Выбрать главу

Ruszyli w milczeniu, obchodząc klomb różany. Joe spojrzał jeszcze raz w stronę domu na wzgórzu. Widział jego pierwsze piętro i ostry, spadzisty dach, pokryty zieloną, miedzianą blachą. Policzył okna, maleńkie i białe, odbijające w tej chwili pasmo obłoków, które nadeszły z południa. Tak, dom nie był duży.

Obeszli klomb i znaleźli się na ścieżce prowadzącej przez zieloną łąkę, porośniętą nie strzyżoną trawą i polnymi kwiatami. Łąka ciągnęła się aż do muru posiadłości, znad którego wyrastały drzewa lasu. Na krańcu ścieżki Joe dostrzegł prostokąt furtki w murze. — Moja matka lubiła tę łąkę… — powiedział Gilburne i, jak gdyby nie zdając sobie sprawy z obecności gościa, zaczął nagle mówić do siebie — …chciała, żeby zawsze była w takim stanie, w jakim jest w tej chwili. Siała tylko na niej rozmaite polne kwiaty, które pozostały… Ja też lubię tę zieloną przestrzeń… daje domowi oddech. Zresztą nie umiałbym jej zmienić. Patrycja też ją lubiła… — I, jak gdyby zdając sobie sprawę, że gość może słuchać go z zażenowaniem, dodał bardziej rzeczowym tonem: — Wolę ogrody rosnące dziko niż najlepiej utrzymane parki. I tym się chyba różnię od większości naszych rodaków, chociaż na kontynencie nazwa ogród angielski oznacza park w stanie dzikim. Anglik nie zazna spokoju, dopóki nie przytnie kilku gałęzi i nie ogoli kawałka ziemi tym piekielnym przyrządem, który nazywamy maszynką do strzyżenia…

Joe odpowiedział kilka konwencjonalnych słów. Słońce było już tak nisko, że blask jego nie docierał do ogrodu. Tylko Norford Manor i Diabla Skała świeciły jak dwie jasne plamy na ciemniejącym niebie. Milczeli obaj ogarnięci spokojem przedwieczornego powietrza i cichnącymi głosami ptaków.

— Bardzo tu ładnie — mruknął wreszcie Joe. — Nie dziwię się Diabłu, że chciał tu mieszkać.

Dochodzili do furtki, ale kiedy znajdowali się o kilka jardów od niej, otworzyła się ona i Joe zobaczył wysoką, ładną, ciemnowłosą dziewczynę w prostej, czarnej sukience. W ręce niosła otwarty wiklinowy koszyk. Na widok Gilburne’a zwolniła i dygnęła. Alex zauważył, że pozdrawiając sir Alexandra zdążyła i jego obrzucić krótkim, ciekawym spojrzeniem i zaraz spuściła oczy.

— Dobry wieczór panu… — powiedziała cicho, — Mamy właśnie pierwsze jabłka i pan Ecclestone przesyła je z najlepszymi życzeniami dla pana… A tu jest świeża sałata. Field pyta, czy pan czegoś nie potrzebuje z ogrodu? — Oczy jej na chwilę zetknęły się z oczyma Alexa. Zarumieniła się i szybko odwróciła spojrzenie. Nadal kręciła w ręce koszyk, ruchem podobnym do tego, jakim młody aktor, nie wiedząc, co robić z rękami, dotyka guzików marynarki. Joe przyglądał się jej z zainteresowaniem. Miała ciężkie, zrośnięte nad nosem brwi i bardziej przypominałaby Włoszkę niż Angielkę, gdyby nie niebieskie oczy, które ślicznie kontrastowały z włosami i śniadą cerą. Sukienka wskazywała na to, że jest chyba pokojówką w Norford Manor. — Dziękuję, Cynthio. Jeżeli spotkam pana Irvinga na spacerze, sam mu podziękuję, jeżeli nie, zrób to za mnie. W sprawach ogrodu zapytaj swojej mamy. Ona decyduje o tym, co będzie na stole…

Uśmiechnął się do dziewczyny i ruszył w stronę furtki, a Joe poszedł za nim. Dziewczyna oddaliła się w kierunku Valłey House.

Kiedy przeszli furtkę i znaleźli się w szpalerze biegnących przez las, równo posadzonych starych kasztanów, Gilburne powiedział:

— To była Cynthia Rowland, córka mojego starego Austina i Katarzyny. Jest pokojówką u Ecclestone’ów.

— Czy to ona dwukrotnie pierwsza zauważyła, że obraz został przekręcony?

