy, starając się nie patrzeć na nieszczęśliwą, zmęczoną minę psa. – A ty jak masz na imię?
– Już mówiłem. Jestem Przodownik Jesiennej Sfory, tak się tłumaczy moje imię. Ale na razie mówimy o was. Od razu skojarzyłem, kim jesteście, tylko to zbyt nieprawdopodobne, żeby było prawdziwe – parsknął krótko, co zabrzmiało prawie jak kaszel. – Nie mam pojęcia, jakim sposobem wy, Rey-line, Księżniczka Jesieni, trafiliście między ludzi!
– Żyłam wśród nich chyba od zawsze. Ciotka mówiła, że znaleźli mnie podczas rozruchów we Wołogrodzie. Wujek był strażnikiem, uratował mnie, wyciągnął z tłumu, gdzie mało mnie nie zadeptali. Mówił, że próbował odnaleźć moich rodziców, ale na próżno. Wyglądałam na dwa lata. A co to znaczy: Rey-line?
– No to ja już nic nie rozumiem. Wy to wy, to pewne. Ale jak Łowiec mógł pozwolić, żeby jego wnuczka wychowała się wśród ludzi? Po śmierci Lisa, waszego ojca, jesteście ostatnią z rodu! Wy, Rey-line, Płomień Jesiennych Ognisk! Pamiętam was taką małą. Wasz dziadek świata za wami nie widział, mówił, że kiedyś poprowadzicie jesienną sforę przez ludzkie ziemie. Tylko że wyście powinni teraz być po trzydziestce, ja was pamiętam jako szesnastolatkę, to teraz powinniście mieć trzydzieści cztery.
– Powiedz więcej – poprosiłam. – Tego z kolei ja nie pamiętam, nic nie pamiętam. Opowiedz mi o mojej rodzinie… i o mnie.
– Ha… Jesteście córką Jesiennego Lisa, wnuczką Jesiennego Łowca. Urodziliście się z ognia i opadających liści. Wychowywał was dziadek, a ojciec przepadał w krainach ludzi, które lubił o wiele bardziej niż rodzinny dom. W Złotych Dobrach, dziedzinie Jesiennego Rodu, wszyscy was znali. Ledwoście się nauczyli chodzić, to już łaziliście po drzewach i ćwierkali jak ptak. A jeszcze jakeście dostali od dziadka skrzydła, to już nie można było was złapać. Pamiętam, jak krążyliście między drzewami, a myśmy patrzyli i podziwiali. Potem wasz ojciec zginął, ludzie go spalili. I to jest przedostatni dzień, jaki pamiętam. Byliście jacyś jak nie wy, ciągle płakaliście, tuliliście się do dziadka. A potem żeście się rozdarli, i w niebo!
– Dziwne to jakieś, przecież nie mam skrzydeł.
– Ano nie – przytaknął pies. – Jesienny Płomień spalił waszego ojca i nie chcieliście daru od niego. Mieliście szesnaście lat, ale Książąt już w wieku dziesięciu lat uważa się za dorosłych – nie wedle ciała, a wedle rozumu.
– A potem trafiłam między ludzi…
– Dalej nie mam pojęcia, jakim sposobem. Łowiec żyje, ja to czuję. Jest gdzieś wśród śmiertelnych.
– Mój dziadek?
– Tak. Ale nie wiem dokładnie, gdzie. Jakby był za jakąś zasłoną… Czuję, że ktoś go ukrywa, żebym go nie mógł zobaczyć.
– Zasłona? Więc może… w Akademii? Może jest wśród magów? Nic innego mi nie przychodzi do głowy.
Pies nie odpowiedział. Nie wiedział. Oboje byliśmy w podobnej sytuacji – zagubieni, obcy, odstający od reszty. Tacy muszą się trzymać razem.
– Słuchaj, a kto może nam powiedzieć dokładnie, co się stało osiemnaście lat temu? Może warto by się przejść za Wrota? Może Książęta nas przyjmą?
Pies machnął ogonem w zamyśleniu.
– Na mój gust jakbyście naprawdę chcieli wrócić do domu, to byście to od razu zrobili.