— Ja także jestem, jak pan to określa, człowiekiem bardzo zamożnym. A poza tym nic zajmuję sio tropieniem zbrodniarzy dla zysku. To w ogóle nie może wchodzić w rachubę. Gilburne skłonił głowę.
— Nie chciałem pana obrazić. Ale przecież trudno mi prosić nieznajomego człowieka, aby poświęcał bezinteresownie swój czas i…
— Poza tym jest jeszcze jedna przeszkoda — powiedział Joe. — Mam terminowe zobowiązania wobec wydawcy, a natychmiast po ukończeniu książki muszę wyjechać do Grecji. Zamówiłem samolot na osiemnastego. Żałuję bardzo, naprawdę żałuję, Po wyrazie jego twarzy widać było, że naprawdę żałuje.
— Szkoda — powiedział Kempt, unosząc się z miejsca. — Miałem wrażenie, że pan jeden potrafiłby tu pomóc. Zresztą… — podszedł do Alexa i stanął przed nim, patrząc mu prosto w oczy — pan może tego nie rozumieć, bo pan tam nie był. Ale w atmosferze Norford Manor jest coś, czego my lękamy się jak samego Diabła. I proszę mi wierzyć, mr Alex, ja sam mam. wrażenie, że jeśli się nie zapobiegnie czemuś, może nastąpić wkrótce coś strasznego. Ja jestem niestety tylko zwykłym architektem i nie wiem, czemu należy zapobiec i co strasznego może nastąpić. Ale to niczego nie zmienia!
— Na czym pan opiera swoje obawy? Czy tylko na tym odwróceniu portretu?
— Nie wiem! Nie tylko. Na wszystkim, na wyglądzie ludzi, na rozmowach przy stole, na naszej pozornej wesołości. Bo my wszyscy udajemy, że nic się nie stało i nic się nie może stać. Ale ja wierzę, że coś okropnego wisi nad Norford Manor. I gdyby nie to, że jestem winien tym ludziom tak wiele wdzięczności, nie wróciłbym tam jutro i pozostałbym w Londynie. Ale wrócę, bo muszę. Może mnie pan uważać za rozhisteryzowanego idiotę po tym, co teraz powiedziałem, ale to w niczym nie zmieni tego, co nadchodzi.
— Hm… — mruknął Joe. Chciał powiedzieć coś, otworzył usta, lecz nic nie powiedział. Kempt przecież nie kochał tej kobiety, która zmarła po powrocie z wieloletniego dobrowolnego wygnania. Był tak młody, że prawdopodobnie prawie lub wcale jej nie pamiętał. Nie wyglądał poza tym na człowieka o słabych nerwach. A przecież Kempt miał to samo przeświadczenie co Gilburne: że w ciemności unosi się uzbrojona, zbrodnicza ręka, która zada cios, jeżeli…
Alex uniósł głowę i spojrzał na Gilburne’a.
— Nie wiem, czy to się na wiele przyda panom lub komukolwiek. Ale jeżeli znalazłby pan dla mnie jakiś spokojny kąt w swoim domu, gdzie mógłbym ustawić moją maszynę do pisania i nie przeszkadzać nikomu, to może mógłbym przyjechać do pana na kilka dni…’Ale naprawdę nie sądzę, żeby to mogło pomóc w czymkolwiek. Przecież ja…
— Więc jednak przyjedzie pan! — Gilburne poderwał się z fotela i opierając jedną dłoń na lasce, drugą wyciągnął w kierunku Alexa. — Dziękuję panu — powiedział krótko. — Za godzinę odjadę, żeby wszystko przygotować. Znajdzie pan przestronny, pusty dom, ciszę potrzebną do pracy i widok z okna na starą aleję kasztanową.
Urwał. Był tak wyraźnie ucieszony, że Joe, który już zaczął żałować, że się zgodził, uśmiechnął się.