— Tak. Ale ona pierwsza wstaje i zwykle zachodzi do biblioteki, bo tam pozostają po wieczornych rozmowach filiżanki, szklanki i popielniczki.

— Ładna dziewczyna. Niewielu musi tu chyba przyjeżdżać obcych, jeżeli pokojówki potrafią się tak czerwienić na widok nieznajomego mężczyzny.

— Ma pan słuszność. Całe życie obraca się właściwie w rejonie naszych dwu domów. Tylko w niedzielę służba idzie do kościoła w Blue Medows. To prawdziwe odludzie. Ale jeżeli chodzi o Cynthię, to wydaje mi się, że powinna już chyba wyjść za mąż… Takie młode, zdrowe dziewczyny o czarnych włosach i błyszczących oczach stają się trochę nieodpowiedzialne, jeżeli muszą za długo żyć w panieństwie. Zresztą Cynthia to dziwna dziewczyna.

— Dziwna?

— Tak. Pochodzi, jak już panu mówiłem, z Norford i rodzina jej dłużej pewnie zamieszkuje te strony niż ród Ecclescone’ów albo mój. W roku tysiąc pięćsetnym ochrzczony został w naszej parafii Austin Rowland, a mój stary Austin jest jego potomkiem w prostej linii. Ale pytał mnie pan, dlaczego Cynthia jest dziwna? Może dlatego, że jako kilkunastoletnia dziewczyna spędziła noc w Diablej Grocie, bo chciała zobaczyć Diabła. Szukaliśmy jej wtedy wszyscy do rana, bo obawiano się, że spadła do wąwozu. Jest tu kilka takich miejsc, gdzie trzeba bardzo uważać, bo można zlecieć z wysokości kilkunastu pięter. Rano wróciła i spokojnie oświadczyła, że go nie spotkała. Oczywiście Austin przetrzepał jej dobrze skórę, ale zdaje się, że był dumny z jej odwagi. Potem, kiedy zaczęła pracować w Norford Manor, Irving Ecelestone powiedział jej kiedyś żartem, że kobiety o zrośniętych brwiach bywały najczęściej czarownicami. Nie wiem, czy uwierzyła w to, ale opowiadał mi, że spotkał ją kiedyś w swojej bibliotece, zagłębioną w studiowaniu jakiegoś starego manuskryptu. Szczotka i odkurzacz stały obok bezczynnie. Irving ucieszył się, bo fakt zainteresowania Diabłem jest zdaje się równoznaczny dla niego z okazaniem wybitnej inteligencji. Zaczął jej opowiadać o historii Norford i czarownicach z tych stron. Mówił mi, że wypytywała go nawet o czarodziejskie sztuczki, o które je oskarżono. Bardzo go to bawiło. Wydaje mi się, że żyją oboje w wielkiej przyjaźni i rozmawia z nią chyba częściej niż z Joan, która, jak podejrzewam, w głębi duszy uważa swego ojca za nieszkodliwego wariata.

— Mój Boże… — westchnął Joe. — Cóż to za okolica! Wystarczy przejść obok ładnej dziewczyny, a okazuje się, że jest ona w szponach naszego paskudnego znajomego. Dlaczego nic opowiedział mi pan o tym wcześniej?

— W Londynie? Przecież nie przywiązuje pan chyba wagi do… do tego rodzaju nonsensów?

— Ja nie. Ale niewiele wiemy o tym, co myśli o nich Cynthia Rowland. Niosła jabłka i sałatę…

Umilkł. Szli w półmroku, pod nieprzejrzystym prawie dachem gałęzi kasztanowych nad głowami. Droga wiła się miękko, zakręcając lekko w lewo i w prawo, ciągle nieco pod górę.

— I cóż z tego, że niosła jabłka i sałatę? — Gilburne zatrzymał się i po raz pierwszy spojrzał na swojego gościa z podejrzliwym niedowierzaniem, ale zaraz ruszył dalej przed siebie, ciężko wbijając laskę w ziemię. — Och, niewiele… — Alex zerwał rosnący przy ścieżce dmuchawiec i dmuchnął. Białe, ledwo widoczne pyłki poszybowały w powietrzu… — Ale skoro już jesteśmy na terenie przesławnego hrabstwa Suffolk, o którym szanowny inkwizytor Matthew Hopkins powiedział, że „jest ono udręczone czarownicami”, muszę powołać się na Malleus Maleficiarum, wspólne dzieło czołowych poszukiwaczy czarownic w Europie. Stwierdzają oni, że: