Выбрать главу

— Przeciwnie. Patrycja była w chwili śmierci ojca daleko, a ponieważ umarł na serce w czasie inspekcji jednej z plantacji i pochowano go w Kuala Lumpur, więc nie była nawet na pogrzebie. Zresztą matka posyłała jej zupełnie godziwą sumę na utrzymanie domu w Johannesburgu, a Patrycja w sytuacji, w której się znajdowała, nie miała prawdopodobnie okazji do zwiększenia swoich potrzeb. Raz tylko, kiedy zaistniała możliwość bardzo kosztownego zabiegu podczas leczenia jej męża, napisała do matki i natychmiast otrzymała sumę dwukrotnie większą od żądanej. Jeżeli dodamy do tego poważne, coroczne czeki na urodziny i Boże Narodzenie, to zrozumie pan, że Patrycja nie odczuwała najmniejszych trudności pieniężnych. Jeżeli chodzi o jej brata Irvinga Ecclestone, który mieszka w tej chwili w Norford Manor, to pieniądze nie obchodzą go w ogóle. Ma on tylko jedno zainteresowanie, a nie jest nim nawet jego jedyna córka. Jest nim, jak pan wie, Diabeł, a człowiek, który da Irvingowi stary manuskrypt iluminowany postaciami z rogami, albo zaprosi go do wygłoszenia poglądu na temat halucynacji Lutra podczas pobytu w klasztorze w Wittenberdze, odda mu jedyną wielką usługę, jaką można mu oddać.

— Czy jego żona żyje? Nie wspomniał pan o niej mówiąc, że pan Irving ma córkę?

— Nie. Umarła przy urodzeniu Joan. Irving ożenił się z nią bardzo młodo. Zrobił to, jak sądzę, pod presji) matki, która była zaniepokojona jego samotnością i fanatycznym stosunkiem do książek. Po śmierci żony małą Joan zajęły się guwernantki i babka, a on odczuł ten zgon i narodziny najprawdopodobniej jako dwie nieprzewidziane konieczności odrywające go od ukochanych skryptów. Jeżeli chodzi o sprawy finansowe, to teraz tak samo jak dawniej, przed, śmiercią ojca, rachunki jego krawców, koszty mieszkania w Londynie, pensje służby i tak dalej są natychmiast pokrywane. Pani Ecclestone nigdy nie ograniczała go w niczym. Nie było zresztą potrzeby, bo Irving w ogóle nie wydawałby na siebie pieniędzy, gdyby go nie zmuszono do kupienia nowych butów czy krawata. Nie myśli w ogóle o tych sprawach. Jedyne jego duże wydatki to książki! Skupuje stare manuskrypty, często po bardzo wysokich cenach, a jego biblioteka demonologiczna należy do najbogatszych w świecie, jeżeli nie jest w ogóle najbogatsza. Ale nawet gdyby książki te były wykonane ze szczerego złota, fortuna Ecclestone’ów nie odczułaby żadnego widocznego wstrząsu. Poza tym zmysł praktyczny starej pani mówił jej, że gromadzenie takiego księgozbioru jest mniej więcej tym samym, co skupywanie akcji, a może nawet czymś pewniejszym, bo księgozbiór jest wart masę pieniędzy, a cena jego wzrasta z każdym nowym tomem. Poza tym Irving ma przecież dochody ze swoich książek i wykładów. Jest specjalistą o światowym rozgłosie i jeżeli nawet w moim skromnym mniemaniu brak mu tego okrucha duszy artysty, który musi posiadać każdy wielki badacz, to jednak wiedza jego jest olbrzymia, a zważywszy, że nie przekroczył jeszcze pięćdziesiątki, zupełnie zdumiewająca. Inna sprawa, że człowiek, który ma tylko jedno zainteresowanie, może naprawdę je opanować.

— A jego córka, pani Joan Robinson, i jej mąż Nicholas — czy oni oboje także mają nieprzeparty wstręt do pieniędzy? — Joe uśmiechnął się. — To dziwne, ale zdaje się pan wierzyć w zupełną obojętność tych wszystkich ludzi wobec ogromnego majątku leżącego w zasięgu ich rąk. — Kiedy skończę, zrozumie pan, że naprawdę tak myślę i mam powody, żeby wierzyć w to. Jeżeli chodzi o Joan, to nie jest ona dziedzicem, dopóki żyje jej babka i ojciec. A testament zawiera pewne warunki, które powodują, że może tym dziedzicem nigdy nie zostać. Ale nie chciałbym mówić o testamencie z przyczyn, które już panu podałem. Joan naprawdę nie dba o pieniądze, a gdyby dbała, to jej mąż Nicholas zarabia teraz masę i prawdopodobnie mają o wiele więcej pieniędzy, niż mogą zużyć. Joan jest dobrą, szczera, może nawet zbyt prostolinijną dziewczyną, w tym tylko podobną do ojca, że ma także tylko jedno jedyne zainteresowanie, które zmieniło się w namiętność, spychającą wszystko inne na dalszy plan.

— Malarstwo?

— Och, nic. Joan interesuje się malarstwem o tyle, o ile dobra młoda żona powinna interesować się tym, co robi jej mąż. Ona sama ima inny, ofiarowany przez naturę talent, jeżeli można nazwać to talentem w pełnym tego słowa znaczeniu. Myślę tu o jej uzdolnieniu do szybkiego biegania. Joan jest gwiazdą biegów krótkich naszego kraju i kandydatem do medalu w nadchodzącej olimpiadzie.

— Co? — powiedział Alex. — Więc to ta Joan Robinson! Imię i nazwisko tworzą razem tak pospolitą kombinację, że nie połączyłem córki pana Irvinga z dziewczyną, którą parę razy widziałem na zawodach. To wspaniała biegaczka. Nie wiem, czy najlepsza w świecie, ale na pewno jedna z kilku najlepszych. A cóż ona tu robi teraz? Przecież olimpiada ma się odbyć za dwa miesiące. Myślałem, że przed tak ważnymi igrzyskami sportowcy przechodzą specjalne przeszkolenie gdzieś w odosobnieniu.

— O to musi pan zapytać samą Joan — Gilburne rozłożył ręce. — Ja, niestety, nie jestem specjalistą od tych spraw i czasem tylko chodzę na mecze piłki nożnej, kiedy chcę w sobotę odetchnąć świeżym powietrzem po jakiejś trudniejszej sprawie w sądzie. Ale wydaje mi się, że ona ma swój specjalny plan treningu, a te lasy działają na nią bardzo dobrze. Biega bardzo wiele, po ścieżkach i po igliwiu. Jeżeli będzie pan chciał przed zmrokiem przejść się ze mną w stronę Norford Manor, spotkamy ją prawdopodobnie, bo o tej porze biega zwykle po ścieżce, którą będziemy szli.

Podniósł się.

— Czy mógłby mi pan pokazać teraz tę książkę i fotografie odcisków w Grocie? — spytał Alex, także wstając od stołu. — Chciałbym nareszcie jakoś uporządkować sobie w myśli te wszystkie szczegóły. Czy ma pan już obmyślony jakiś plan wprowadzenia mnie do Norford Manor?

— Jutro rano zadzwonię do Irvinga i powiem mu, że przyjechał do mnie znajomy adwokat, demonolg amator, pan James Cotton, który marzy po prostu, żeby go poznać i rzucić okiem na jego zbiory. Bo musi pan wiedzieć, że ma on u siebie trzy wielkie pokoje pełne przyborów diabelskich, a niektóre z nich są zupełnie wstrząsające nawet dla laika. Jestem przekonany, że połknie haczyk bez mrugnięcia powieką i natychmiast pana zaprosi… A teraz pokażę panu tę książkę i zdjęcia.

Zdjął laskę z oparcia krzesła i postukując nią ruszył w stronę szerokich podwójnych drzwi, prowadzących do biblioteki.

Joe poszedł za nim. Na twarzy miał wyraz tak głębokiego zamyślenia, jak gdyby śnił na jawie.

VII. ZNAM TYLKO JEDNĄ TAKĄ OSOBĘ

Otworzył wielką, zamkniętą na klucz szafę, wyjął z niej książkę i podał Alexowi, który wziąwszy ją ostrożnie w palce otworzył w miejscu, gdzie była założona cienką bibułą. Książka była mała i miękka jak wszystkie dwuszylingowe wydawnictwa Penguin. Bibułka tkwiła pomiędzy stronami 110 i 111. Było tam bardzo niewiele tekstu, jedną stronicę zajmowały częściowo dwa rysunki przedstawiające kobiety, a na prawie całej drugiej stronicy widoczny był pan z laską.

— To ilustracje Topolskiego, prawda? — Joe zerknął pod okładkę. — Tak. A cóż to za świetny rysownik… Mówiąc, przyglądał się z zaciekawieniem półokrągłemu, brudnemu odciskowi czegoś, co wyglądało jak odbicie niewielkiej końskiej podkowy, zaostrzonej w kształcie na podobieństwo gotyckiego ostrołuku. Uniósł otwartą książkę i spojrzał na nią pod światło.

— Odcisk jest bardzo wyraźny, a to znaczy, że albo ten przedmiot był bardzo ciężki, albo przyciśnięto go z wielką siłą… Kiedy był wilgotny, przylgnęły wraz z nim do stronicy ziarnka piasku, tak?

— Tak…

— I oddał je pan do analizy?

— Tak. Wraz z próbkami zebranymi w Grocie, dokładnie w tych samych miejscach, gdzie znaleźliśmy odciski. W laboratorium geologicznym stwierdzali zupełną identyczność próbek, przy czym piasek określono jako pochodzący z dokładnie tego samego miejsca. Sprawdzają to przy pomocy analizy dodatkowej, określającej wszystkie chemiczne składniki i ciała towarzyszące ziarenkom piasku, przyklejone do nich lub powiązane z nimi w jakikolwiek sposób. Potem zebrałem jeszcze piasek z całego szeregu miejsc w parku i okolicy, tam gdzie najbardziej przypominał barwą i ziarnistością ten w Grocie, ale analiza była zdecydowanie negatywna. To jeszcze bardziej upewniło mnie, że w laboratorium wiedzą, co mówią…