— Mam tylko jedną małą prośbę do panów. Proszę nie zdradzić absolutnie nikomu mego zawodu ani mego nazwiska. Wprowadzilibyśmy niepotrzebny niepokój. Ludzie, którzy wiedzą, że ktoś przygląda im się i przysłuchuje dla jakiegoś specjalnego celu, zachowują się z reguły nienaturalnie. Może najlepiej będzie, jeżeli zaprosi mnie pan jako znajomego, który zbiera dane do książki o procesach czarownic. To byłoby dobrym usprawiedliwieniem dla mojego pojawienia się w tym nie uczęszczanym zakątku kraju, a poza tym pozwoli mi to swobodnie okazywać zainteresowanie dla spraw, które mnie interesują. Będę się nazywał James Cotton, jeżeli to panom odpowiada? To znaczy panu, sir Alexandrze. Bo pana Kempta nie widziałem przecież nigdy w życiu i poznam go dopiero na miejsca. Poza tym moje zainteresowanie procesami czarownic ułatwi mi dostęp do Norford Manor poprzez pana Irvinga Ecclestone. Nie będzie niczego nadzwyczajnego w fakcie, że znajdując się blisko tak znakomitego uczonego będę chciał go odwiedzić, planując książkę z dziedziny, w której jest autorytetem. Resztę omówimy już po moim przyjeździe, jeżeli zajdzie potrzeba. Czy odpowiada panu to, co powiedziałem?
— Oczywiście! — sir Alexander raz jeszcze uścisnął jego rękę — odpowiadałaby mi to nawet wtedy, gdyby przyjechał pan jako cesarz chiński. Tak bardzo chciałem, żeby się pan tam znalazł. Ta sprawa… ta sprawa… — Machnął ręką. — Wie pan przecież. Oby potrafił pan dać nam ostateczną odpowiedź.
— Będę się bardzo starał… — powiedział Joe, żegnając się z nimi i klnąc w duchu, pomimo swego zaciekawienia, sir Alexandra Gilburne’a, Thomasa Kempta, wszystkich Diabłów, portrety zakurzonych przodków, swego wydawcę, a nade wszystko siebie samego za okazanie zupełnego braku charakteru. Nie miał przecież ani prawa, ani możliwości wyjazdu, jeżeli był odpowiedzialnym za swoje czyny, dorosłym człowiekiem. I gdyby był rozsądny. Tak, ale gdyby był rozsądny, pracowałby teraz prawdopodobnie jako ekspedient w magazynie z ubraniami albo z obuwiem. Rozsądni zawsze walczą ze swoją wyobraźnią, O ile ją posiadają. W hallu zapytał jeszcze:
— Ten obraz znaleziono przekręcony w niedzielę rano, tak?
— Tak — odparł Kempt.
— A kto był wówczas w Norford Manor? Czy te same osoby, które były tam wówczas, gdy wydarzyło się to po raz pierwszy?
— Te same.
— I te same osoby spały w domu, kiedy umarła pani Lynch?
— Te same.
Pożegnał gości, powrócił do biblioteki i natychmiast usiadł za stolikiem, na którym stała przygotowana maszyna do pisania. Chciał dziś zrobić jak najwięcej, żeby uzyskać choć trochę więcej swobody na miejscu. Pisał godzinę, ale kiedy po pewnym czasie Higgins wszedł, żeby zakomunikować mu o podaniu lunchu, zastał Alexa wyciągniętego w fotelu i ukrytego za ogromnym, otwartym tomem, oprawnym w pożółkły pergamin. Książka była bardzo gruba i zadrukowana malowniczą, szesnastowieczną czcionką. Tytuł jej brzmiał: Pseudo monarchia Daemonium, — Dobrze! — powiedział Joe nie unosząc głowy. — Zaraz przyjdę.
Ale nie przyszedł i Higgins musiał zapukać po raz wtóry, donosząc mu, że zupa wystygła, a kucharka płacze nad przypalonym befsztykiem. Alex westchnął, zerwał się, odłożył tom na stolik i powiedział, trochę. bez sensu: